z kogucim zgrzytem
chromowane imadło windy wypuszcza rój z aktówkami
porcja za porcją
karalusze stadko rozbiega się do klatek
w dłoniach ciążą siaty brzuchate zmęczeniem
na czołach - pięciolinia zmarszczek
siad!
przecierają przydymione szkło oczu
w kawie słodzik prozacu
na talerzyku - miękkie ciasto rutyny
smacznego kochana świeżutkie jedz piekłam sama
usta warują w dyżurnym grymasie numer cztery
słucham pana? panią?
czym mogę służyć?
bardzo mi przykro współczuję
sprana empatia z ciuchlandu zawsze w modzie
łata z wyblakłej nie swojej uprzejmości
zwisa na luźnej fastrydze znudzenia
życzę miłego dnia następny proszę
anemiczny zegar ledwie powłóczy wskazówkami
kuś-tyk! kuś-tyk!
wlecze się w bólu korowód chromych godzin
pieczątki zdań stemple frazesów
myśli mrą z nieużywania
popołudnie z wolna odwija banderolę
wreszcie!
duża wskazówka finiszuje z jękiem
cześć
pa
do jutra do zobaczenia
demakijaż uśmiechu
winda szeroko otwiera ramiona
na zapleczu
po cichu
czas beznamiętnie kseruje kartki kalendarza
Swietny wiersz, problem jalowego zycia zwiazany jest z ograniczeniami, ktore zdaja sie byc nie do przezwyciezenia. W niektorych momentach sa w stanie tlamsic na tyle by czlowiek sie zabil. Coraz wieksza samoswiadomosc "przegranej" w zyciu powoduje, iz zapetla ono czlowiek i sciska tym mocniej im bardziej czlowiek chce sie wydostac. Ostatecznie zostaje tyle jeden wybor.
Dzięki. Fakt, że samobójców jest wciąż mniej od żywych, nastraja optymistycznie.