No cóż, jest popyt to jest podaż, nie ma popytu to interes idzie z torbami. To nie jest wypaczenie tylko norma. Podaż w tym przypadku nie wynika też z tego, że konkurencyjny interes zbankrutował, tylko z tego że pojawił się popyt ze strony elementu napływowego, który jest zwyczajnie niedoinformowany.
Tamci mają dużo mniej uświadomionych klientów, bardziej agresywny marketing i bardziej klarowne ogólne warunki umów (mniej kwestii powodujących drastyczny rozdźwięk pomiędzy teorią i praktyką działania firmy).
Idąc jednak dalej tym tropem to rzeczywiście można by rozważać interwencjonizm państwowy ograniczający w jakiś sposób podaż nierzetelnych usług "ubezpieczeniowych" w ogólności, a w wersji bliskowschodniej w szczególności.
Długoterminowe rozwiązanie to edukacja, kampanie informacyjne i ostrzeżenia takie jak na lekach czy fajkach, może też kilka drastycznych obrazków obowiązkowo umieszczanych na wszelkich materiałach marketingowych kolportowanych przez wszystkie (bez wyjątku) tego typu interesy?
A krótkoterminowo to oczywiście można rozważyć ograniczenia administracyjne. Np. wykorzystać model szwedzki czy kanadyjski sprzedaży alkoholu - nie więcej niż jeden interes "ubezpieczeniowy" powiedzmy na 100.000 mieszkańców i ulokowany co najmniej 10 kilometrów od najbliższych zabudowań, zakaz reklamy etc.
Do tego należało by zastosować model australijski kontrolowania imigracji - nikt kto wjechał nielegalnie nie może zalegalizować pobytu (żadnych wyjątków), a kto wjechał legalnie i w okresie próbnym popełni jakiekolwiek wykroczenie przeciwko miejscowym przepisom to bezwzględnie wylatuje (żadnych wyjątków).