Bardzo podoba mi się koncepcja, w której chrześcijaństwo jest jedną z ław fundamentowych, na których stoi cała cywilizacja zachodu. Można tej religii nie lubić, mieć do niej osobisty wstręt, problem z jej obecnością w codziennym życiu, nie rozumieć, komu jest potrzebna i jaką rolę rozgrywa w życiu człowieka, ale nie można zaprzeczać faktom.
Zgadzam się z tym. Tak jak zawsze wzbudzało moją niechęć posługiwanie się sloganem "wartości chrześcijańskie" przez polityków, to trzeba przyznać, że jest w tym głębsza racja.
To co niewątpliwie wniosło chrześcijaństwo do europejskiej kultury to dwie rzeczy: dążenie do prawdy (notabene fundament nauki) i ochrona jednostki przed przemocą grupy (koncepcja tzw. divine individual).
Odnośnie tego pierwszego (dążenie do prawdy) to nie jest tak, że ludzie nauki sami z siebie to wymyślili. Wręcz odwrotnie - to nauka wyrosła na fundamencie tego chrześcijańskiego postulatu.
Może być tak że chrześcijańskie wartości są dla nas tak głęboko zinternalizowane i oczywiste że ich już nie widzimy - uznajemy je za coś co zawsze było i będzie. A to wcale tak nie jest - one mają swoją genezę w religii.
Ciężko mi tu cokolwiek dodać, zgadzam się z Twoim komentarzem w pełni. Może jedynie należy ponownie podkreślić, że trochę zapomnieliśmy od czego zaczęła się nauka, dlaczego zaczęliśmy poszukiwania i jakie były nasze motywacje.
No właśnie tu jest sedno sprawy: bez religii/moralności nauka zupełnie by nie wiedziała czym się zajmować. Dlaczego nauka woli zajmować się szukaniem wydajnych leków a nie wydajnych trucizn? Z punktu widzenia czystej nauki obie te dziedziny są równie fascynujące.