No cóż, nadal nie wróciłem do pełnej sprawności i zapewne już nigdy nie wrócę. Póki co jednak wciąż pracuję nad tym i ćwiczę. W październiku skończyło mi się zwolnienie lekarskie ze szpitala i musiałem iść do lekarza rodzinnego po kolejne. Mniej więcej w listopadzie zacząłem stopniowo odstawiać kule. W grudniu już chodziłem całkiem bez nich. Jest to jednak dość ograniczone chodzenie. Po schodach chodzę dość nieporadnie – jak emeryt. Dystans maksymalny cały czas staram się powiększać. W grudniu było to 11 000 kroków, ale z podpieraniem się o kijku. Wczoraj zrobiłem 15 000, co było ogromnym obciążeniem. Jak już wróciłem do domu i usiadłem to już praktycznie nie byłem w stanie wstać. Ale muszę cisnąć dalej. Do połowy grudnia jeszcze chodziłem do fizjoterapeuty, ale stwierdziłem, że mi to już więcej nic nie daje. Teraz już tylko ćwiczenia, a z ćwiczeń to najbardziej po prostu chodzenie, chodzenie, chodzenie…
W mojej pracy średnio robiłem właśnie 15 000 kroków dziennie. Nieraz musiałem wejść na drabinę. Już nawet nie mówię o przeprowadzkach, bo tam to bywało 30 000 z czego połowa po schodach z ładunkiem na rękach. Do takiej pracy już prawdopodobnie nie będę w stanie wrócić nigdy, podobnie jak biegać. Ale mam wstępnie uzgodnione w firmie, że będę mógł wrócić do pracy dla MTAB, czyli magazynu z działami sztuki. Tam jest o wiele łatwiej, ale mimo wszystko te 20 000 kroków w razie potrzeby trzeba zrobić, wejść na drabinę, przeciągnąć ciężką paletę. Lekarz jest coraz mniej chętny, żeby przedłużać mi zwolnienie – widzi że chodzę, że odstawiłem kule. Na razie wywalczyłem zwolnienie do połowy stycznia i może uda się jeszcze do końca miesiąca. A potem powrót do pracy, czego się trochę obawiam.
Nie ma jednak tego złego, co by nie wyszło na dobre. Dzięki wypadkowi spędziłem dużo czasu z rodziną. Poświęciłem dużo uwagi synowi. Tymczasem czas (tautologia :) ) ucieka przez palce w tak niedorzecznym tempie, że pracując to już się nie ma go praktycznie na nic. Ot choćby dzisiaj, chciałem tylko trochę posprzątać mieszkanie, przeorganizować coś w kuchni, wywalić stare przyprawy czy konserwy. 5 godzin zeszło nie wiem kiedy, a nawet nie zrobiłem wszystkiego. Żeby doprowadzić cały dom do porządku musiałbym tak z 4 x 5 godzin użyć. Pracując – niemożliwe. Muszę dobrze wykorzystać resztę stycznia, bo jak już wrócę do pracy, to nie będzie czasu na nic, na czytanie, na Youtube, na pracę nad pamiętnikami dziadka, fotografowanie, na politykę (zacząłem być w ostatnim czasie dość aktywny w gliwickim oddziale Nowej Nadziei), nawet na utrzymanie mieszkania w przyzwoitym stanie. Bo z kolei całe wolne, gdy pracuję – urlop, choć w Norwegii to inaczej działa – wykorzystuję, by latać do rodziny, biorąc po tygodniu wolnego (9 dni licząc z weekendami) wiele razy w ciągu roku. Miałem kiedyś taką znajomą w pracy, która brała każdą nadgodzinę, bo mówiła, że w domu się nudzi i nie ma co robić xD Niepojęte dla mnie. Mnie brakuje czasu nawet jak siedzę na chorobowym, muszę sobie narzucać limity i priorytety, bo doba ma dla mnie tak ze 40 godzin za mało…
Być może przyjdzie jeszcze taki dzień, że przejdę na wcześniejszą emeryturę z krypto i będę znów miał dużo czasu. Ale to jeszcze nie teraz. Musiałbym mieć tak ze cztery razy więcej niż teraz, żeby żyć z odsetek. Ale plan jest taki, żeby dojść do tego poziomu w ciągu być może dekady. Ach, gdybym nie sprzedawał moich 100 wykopanych niegdyś bitcoinów z zyskiem 2 000 %, tylko poczekał na 4 000 000 % ;)
No cóż, zobaczę w lutym, jak mi będzie w pracy. Jeśli będzie bardzo źle, to się przeproszę z urażoną dumą i wrócę do Polski. Może znowu do jakiegoś wydawnictwa. Tyle tylko, że praca w Polsce to są nadal grosze, nawet na teoretycznie dobrym stanowisku. Co prawda, to już nie jest taka przepaść, jak w 2014, gdy opuszczałem kraj, ale nadal jeszcze jest dość słabo. Realna siła nabywcza w podstawowych produktach (bez patrzenia na oszukany koszyk GUS-owski) trochę się poprawiła w latach 2016-2020, jak przypuszczam po rozgonieniu mafii vatowskich. A potem, tak jak stała w miejscu od wejścia do Eurokołchozu, tak znowu stanęła. Przydałby się jeszcze przynajmniej jeden taki impuls, żeby dało się żyć normalnie. Bo ja naprawdę nie wiem, jak ludzie tam dają radę żyć. Powiedzmy ktoś z taką medianą 4500 zł na rękę – jak już za mieszkanie i opłaty mu schodzi co najmniej połowa z tego. Wyżywienie jednej osoby to minimum 1000 zł. Inne wydatki, ubranie, podróże, paliwo, wydatki medyczne, zabawki dla dziecka – bo zakładam, że mówię o kimś, kto ma dzieci i nie żyje kącikiem u rodziców. Przecież to jest niemożliwe, żeby się spinało… Kazik kiedyś śpiewał: „coście sk%syny uczynili z tą krainą”, ale obrał za cel chyba nie tych sk%synów, co trzeba. Bo tamci przed odejściem na śmietnik historii dali nam ustawę Wilczka, a w konsekwencji 10 lat szybkiego rozwoju, zanim nie został on zduszony przez prawdziwych złoczyńców.
No ale cóż, trzeba sobie radzić w każdej sytuacji i szukać najlepszych rozwiązań. I to nie pieniądze są najważniejsze, ale czas. Czas jest podstawową walutą, którą za wszystko płacimy. I musimy starać się go dobrze wykorzystać. Może się zbyt rozleniwiłem w ostatnich miesiącach i muszę się znów nauczyć się go wykorzystywac efektywniej...
Tymczasem wrzucam kilka zdjęć z ZIMOWEGO WEJŚCIA NA LILLOSETER, czyli coś w sam raz na możliwości uśmiechniętych norweskich emerytek, które mijałem po drodze. Lilloseter jest czymś, co Norwegowie nazywają „sportstue”. Taka powiedzmy kafejka ukryta głęboko w lesie, do której trzeba kawał drogi iść (albo „iść na nartach” – „gå på ski”, w drugą stronę już „stå på ski”, trasa narciarska zimą idzie równolegle do pieszej). Można dostać tam kawę albo zupę, klimat surowy, trochę jak u nas w schroniskach, ale nie ma możliwości noclegów – przynajmniej w tych sportstuach blisko miast. I godziny otwarcia są dość krótkie. Te, hmm, stuły, położone w górach to z kolei „fjellstue” i ogólnie działają na podobnych zasadach, ale z noclegami. W sumie to na ogół bardziej górskie hotel niż schroniska, ale właśnie w wersji takiej nieco surowszej. W każdym razie do Lilloseter miałem od domu niemal dokładnie 7500 kroków i doszedłem w jedną stronę nawet dość sprawnie, ale powrót był już dużym wyzwaniem. Po 8000 złapał mnie skurz w łydce, a ostatnie 3000 kroków to już bardzo mocno kulałem i szedłem powolutku. Ale tylko tak osiąga się progres – testując swoje limity. Nawet, gdy to oznacza trasę dla emerytów :)
Congratulations @waryszak! You have completed the following achievement on the Hive blockchain And have been rewarded with New badge(s)
Your next target is to reach 2000 upvotes.
You can view your badges on your board and compare yourself to others in the Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP