Zajęcia polsko-ukraińskie w @krolestwo są tak pomyślane, aby nie musieć zaglądać do słownika. Są zdjęcia, są synonimy. Niemniej niektórzy czasem nie mogą się oprzeć i sięgają po komórkę, wybierając przy tym najgorsze z możliwych rozwiązań: Google Translator. Bo o ile przekłady z polskiego na angielski Google jakoś ogarnia, o tyle polsko-ukraińskie już niekoniecznie...
Jakieś przykłady? Bardzo proszę! Omawiamy z Oksaną fotografię, na której są dwie papugi. Jedna z nich żółto-niebieska.
– Jest też inny ptak w tych kolorach - mówi Oksana (po ukraińsku) wymawiając nazwę, która nic mi nie mówi.
– Ale ten ptak jest w Polsce? - pytam.
– Tak, tak... - odpowiada i zaczyna szukać.
W końcu mówi:
– Cycek.
– Cycek? Nigdy nie słyszałem o takim ptaku... - odpowiadam i sugeruję, by sprawdzić na Wikipedii.
Po chwili Oksana pokazuje mi zdjęcie. Jest na nim... sikorka.
– Kamil... - wołam Kamila siedzącego przy innym stoliku - Jak jest sikorka po angielsku?
– Tit.
Podobnie było z Daryną. Omawialiśmy fotografię z pająkiem i pajęczyną. Zbyt wiele na tym zdjęciu nie ma, więc zapytałem, aby pociągnąć rozmowę:
– A co je pająk?
Daryna sięgnęła po komórkę i odpowiedziała:
– Latać.
– Tak. Zgadza się. Je muchy.
W obu przypadkach Google Translator tłumaczył wyrazy pośrednio, posiłkując się angielskim. I tak przetłumaczył "муха" na "fly", a "fly" na "latać". Podobnie z "синиця" - najpierw na angielskie "tit", a potem na "cycek" zamiast "sikorka".
Wniosek: ludzie w Internecie więcej piszą o cyckach niż o sikorkach. Trzeba więc uważać, bo można trafić na poduszkowiec pełen węgorzy.
Lepiej nie sięgaj po zdjęcia rzepaku 😉
Dzięki za ostrzeżenie. Google jak zwykle gwałci logikę.
Dobrym rozwiązaniem jest wykorzystanie w takich sytuacjach google grafika