To była wycieczka, która zapowiadała się miło. Tak było, ale bardziej bym ją określił jako wycieczkę energiczną i żartobliwą. Uczestnicy sypali żartami sytuacyjnymi i gagami z wielką intensywnością.
Grupa spod Mogilna znalazła się w Gdańsku dzięki Ani. Wygrała ona konkurs plastyczny i dzięki temu w nasze zwiedzanie wpleciona była wizyta w Muzeum Narodowym.
Stągiewną szliśmy bo zastosowałem pewien fortel. Spytałem gdzie jest ładniej: "Tu, czy tam (nad Nową Motławą)?". No i nie musiałem już myśleć czy zadowolę gusty turystów
Ogarna coraz bardziej po remoncie. Zniknął asfalt, jest bruk, chdniko-parkingi mają się dobrze
Nabrzeże Wyspy Spichrzów nad Motławą
Szkoła projektu (?) Danuty Olędzkiej (tyle zapamiętałem z wycieczki ponad 20 lat temu)
Brama Chlebnicka a za nią Dom Anielski. Skrzydła anioła nawet nieco widać
Program przewidywał rozbicie zwiedzania na 3 etapy i to uratowało tę wycieczkę. Do tego wszystko było bardzo dobrze przygotowane. Piszę o tym bo bywają wycieczki w których przewodnicy prócz opowiadania o mieście muszą załatwiać bilety, faktury i telefony do muzeuów. Tu tak na szczęście nie było. Rozbicie wycieczki na 3 części dla uczniów na pewno było urozmaiceniem. To nie jest jeszcze wiek na kilkugodzinne zwiedzanie bez przerwy.
Zaczęliśmy od Wyspy Spichrzów i nabrzeża Motławy, ale jako, że grupa przyjechała nieco wcześniej to załatwiliśmy także Długi Targ.
Brama Zielona i betonowy 'Most Zielony'
Maszkarony to nieraz smakowite kąski
Długa w Gdańsku
W Muzeum Narodowym grupa miała godzinne zajęcia. Ten czas wykorzystałem na prywatny spacer po tym muzeum:
Wirydarz klasztorny dzisiejszego Muzeum Narodowego, wnętrza oraz największy skarb - obraz Sąd Ostateczny. 2 godziny później zwiedzaliśmy z grupą Bazylikę Mariacką z kopią tego obrazu
Portrety pędzla Antona Mollera przedstawiające burmistrzów gdańskich. Prócz tego niesamowite kielichy ozdobne. Dzieło naszych złotników (Schalubitz - przed 1700 r., Clausen - przed 1700 r. i Pressding 1670 r.)
W krótkim czasie przerwy od oprowadzania zaprowadziłem chętną grupkę do upragnionego kebaba. Poleciłem ten na Kołodziejskiej. Niestety ocenili go na 4/10. Może jednak mam inny gust i dla mnie to jest smak minionych studiów.
Ostatni etap wycieczki był więc "spalaniem kebabów". Szliśmy nieco na około przez Ołowiankę. Tam usłyszałem dobre i proste pytanie:
- Pana nogi nie bolą jak Pan tak codziennie chodzi?
Boleć raczej nie bolą, ale przyznałem, że męczące jest tempo zwiedzania. Te ciągłe uspokajanie kroku i brak realnego spalania kalorii przy nieco większym tętnie. To już muszę robić na rowerze.
Wycieczkę zakończyliśmy tu:
Akademia Muzyczna to także Dom Studenta, bistro i restauracja. Byłem tutaj kiedyś przy okazji dostaw
Grupa przyjechała do nas stąd: