Jestem najlepszym przykładem, że od alkoholu najlepiej trzymać się z daleka. Na początku zawsze jest magicznie. Potem tylko zostają długi, samotność, zaburzenia, a czasem nawet i śmierć. Od dawna już jest udowodnione, że te wszystkie bzdury typu piwko na nerki nie mają medycznego uzasadnienia, bo straty z alkoholu są znacznie większe niż potencjalne "zyski" dlatego najlepiej moim zdaniem przejść na całkowitą abstynencję.
Wstałem rano rześki i wypoczęty, zjadłem sobie ciasteczka i wypiłem kawę bez uczucia kołatania serca i innych nerwicopodobnych objawów, które na kacu zdarzają się często. Zero bólu głowy i żołądka, który w takich momentach jest najgorszy. Na dokładkę to koszmarne odwodnienie.
Pamiętam swoją pierwszą imprezę, na której nie piłam. Cudowne, ale masakrycznie dziwne uczucie :) Wstałam bez kaca, rześka, zadowolona. Zrobiłam sobie kawkę i rozsiadłam się w fotelu po prostu ciesząc się porankiem i tylko obserwowałam jak z kolejnych pokojów hotelowych wyłaniały się napite zombiaki. Coś pięknego :D
Podsumowując już, żeby nie przedłużać to bardzo mi się podobają Twoje refleksje i podpisuję się pod nimi obiema łapkami.
Dzięki! Dla zdrowia rzeczywiście abstynencja jest najlepsza. Zauważyłem również, że coraz więcej osób zaczyna szanować decyzję o niepiciu i w moim otoczeniu teksty: "Ze mną się nie napijesz" już nie istnieją :)