Uniwersalne wydaje się porzucenie walki ze starością
Często się zastanawiam, czy to się komukolwiek udaje, tak szczerze i na stałe. Nie mówię o chwilowym zwycięstwie, gdy na duchowym haju wydaje nam się, że życie jest piękne i wartościowe na każdym jego etapie. Albo o wyćwiczonej postawie, która jak pancerz chroni przed strachem i smutkiem związanym ze zbliżającą się słabością i śmiercią. Ale żart i śmiech zagłuszający wszystko inne to zawsze lepsze niż ględzenie :)
skojarzyły misie podcasty: „jak się starzeć bez godności”, znacie?
bardzo zabawne, z dystansem a jednak wprost. i na przekór.
https://youtube.com/@JSSBG?si=HkvBEnRmPEMW_FLP
Mignęło mi kilka razy na yt jako podpowiedź, ale uparcie ignorowałam. Może czas przestać :)
Nie ująłem tego tutaj dość wyraźnie, ale miałem na myśli pewną grupę procedur i zabiegów ukierunkowanych na ciało. Chociaż wniosłaś ciekawy wątek. Nie wiem czy cokolwiek w ogóle jest na stałe ;) Bo już może wydawać się, że jest na stałe, a tu hyc, żyćko przynosi jakąś niespodziankę i nagle jest zupełnie inaczej.
Tak ogólnie to pewnie bardzo trudne zadanie, jeśli rzeczywiście w ogóle możliwe. Jest taka książka, której jeszcze nie przeczytałem, ale cierpliwie czeka na półce, pt. Zaprzeczenie Śmierci autorstwa Ernesta Beckera i według niego strach przed śmiercią jest główną siłą napędową ludzkiej cywilizacji. No, ale czy jakość paliwa nie wpłynie na jakość uzyskiwanych efektów? Potem się dziwić, że ludzkość dąży do samozagłady... Zainteresowałem się po przesłuchaniu jakiegoś wywiadu z Sheldonem Salomonem, który natomiast wymyślił taką koncepcję:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Teoria_opanowania_trwogi
A przecież można chyba doświadczać strachu i smutku związanych z przemijaniem bez walki z tymi emocjami, które przecież zawsze przemijają. Tak powiedzieliby pewnie buddyści. I to jest przecież zdrowy, normalny element egzystencji z datą końcową. To chyba kwestia świadomości i wypracowania pewnej umiejętności. Chociaż biorąc pod uwagę rozmiar i złożoność struktur opisanych przez wyżej przytoczonych naukowców to pewnie praca na lata. A więc może wystarczy sobie powiedzieć YOLO i odpuścić cały ten bagaż przeżywania? Wydaje mi się to jakoś tylko odrobinę mniej toksyczne niż zaprzeczanie śmierci. Gdzie jest droga środka?
Tak tak, zadałam to pytanie wiedząc co usłyszę, a mimo to łudząc się, że tym razem ktoś odpowie inaczej :) To jak z powieścią o tragicznym finale czytaną po raz dwudziesty - do samego końca mamy nadzieję, że zadzieje się magia.
Wszystkie Twoje rozkminki są mi bardzo bliskie. Dotarłam do etapu zrozumienia, że niczego nie da się zdobyć raz na zawsze, że to droga, proces, zmiana, ewolucja, rewolucja, kombinatorka do końca; w chwilach słabości jednak tęsknię za iluzją stałości czy pewności czegokolwiek. Teoria opanowania trwogi brzmi bardzo logicznie dla mnie, podobnie to widzę. Czasami mam wątpliwości, czy nasza ludzka świadomość to dar, czy jednak przekleństwo ;)
Bardzo dobrze pamiętam moment jak zdałem sobie z tego sprawę, w pierwszej chwili poczucie absolutnej wolności, a zaraz potem całkowita utrata gruntu pod nogami i atak paniki. Nie trzeba było patrzeć w dół :)
Jakiś czas temu natrafiłem na mema, który na jakiś czas dał mi spokój, teraz go nie znajdę, ale spróbuję sparafrazować. "Structure is a cage. Lack of structure is not a freedom". Dało mi do myślenia. Jak Ty to rozumiesz?
A może ta nasza ludzka świadomość to stosunkowo nowy wynalazek wymagający lat praktyki i mistrzowskiego opanowania, aby pokazać pełnię możliwości? Niczym najnowsza generacja myśliwców, tylko bez instrukcji obsługi.
A może siedzimy w symulatorach lotów, aby solidnie to ogarnąć zanim wsiądziemy do prawdziwej maszyny?
Czy taki myśliwiec to dar czy przekleństwo?
Dokładnie o tym myślałam pisząc swoje słowa! Że jesteśmy na początku tego etapu ewolucji, w trochę niewdzięcznej, pionierskiej roli! Nowe oprogramowanie w fazie testów ;)
Co do przytoczonego "Structure is a cage. Lack of structure is not a freedom", to mi się mózg właśnie zagotował. O jakiej strukturze mówimy? Domyślam się tego, jednocześnie wiem, że każdy może mieć własną definicję, zarówno struktury jak i wolności. Pierwsze skojarzenie jakie do mnie przyszło, to dość powszechny pogląd związany z wychowaniem dzieci. Mówi się, że dzieci potrzebują ram, granic, struktury właśnie (pod pojęciem zasad), bo (pomijając korzyści dla społeczeństwa w którym będą kiedyś funkcjonować) one dają im poczucie bezpieczeństwa. Jak się mają określone ramy do poczucia bezpieczeństwa? Może, mieszając nieco pojęcia, należy sięgnąć do okresu spędzonego w łonie matki, środowisku mocno ograniczonym... Jednocześnie z założenia bezpiecznym i pierwotnym. Większość noworodków uspokaja się po zawinięciu w ciasny becik, który wygląda jak narzędzie tortur.
Z drugiej strony mamy brak struktury. Wkraczamy w nią, gdy się rodzimy - z ciasnego ciepła nieznana siła wyrzuca nas w zimną, niczym nieograniczoną (według dziecięcego postrzegania) przestrzeń. Dla mnie to skrajności, może najważniejsze jest to, co pomiędzy nimi?
Sama nie wiem, co chciałam przez to powiedzieć, nie nadążam za myślami. Może nawiązując do poprzedniego tematu to, że nie jesteśmy gotowi na brak struktur. Musimy wyjść z ciasnych ram (urodzić się, wyjść z łona matki), ale wciąż brakuje nam doświadczenia, by się ich pozbyć zupełnie i dorosnąć. Dla mnie osobiście samo to, że człowiek przeważnie potrzebuje jakiegoś boga (lub jego odpowiednika wraz z przypisanymi mu "strukturami") jako istoty wyższej i opiekuńczej świadczy o tym, że wciąż jesteśmy jak dzieci. Przestraszone, ale odważne. Zagubione, poszukujące, niewinne i okrutne jednocześnie. Pragniemy wolności, odseparowania się od rodziców (i ich zasad, czyli struktur), ale wciąż się na nich oglądamy. To się przenosi z tego pierwotnego poziomu na kolejne (wkraczają inne "autorytety", instytucje, wypracowane wzorce społeczne itd). Problem nie w samej strukturze, tylko kto ją dla nas przygotował i na jakich wartościach się opiera.
Osobiście wolę pojęcie "przestrzeń", którą każdy z nas może zagospodarować komponując własne struktury. Nie potrafię korzystać z gotowców, nie ufam autorytetom czy zastanym światopoglądom, wolę je rozmontować i obejrzeć, przemyśleć i poczuć, włączając ewentualnie poszczególne ich elementy do swojego systemu. Z niektórych rezygnuję po czasie, inne wymieniam. Nie wierzę, by człowiek mógł się bez tego obejść. Przecież już sama myśl, wniosek, teza jest jakąś strukturą. Sztuka ma strukturę. Natura. Wszystko!
Kończę, bo wątki mi się mnożą jak bakterie, zaraz będzie fatal error :)