Tak. Jak się pali i wali, to już od razu wszystko... "nieszczęścia chodzą parami"... haha... raczej stadami. A potem wystarczy drobnostka, piorę spodnie i wyciągam podarte i nagle już mam wszystkiego dość... i nie chodzi o te spodnie, ale o ten cały natłok wydarzeń. A potem kolejne wydarzenie powoduje, że po prostu z bezradności mogę się tylko śmiać. W każdym razie dla mnie taki czas jest zawsze trochę czasem zmiany. A potem okazuje się, że wszystko powoli da się ogarnąć.
Dobrze wiedzieć na co mamy wpływ, a na co nie. Ja uczę się, żeby opłakać stratę proporcjonalnie do wielkości. Ok, straciłam coś, jest mi smutno i jestem zła, ale już tego nie zmienię, więc po prostu posmucę się jeszcze i pozłoszczę chwilę, ale jakoś mnie te emocje nie pochłoną, bo nic nie zmieni taplanie się w nich.