Trudno uwierzyć, jak szybko to minęło. Przylecieliśmy na Islandię 20 marca 2018 roku, bez planu, bez zakwaterowania, bez pracy i z ograniczonym budżetem. Cel? Zebranie środków na wyprawę życia. W naszym poście przywitalnym pisaliśmy, że w świat wyruszamy we wrześniu 2018. Planowany półroczny pobyt na wyspie wydłużył się ponad dwukrotnie. Mamy maj 2019, a my nadal siedzimy na Islandii. Czy zostaniemy tutaj na zawsze? Co z naszą wyprawą? Co dalej ze Steem-Hikers?
Początki proste nie były... Jednoczesne szukanie pracy i mieszkania, próbując nie zginąć i nie zamarznąć zarazem, nie było łatwe! Pierwsze noce spędziliśmy kanapując u znajomego-znajomego, następnie śpiąc w namiocie i opuszczonym domu, gdy łapaliśmy stopa szukając pracy na południu Islandii, kończąc w końcu z powrotem w Reykjavíku śpiąc na podłodze w zupełnie gołym mieszkaniu jednego z naszych tymczasowych pracodawców. Jeżeli chodzi o zatrudnienie, każdy z nas zahaczył chwilę o obszar, w którym nie czuł się najlepiej - ja na zmywaku, a Czarek na housekeepingu. Ostatecznie skończyliśmy... w obsłudze klienta. Ja na nocnej recepcji, a Czarek jako "artysta kanapkowy".
Nasze pierwsze mieszkanie było... czymś pomiędzy hostelem, a zwykłym mieszkaniem na wynajem. Ciężko to wyjaśnić, ale kwestie wynajmu i tego co się dzieje na rynku mieszkaniowym Islandii to temat na osobny artykuł (lub wpis na Nonsensopedii). W każdym razie mieszkaliśmy w ciasnym pokoju w mieszkaniu wraz z 6 innymi osobami różnych, rotujących co parę miesięcy narodowości. Holender, Łotewska para, Niemcy, Francuzi, Hiszpanka. Mieszkaniem opiekowała się Chorwatka, która je także "w cenie" sprzątała i uzupełniała takie rzeczy jak kawa, herbata, papier toaletowy, i tak dalej. Technicznie był to "hostel", jednak podpisywaliśmy umowy długoterminowe. Chociaż umową to ciężko nazwać, gdyż był nią jedynie mail przesłany na nasze skrzynki pocztowe. A w tym mailu moje imię wzięte z Facebooka, które było zesperantyzowane (a więc nie było moim prawdziwym imieniem). Przypomniała mi się moja umowa wynajmu z Poznania, która miała kilkanaście stron, różne podpunkty, warunki umowy, itd. Przez kilka chwil miałem trudności w zrozumieniu, co się właściwie wydarzyło w tym mailu. No cóż, Islandia jest naprawdę innym krajem niż Polska!
Drugi dom, który znalazłem, był strzałem w dziesiątkę. Szczęściem, w tym nieszczęsnym rynku mieszkaniowym. Samo serce miasta, spora przestrzeń, ładny standard i cena właściwie identyczna jak za poprzednie, ciasne i przeludnione mieszkanie. No i ta cudowna, ciemna zieleń zewnętrznej blachy. Prawdziwy islandzki dom. Małym "zonkiem" był jednak brak mebli widocznych na zdjęciach oferty, gdy tylko się wprowadziliśmy, a o których braku właściciel nie raczył wspomnieć. Poza tym wystające z gniazdek i gołe kable, problemy z elektryką, brak lodówki i listw w niektórych pokojach. Niemniej, to nadal był świetny dom, meble szybko załatwiliśmy za darmo lub po taniości. Zamieszkaliśmy tutaj z uroczą polsko-szwedzką parą, którą poznaliśmy wspominanym wcześniej sposobem "znajomi-znajomych".
Czas spędzony na Islandii miał być poświęcony przede wszystkim materialnym i merytorycznym przygotowaniom przed naszą Wielką Wyprawą™. Zdecydowaliśmy się zostać dłużej, niż pierwotnie zakładaliśmy po to, by zapewnić sobie większy komfort finansowy. Dodatkowe pół roku pobytu po tym, jak już udało nam tutaj "wystartować", nie wydawało się wysoką ceną za to, jak bardzo zwiększy to nasze podróżnicze możliwości.
Nie ma co ukrywać, że polegliśmy jeżeli chodzi o cel numer dwa. Przynajmniej ja osobiście mam takie odczucia. Zdecydowanie za mało czasu poświęciłem na poszerzanie wiedzy, historii i kontekstów rejonów, w które się wybieramy. Planowałem spędzić ten rok na siedzeniu w reportażach i audiobookach, wyszukiwaniu mało znanych perełek wartych odwiedzenia czy poznania, przeczesywaniu Wikipedii. Trochę tego było, ale zdecydowanie za mało. Po części chyba dlatego, że przeraził mnie rozmiar tego, na co się porywamy. Jak można się merytorycznie przygotować na podróż dookoła świata? Jak można dogłębnie poznać złożoność, historię i głębię kilku krajów w kilka miesięcy? A kilkunastu krajów? Kilkudziesięciu? Jednocześnie pracując bagatela 200h w miesiącu?
Nie można! A przynajmniej nie w taki sposób, jak to robiłem w moich poprzednich wyprawach na Bałkany czy do Gruzji i Armenii. Zmieniłem więc podejście: lepiej skupić się na najbliższych celach, i doedukowywać się à propos następnych destynacji po drodze, "w locie". Po prostu podzielić planowany proces na etapy. To na czym się teraz skupiam, to zbieranie materiałów, tytułów, artykułów, wywiadów, reportaży, które potem będę w drodze pochłaniał. Jeżeli chcielibyście się podzielić jakimiś tytuałmi o krajach Azji – zachęcam!
Polegliśmy także, jeżeli chodzi o naukę hiszpańskiego. Jako, że najpierw poznać zagłębić się w Azję, a dopiero później (jeśli w ogóle) w Amerykę, wizja używania tego języka jest tak odległa, że zupełnie demotywowała nas do nauki. Ja osobiście próbowałem kilkukrotnie, ale po kilku-kilkunastu dniach zawsze porzucałem naukę. Być może lepiej skupić się póki co na rosyjskim, którego pewnie nie raz użyjemy w Azji Środkowej, a do hiszpańskiego wrócić kilka miesięcy przed planowanym dotarciem do Ameryki? Jak się uda nauka hiszpańskiego w podróży – tego się obawiam, ale raczej nie mamy na razie innego wyboru.
Jest jednak jedna rzecz, w której czuję się o wiele bardziej przygotowany, niż rok temu. Jest to gotowość psychiczna. W moim życiu odbyłem dwie dłuższe autostopowe podróże. Ale trwały one tylko po dwa miesiące. Ta wyprawa będzie o wiele, wiele dłuższa. Nie mamy daty powrotnej i nie planujemy jej zbyt szybko ustalać. Oprócz piękna podróżowania, oglądania świata i poznania ludzi, decyzja ta wiąże się również z wieloma wyrzeczeniami i trudnościami. Zostawiam za sobą dom, rodzinę, przyjaciół, życie zawodowe i wszystkie zalety uregulowanego życia w jednym miejscu. Przede mną obce kody kulturowe, obcy ludzie i zwierzęta, obcy teren, niepewność, gdzie spędzę następną noc.
A jak nam się żyło, tutaj, w najbardziej na północ wysuniętej stolicy świata? Żyło nam się całkiem przyjemnie. Nawet się trochę zadomowiliśmy. Obaj skupialiśmy się na pracy, a także w wolnym czasie na zwiedzeniu Islandii, co mogliście śledzić na blogu lub na moim profilu, gdzie opisywałem wyprawy odbyte samotnie.
Islandia jako państwo do życia sprawdza się nieźle. Największą przeszkodą dla wielu jest tutaj pogoda. Nooooo i rynek mieszkaniowy. To co działa wyśmienicie to ograniczona i sprawnie działająca biurokracja. Wiele spraw w wielu miejscach udaje się załatwić "po ludzku". Oczywiście Islandię borykają jej własne problemy. Oprócz wspomnianego wynajmu, to pewne napięcia wynikające ze sporej ilości imigrantów, spore wahania ekonomiczne, takie jak mocno chwiejny kurs waluty czy chociażby niedawny upadek islandzkich linii lotniczych. Poza tym ciągłe zagrożenie niszczycielskim żywiołem w postaci wulkanów, a także sztormów i wichur. Nie bez negatywnych efektów odbywają się tutaj gwałtownie przebiegające przemiany społeczno-kulturowe, wywołane gigantycznym skokiem turystyki w ostatniej dekadzie, ale mające też swoje źródła w powojennej historii Islandii, mocno przeplecionej obecnością tutaj amerykańskich wojsk. Niektóre z tych zmian są nieprzewidywalne. Przepaść między młodym i starym pokoleniem wydaje się tutaj większa niż gdziekolwiek indziej w Europie. Odsetek osób uzależnionych od opioidów jest już wyższy, niż w Stanach Zjednoczonych. I widać to gołym okiem. Opiatowcy wynajmują hotele, w których pracowałem i stołują się w miejscu, gdzie pracuje Czarek. Zarówno w jego jak i w moim miejscu pracy zostawiają zużyte strzykawki. Jedną z "ciekawszych" interakcji, nie przystających do sielankowego obrazu Islandii, możecie na TYM NAGRANIU (z Czarkiem w roli drugoplanowej).
Porównując to jednak z doświadczeniem życia w innych krajach, Islandia nadal wydaje się być względnym easy mode. Chcę podkreślić słowo "względnym", gdyż nasza perspektywa jest jednak dość ograniczona, a dochodzą do nas głosy z wielu stron o pogarszającej się sytuacji na rynku pracy i w islandzkiej gospodarce, która nieprzestaje być wyjątkowo zmienna i dynamiczna. Ludzie wieszczą kolejny kryzys, choć podobno jest tak co roku, od 2008.
Reykjavík to miasto łączące w sobie surowy, skandynawski minimalizm, z urokiem północnej wsi, zapraszającej do schronienia się w ciepłych i przytulnych wnętrzach. Krzykliwa uliczna moda spotyka się tutaj ze stereotypowym image'em długowłosego i długobrodego Wikinga, a hipsterów na ulicy mijają śmierdzący rybami pracownicy portu. Każdy z nich pija hektolitry tony czarnej kawy. Małomiasteczkowy i w zasadzie małostolicowy klimat jest niekiedy przecinany dość pokaźnymi autostradami, przywodzącymi na myśl raczej te widziane za oceanem. Podobno projektowali je Kanadyjczycy, co by wiele wyjaśniało.
Do dziś zadziwia nas uwielbienie Islandczyków do blachy i betonu. Z betonu są tutaj budowane najważniejsze budynki, a i sporo bloków czy domków jednorodzinnych, przypominających niekiedy nasze PRLowskie "kostki"! Zadziwiają mnie też zaniedbane ogródki, porośnięte chwastami, czy niekiedy mnóstwo zardzewiałego, poniszczonego sprzętu rolniczego lub rybackiego pałętającego się po islandzkich wioskach. Gdyby człowiek nie wiedział, że to Islandia, to patrząc na to mógłby pomyśleć, że to jakiś postsowiecki, zapomniany kraj, daleko na wschód za bugiem.
Jest kilka rzeczy, których będzie mi brakować. Świeżego, absolutnie fantastycznego powietrza. Paradoksalnie – gorącej, śmierdzącej siarką wody. Jest ona po prostu przyjemna dla skóry, a do zapachu dawno się przyzwyczaiłem. Tęsknić nie będę za popularną tu, darmową, obrzydliwą czarną kawą z termosu i nieustępliwymi, wiecznymi podmuchami wiatru. Chociaż ta zmienność pogodowa jest na swój sposób interesująca i fascynująca, do dziś wywołuje u mnie uśmiech na twarzy z każdym swoim zaskakującym zwrotem akcji. A zaskakuje często! Będzie mi brakować paru osób, które tutaj poznałem, czy chociażby uniwersyteckiej grupy medytacyjnej, do której od kilku miesięcy uczęszczałem. Jestem też pewien, że zatęsknie za widokiem tych zielonych, łysych gór.
A więc to już koniec Islandii, ale początek czegoś nowego. Na początku czerwca wracam do Polski. Czarek zostaje tutaj mniej-więcej miesiąc dłużej. Nadszedł czas ostatecznych przygotowań do wyjazdu, tworzenia listy potrzebnych rzeczy, a następnie skreślania z tej listy rzeczy nabytych, czas spotykania się z bliskimi i znajomymi, ładowania baterii i ostatniego (na wiele, wiele miesięcy!), kanapowego leniuchowania. Okres rosnącego napięcia, kotłujących się przemyśleń i ekscytacji. Co dalej, co dalej? Stay tuned!
PS Ruszamy przed premierą nowej płyty Toola!
This post is supported by $2.73 @tipU upvote funded by @nieidealna.mama :)
@tipU voting service: instant upvotes + profit sharing tokens | For investors.
Dzięki!!!
Wyborne! Zarówno opowieść, jak i zdjęcia. Hiszpańskiego uczcie się z Narcosa najlepiej ;) Ewentualnie na DuoLinguo. Ciekawi mnie jaki budżet chcecie zarezerwować na taką wyprawę (taką dookoła świata). Mam nadzieję, że będziecie prowadzić jakiś dziennik pokładowy. W takiej czy innej formie. Trzymam kciuki za powodzenie ekspedycji!
PS. Flaga za nagie panie. NSFW.
PPS. Dobra, żartowałem z tą flagą. Upvote ;)
Oczywiście, że będziemy! Po to ten blog jest, po to jest on :D
Fascynująca przygoda, a to dopiero preludium do właściwej wyprawy ;)
Aż poczułam to napięcie... Czekam niecierpliwie na relacje z kolejnych etapów!
Congratulations @steem-hikers-pl! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Do not miss the last post from @steemitboard:
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!
Piękne zdjęcia, świetna opowieść.
Islandia to jednak duża doza egzotyki. Woda ze związkami siarki (a ja mydła siarkowe kupuję), pogoda, zmiany długości dnia, niesamowite krajobrazy miejskie i naturalne. I w tym dwaj Polacy. Posty to naprawdę piękny owoc Waszego islandzkiego etapu podróży.
p.s. Podziwiam opanowanie Czarka w tej łagodnie mówiąc trudnej sytuacji.
Będziesz prawdziwym bezdomnym w podróży na krańcu świata... jeśli miałbym zdefiniować autentyczną wizję wolności to właśnie w ten sposób.
Powodzenia! :)
PS weź ze sobą Wilsona #pdk