Dwanaście lat temu podjęliśmy z mężem najtrudniejszą decyzję w naszym życiu. Postanowiliśmy dać sobie szansę na normalne życie w Wielkiej Brytanii.
Co nami kierowało? Niestabilna sytuacja finansowa po pierwsze, po drugie wydawało nam się - lepszy start dla dzieci po ukończeniu studiów. W zasadzie ten argument przeważył.
Uczyłam matematyki przez 7 lat w liceum i technikum zawodowym, w weekendy dorabiałam na Uniwersytecie Łódzkim i widziałam jak program nauczania królowej nauk z roku na rok schodzi na psy. Ludzie po studiach wciąż sprzedający w supermarketach przerażali brakiem perspektyw.
Nikt w naszej rodzinie "nie miał pleców", zastanawialiśmy się gdzie wylądują nasi chłopcy jeżeli jakimś cudem uda im się skończyć dobre studia?
Zaryzykowaliśmy wszystko, sprzedaliśmy mieszkanie i spakowaliśmy się w 10 letnie Mondeo. Cały nasz życiowy dorobek na niepewnych czterech kółkach, aby przenieść się w krainę deszczu i braku słońca.
Nasz młodszy syn miał wtedy 6 lat. Pierwszy rok szkoły to była prawdziwa trauma okupiona łzami i brakiem pewności. Filip przez cały rok nie odezwał się słowem w szkole. Nauczyciele wzywali mnie na rozmowy i sugerowali korepetycje, zmianę nauczania na najniższy poziom itp.
Nadmienię, że w pierwszej klasie u mojego syna było pięcioro białych uczniów - z czego czworo to Polacy.
Poznałam cudowną angielską nauczycielkę która doradziła zmianę... szkoły i otoczenia. Dla małego chłopca wyrwanie ze środowiska które znał było miażdżącym doświadczeniem. Tęsknota za pozostawioną w kraju rodziną, kolegami z podwórka, własnym pokojem i znanymi zabawkami odbiła się blokadą na wszystko co inne i nowe.
Znaleźliśmy kameralną szkołę z małą ilością uczniów w klasie, nauczycielami z pasja. I udało się. Filip w przyszłym roku startuje na dobre uczelnie i życzymy mu powodzenia z całego serca.
Patryk skończył rok temu farmację, pracuje w dobrym szpitalu, co roku odwiedza egzotyczne kraje i jest szczęśliwy.
Ale początki są trudne. Ludzie zmieniają kraj zamieszkania z różnych przyczyn. U nas przeważyły ekonomiczne, ale jesteśmy coraz bardziej mobilni i ciekawi świata, chcemy poszerzać horyzonty, złapać dystans. Coraz więcej ludzi czuje się mniej przywiązanych do Ojczyzny niż to bywało dawniej.
Oglądając polską telewizję, widzę jak te wszystkie lata mnie zmieniły. Mój własny kraj staje się mi obcy mentalnie i kulturowo. Częściowo mnie bawi, częściej przeraża.
Ale wracając do tematu- jak nie zwariować?
Przeprowadzaliśmy się cztery razy. Każde z tych miejsc wprawdzie należało do tego samego regionu West Midlands a jednak każde zaskakiwało mnie (pozytywnie i negatywnie) i w każdym roiło się od niespodzianek, na które nie zawsze byłam przygotowana.
Trzeba wziąć pod uwagę, że załatwienie najprostszej sprawy może trwać dużo dłużej niż jest się przyzwyczajonym do tego. To bywa męczące. Skorzystanie z usług poczty np. wysłanie paczki to kilkuminutowa sprawa osłodzona uśmiechami i uprzejmościami. W bankach najgłupsza błahostka może trwać niemal godzinami nawet gdy przed Tobą jest raptem jedna osoba, Wszyscy mają czas i są męcząco uprzejmi. Najgorsze doświadczenie mam ze służbą zdrowia. Można umówić się jedynie telefonicznie o określonej godzinie (linia jest cały czas zajęta bo wszyscy to robią) I jak już masz ten łut szczęścia i ktoś odbierze telefon okazuje się że pierwsza możliwa wizyta jest ... za cztery dni, lub w sezonie letnim i urlopowym za tydzień.
Z pozytywów- przyzwyczaiłam się że w Anglii niemal wszystko można załatwić przez internet czy telefon, co jest znacznym ułatwieniem, ale świeżo przybyli są zaskoczeni, zwłaszcza gdy nie mówią zbyt dobrze po angielsku, a głos w telefonie będzie należał do Hindusa. Ubezpieczenie samochodu, domu, rozliczenie comiesięcznego dochodu na samozatrudnieniu, wszystko gładko i bezboleśnie można zrobić online. Nawet kupno domu ograniczyło się do trzech wizyt w agencji pośredniczącej w zakupie.
Trzeba nastawić się na nowe. Niby oczywistość, ale wszędzie są ludzie żyjących w swoich czterech ścianach lub na ulicach ( słynne beneficial street), mających klapki na oczy i nie widzących świata wokół siebie poza tym, który chcieli widzieć. Całe dzielnice żyjące na własne życzenie we własnym getcie.
Trzeba konieczne nauczyć się choćby podstaw języka. Nie zawsze trzeba znać go w takim stopniu aby oglądać filmy w kinie bez napisów, ale nieumiejętność porozumienia się w sklepie może mocno utrudnić życie. Znam kila rodzin będących tutaj dłużej niż ja i zdających się jedynie na swoje dzieci przy załatwianiu najprostszych czynności.
Trzeba nawiązywać przyjaźnie. Mamy stałe grono znajomych na których można polegać i utrzymujemy częste kontakty. Jak ich poznać - w moim przypadku na przyspieszonym kursie angielskiego, ale równie dobrze może to być park gdzie codziennie po szkole spacerujemy z dzieckiem, kościół lub pub gdzie w piątek po wypłacie wpadamy na drinka.
Trzeba kultywować od początku dobre, rodzinne tradycje. Nie może zabraknąć choinki i 12 wigilijnych dań, Wielkanocnego żurku i odwiedzin rodziny w Polsce.
Róbmy zdjęcia, uwieczniajmy miejsca które odwiedzamy, osoby z naszego otoczenia, chwile, które są dla nas ważne.
Najważniejsze - myślmy pozytywnie- pozbądźmy się myśli, że dom ma się tylko jeden. Domem może stać się każdy kraj, który zechcemy tak nazwać. Dla mnie mój dom jest tam, gdzie jest moja rodzina.
Zdjęcia Peter Dench - Brytyjczycy ze strony http://widelec.org/p/4474/brytyjczycy-by-peter-dench
Sporo moich znajomych wyjechało w tamtym czasie i jakoś sobie radzą. Pozdrawiam @sylmalmaj
My też dajemy radę, pozdrawiam serdecznie
This post is supported by $0.48 @tipU upvote funded by @cardboard :)
@tipU voting service guide | STEEM Monsters Lottery | For investors.
Piękne podsumowanie artykuły! My Polacy jesteśmy bardzo przywiązani do miejsca, w którym mieszkamy, budujemy domy i spędzamy w nich całe życie. Ale np. w USA zupełnie naturalne jest przemieszczanie się i mieszkanie w różnych miejscach w ciągu życia. Gratuluję Wam odwagi. Wierzę, że podjęliście najlepsza dla Was decyzję. A kto wie, co jeszcze przed Wami.. ;))
Ja nie jestem przywiązany. Przy kolejnych przeprowadzkach traciłem (zostawiałem) część swojego wyposażenia. Za każdy przedmiot musiałem zapłacić a przy każdej przeprowadzce to był kłopot. Teraz mieszkam w czwartym kraju, mam swój sprzet komputerowy, parę książek, podstawowe wyposażenie jeśli chodzi o ubiór i gitara. Żona ma za to problem, w jukeju nakupowała na przecenach ciuchów tyle, że nie tylko nie ma gdzie ich trzymać ale nie jest w stanie kontrolować czego jest właścicielem. Od przybytku jednak głowa boli.
Dokładnie o Tym mówimy. Zawalamy się nic niewartymi śmieciami wokół nas. Mam pudło gdzieś na strychu które spakowałam przy kolejnym remoncie pełne tzw pamiątek z różnych wakacji. Niby szkoda wyrzucić ale pólkach tylko się kurzą i szpecą. Od dwóch lat zapowiedziałam- żadnych suvenirów. Coś co się przyda, Egzotyczne przyprawy, pachnąca słońcem kawa itp. Syn chyba wziął do serca, a ponieważ ja ciągle wszystko nałogowo przypalam lub plamię i dostałam z Indii obrus :)
Ubrania w UK kupuje głownie na carboot, więc co roku z czystym sumieniem wymieniam cała garderobę, lol
Dziękuje za miłe słowa. Nigdy nie czułam się zrośnięta z domem. To tylko przedmiot materialny. Zawsze można go sprzedać i zamienić na coś ciekawszego. Wielu moich znajomych budowało i urządzało domy latami odmawiając sobie np wakacji czy drobnych przyjemności. Cieszmy się życiem, bo wierzę że jeszcze wszystko przed nami.
Bardzo słusznie, gratuluję mądrego podejścia do sprawy.