Pisząc tydzień temu o Yerba Mate wspomniałam, że był to pierwszy krok ku poprawie jakości mojego życia. Zaczynając to wszystko miałam taki zamysł, żeby zmiany wprowadzać stopniowo, zachowując rozsądne odstępy czasowe. Pozwoliło mi to przyswajać kolejne nowinki bez uczucia przytłoczenia.
Kolejnym krokiem było: więcej ruchu! Wstań od kompa i rusz czymś więcej niż palcami u rąk! No dobra, z tym miałam problem, bo generalnie wszystko od kopa było "be". Bieganie? Nie lubię. Rower? Boję się, nie umiem. Siłownia? Nuuuuda. Prawdopodobnie trochę się w ten sposób migałam od aktywności fizycznej, ale zaczynając tę całą przygodę obiecałam sobie jedno: nie będę się umartwiać. Zero katowania ćwiczeniami, których nie znoszę. Zero głodzenia (żadne tam diety 1200 kcal... inne też, do widzenia!) Zero dokopywania sobie. Mam ochotę na czekoladę? Ale taką cholerną ochotę, że mi się śni? Kupuję i zjadam, bez wypominek, bez wyrzutów sumienia. Pizza czasem? KFC? Bardzo proszę. Poleżeć z książką całą sobotę? Oczywiście!
Ten ruch. Więcej ruchu. Próbowałam wielu rzeczy. Matę do ćwiczeń kupiłam, leży w szafie do dziś. Hantle na szczęście odpuściłam, bo najpierw testowałam na butelkach z wodą - nudziłam się jak mops.
Któregoś dnia wpadłam przypadkiem na wpis o hula - hop. Blogerka, wcale nie nastolatka, rozpisywała się o cudownych właściwościach tego reliktu mojej przeszłości. Reliktu obarczonego klątwą, bo ostatni raz miałam z nim styczność w szkole podstawowej, gdy odpadłam z konkursu na kręcenie hula-hopem. Przez kolegę z klasy, który przebiegł tak blisko mnie, że zahaczył o kółko. Był u mnie spalony od tamtej chwili.
Więc... naczytałam się dobrych rzeczy, popatrzyłam w internecie na zdjęcia "przed" i "po"... i nabyłam owo cudo.
Moje kółko...
...kupiłam za 20 złotych, cztery lata temu. W oryginalnej postaci ważyło około 400-500g, zbudowane z plastikowych segmentów, które można rozkładać do przechowania.
Moje hula hop przeszło tuning - każdy segment wypełniłam kaszą (można ryżem, grochem, soczewicą - co tam zalega w szafie z nieaktualną datą do spożycia) i skleiłam na stałe. Musiałam, bo raz podczas kręcenia zbyt ciężkie segmenty rozczepiły się i trening zakończyłam odkurzaniem. W obecnej postaci kółko waży 1,4 kg. Gdy zaczynałam je stopniowo dociążać pojawiały się czasem małe siniaki w talii, teraz wydaje mi się za lekkie.
Nie mogę rozłożyć mego "przyrządu do ćwiczeń", więc przechowuję go w jednym kawałku tak:
albo tak:
Nie przeszkadza mi. Przyzwyczaiłam się i nawet nie myślę o innym. Choć internet pęka w szwach od nowoczesnych, pancernych modeli z magnetycznymi wypustkami masującymi, ważących ponad 3 kg. Wyglądają jak narzędzia tortur :D
Początek...
... nie był zbyt wesoły. Próbowałam przez dwa tygodnie zrobić więcej niż 15 obrotów za jednym razem. Kółko lądowało co chwilę na podłodze, mięso leciało w eter. Gięłam się we wszystkie strony jak sosna pod halnym usiłując odnaleźć prawidłowe ruchy. Mniej więcej tak:
... thanx, Jeff
Prawdziwą zagadką pozostaje dla mnie po dziś dzień fakt, że nie zrezygnowałam wtedy. Bo tak kiedyś miałam, jak coś mi nie wychodziło - szybko odpuszczałam. Ale tego akurat nie odpuściłam i dzisiaj potrafię kręcić w nieskończoność.
Kiedy kręcę?
Gdy tyko mogę. I chcę. Przy okazji robię wiele innych pożytecznych rzeczy. Oglądam filmiki na YT, przeglądam steemit i piszę komentarze, czytam książkę. Prawdziwą, papierową. Tylko gdy zmieniam kierunek kręcenia, muszę ją wziąć w zęby na chwilę. Kręcę prawie codziennie, minimum 15 minut. Jak się zaczytam to dobijam do 40 - 50 minut, potem zaczynam czuć lędźwie i odpuszczam. Z umiarem, ciało prawdę Ci powie.
Co ja z tego mam?
Nie posiadam wyśrubowanych standardów, nie muszę być wyrzeźbiona jak starożytny atleta w kamieniu. Od lat mam jednak pewną normę, w której czuję się najlepiej - fizycznie i psychicznie. Gdy ją przekraczam w górę lub w dół - zaczyna się dyskomfort. Hula-hop pomaga mi utrzymać moją osobistą normę, bez względu na to jak sobie folguję kulinarnie. Kilka lat temu miałam kilka centymetrów na zbyciu - wystarczyło parę tygodni z kółkiem i zrobiło się całkiem miło. Poza tym mam wrażenie, że w moich jelitkach więcej i szybciej się dzieje, wszystko pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna. Kręcenie wzmacnia mięśnie brzucha, wyraźnie wyszczupla talię i poprawia postawę - sprawdziłam, potwierdzam.
Uwaga!
Hula hop, szczególnie modele ciężkie, posiadające wypustki, mogą powodować zasinienia w obrębie talii i brzucha. Warto zacząć od lekkiego, zwykłego kółka i nie forsować się na początku. Kilka minut dziennie powinno przyzwyczaić ciało do nacisku. Wprawdzie nie ma konkretnych badań, jak hula hop wpływa na organy wewnętrzne, ale tak jak przy każdej aktywności fizycznej, trzeba się kierować zdrowym rozsądkiem. Nie wiemy, jaki wpływ na zdrowie może mieć codzienne obijanie nerek kilkukilogramowym kołem z ogromnymi wypustkami. Dlatego pozostaję przy średniej wagi plastikowej obręczy.
Ponadto osoby mające problemy z kręgosłupem (szczególnie z odcinkiem lędźwiowym) powinny być ostrożne, najlepiej zasięgając opinii lekarza.
Być może kiedyś będę umiała zrobić tak:
By Shuan Lo from Singapore (Flickr.com - image description page) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons
Ale nie naciskam. Nic na siłę. Niczego nie muszę.
Można pomyśleć, że hula-hop jest dla dziewczyn. Dziewczynek właściwie. A kto tak powiedział??? Ja bym tam chętnie popatrzyła na mężczyznę, który kręci... hula-hopem. Mrrrauuuu!
Cudnego gifa z Big Lebowskim znalazłam tutaj:
http://www.funnyordie.com/lists/1d2da3358d/the-best-dancing-gifs
Hantle w domu ....odpadają
Siłownia w domu właśnie tym bardziej bo dla osób które lubia towarzystwo i zapach potu i smak rywalizacji wyjście do ludzi na siłkę własnie skazane...
Chodakowska w domu ??? .... dla mnie nie bardzo ...
Więc co w domu porabiać ? Ano dla mnie , osoby szczęśliwej w związku ćwiczeń mam co niemiara :D. Jednak nie samą miłością zakochaniec zyje.
Rolki, bieganie, basen, koszykówka, badmington, tenis ewentualnie długie spacery ......zawsze coś się znajdzie by spuścić powietrze z oponki :d
Miłość najlepsza, wiadomo :)
Ja z czystym sumieniem mogę polecić te 21 schodów które mam w pracy. Pokonanie ich kilkadziesiąt razy w ciągu 8 godzin pracy, mówię Wam mmmm. Moja kondycja jest wręcz fantastyczna. Pozatym cały czas dużo chodzę zamiast korzystać z mechanicznych środków transportu. Wiosna, lato rower. Ale miłość jak najbardziej 😗
Schody to fantastyczny przyrząd do ćwiczeń! Zwykłe chodzenie też wiele daje, wbrew pozorom :)
Co by nie mówić. Człowiek jest stworzony do ruchu. Nie do siedzenia. Nasze ciało musi się ruszać. Pompą układu limfatycznego jest właśnie ruch. A hula-hop jest super. Pamiętam jak byłam mała i z innymi dziewczynkami robiłyśmy zawody, która dłużej będzie kręcić. Kręciło się na biodrach, na nodze przeskakując i na rękach. Oj, zabawa była :)
Ooooo było co robić jak się za dzieciaka wychodziło "na dwór", albo "na pole" (w moich stronach) :))
Też kiedyś chciałam się skusić, moja kuzynka bardzo mi polecała. Miałam takie zwykłe hula hop, jeszcze z dzieciństwa, to sobie od czasu do czasu kręciłam i nawet mi to wychodziło, i chociaż siniaków się nie boję, to mimo wszystko nie zdecydowałam się na zakup "ciężkiego" hula hop. Wydaje mi się, że obecnie znajduję się na takim etapie w życiu, w jakim Ty byłaś wtedy, przynajmniej na podstawie tego, co czytam :D
Też zauważyłam brak ruchu w życiu, więc postanowiłam chodzić na basen i robić sobie wieczorne długie spacery z psem. Moje ciało na razie się nie zmienia, ale psychicznie czuję się milion razy lepiej :)
Jedzeniem też się nie katuje, aczkolwiek staram się omijać słodycze lub szukać zdrowszych zamienników i pilnować godzin, w których jem. Dzięki temu nie ciągnie mnie do podjadania :D
No to trzymam kciuki za zmiany :) Wprowadzasz je z głową, więc na pewno się do nich przyzwyczaisz na stałe.
Widzialem filmiki kręcone z kamerki na hula hop ciekawie to wygląda.To były filmiki z jakiegoś festiwalu psytrance .
aż sobie wygooglowałam... ekstra jazda :D :D
Dziękuję za cenną uwagę :)