(c) unsplash.com
Ostatnio dowiadujemy się o kolejnych nadużyciach seksualnych, jakich dopuścili się księża w czasach przed i po sprawowaniu władzy kościelnej przez papieża Jana Pawła II a mających miejsce jeszcze za czasów, kiedy Karol Wojtyła był kardynałem krakowskim.
Książka holenderskiego dziennikarza Ekkego Overbeeka „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział” (Wyd. Agora, 2023) oraz reportaż Marcina Gutowskiego z cyklu "Bielmo" zrealizowany na potrzeby programu "Czarno na Białym" w TVN24 stały się źródłem ustaleń, opartych o akta dawnej bezpieki udostępnione przez IPN dotyczących przypadków molestowania ze strony ks. Eugeniusza Surgenta, będącego przenoszonym wielokrotnie za czasów samego szefowania Archidiecezją Krakowską w różne miejscowości, od Kiczoru po Lipnicę Wielką, a także ks. Józefa Loranca będącego proboszczem parafii w Jeleśni.
Tych przypadków opisanych w książce było aż cztery, jednak w oparciu o udostępniony przez serwis oko.press
fragment, można było wyczytać obszerne szczegóły dot. badania sprawy ks. Surgenta przez tamtejszą komunistyczną SB, w których dowiadujemy się o wielokrotnych aktach odbywania stosunku z małoletnimi chłopcami. Rezydował on jako proboszcz parafii w Lachowicach do 1957 roku. Z nakazu samego metropolity jakim był Karol Wojtyła, został przeniesiony z Kiczory do parafii w Milówce, na mocy uchwalonego w marcu 1962 r. przez Jana XXIII instrukcji "Crimen sollicitationis".
Dochodziło do póżniejszych prowokacji związanych z księdzem, mających tym samym podzielić społeczność danych wiosek na dwie obozy: zwolenników którzy byli za pozostaniem ks. Surgenta w parafii i tych, którzy chcieli go nawet wywieść (jak w przypadku mieszkańców Lipnicy Wielkiej).
Sprawa dotarła na biurko biskupie Jana Nowickiego, biskupa diecezji lubaczowskiej w 1969 i od tej pory próbowano ukrywać wszelkie kontakty seksualne samego Surgenta z dziećmi i młodzieżą. W większości to były kontakty homoseksualne.
W dużym skrócie, sama powyższa instrukcja "Crimens..." jest pełna nieścisłości. Ponieważ uwzględnia ona, że jeśli doszło do pewnego przypadku molestowania czy nadużycia ze strony osoby duchownej i została o tym powiadomiona dana Kuria diecezjalna czy archidiecezjalna, to ma prawo dany sprawca tego nadużycia w oparciu o świadectwo złożone przed danym sądem kościelnym czy Świętym Oficjum wyrazić swoją skruchę swojemu przełożonemu biskupowi czy arcybiskupowi, aby ten mógł przenieść danego księdza czy inną osobę duchowną do innej parafii / diecezji. Co pozwalało (i nadal pozwala pod płaszczykiem już innych przepisów) przenosić danych księży-pedofili do innych parafii w oparciu o samą przesłankę skruchy i zadośćuczynienia za popełnione winy wobec swych penitentów (wiernych). Tu natomiast w tym przypadku przesłanka dotycząca skruchy z tego dokumentu, jakim jest rozdział V "Crimen pessimum" dot. przestępstw seksualnych z udziałem osób tej samej płci niestety nie działała w pełni.
Ten dokument został uzupełniony listem Jana Pawła II z 2001 r. zatytułowany "Sacramentorum sanctitatis tutela", który miał podkreślać wagę ścigania takich przestępstw ze strony Urzędu Apostolskiego.
Sama beznadziejność sprawy pokazuje sens w tym, że polskie społeczeństwo im bardziej mniej dowiaduje się konkretów w tej sprawie, tym bardziej zaczyna się używanie samej postaci papieża Jana Pawła II jako takiej "pałki" osobowej stosowanej na osobach, które nie chcą mieć z jego dziedzictwem (jeśli można już mówić o jakimkolwiek dziedzictwie) nic wspólnego, albo uważają, że Kościół katolicki od początku swego istnienia ma swój problem z doktryną dotyczącą seksualności człowieka, do której sami księża i biskupi nie są w stanie się radykalnie stosować. A przypadków takiego nadużywania samej instytucji papiestwa do celów wykorzystywania go jako polityczne, czy w pewnym sensie zaspokojenia swoich potrzeb (np. czasy, gdy papież pochodził z rodu Borgiów czyli Aleksander VI też były pełne intryg, nie tylko politycznych co seksualnych z córką Lukrecją na czele) jest w historii Kościoła całkiem sporo.
Gdy też dowiadujemy się, jak sam Kościół w Polsce od lat 60. zmagał się z wysokim wzrostem samych przypadków pedofilli wśród księży (¹) i jak to wyglądało w czasach przemian, kiedy już takie choroby jak HIV i AIDS stały się domeną dyskusji dotyczącą też nie tylko kontaktów hetero-, co homo- seksualnych (pierwszy przypadek AIDS został zdiagnozowany w Polsce w 1985 roku), aż do wczesnych lat 2000., kiedy to mieliśmy wysyp różnych przypadków molestowania seksualnego przez duchownych opisywanych przez media. Do tych najsłynniejszych z początków tego wieku można wyróżnić w Tylawie (²), w Poznaniu (³)(⁴) i... na Dominikanie, gdzie abp. Józef Wesołowski pełnił swoją służbę misyjną (⁵).
Kwestią niestety sporną jest w tym, że nie mamy dostępu do kartotek kościelnych, ani do dokumentów papieskich potwierdzających udział samych sprawców w tych przestępstwach. Nie mają do nich dostępu także sami dziennikarze katoliccy, którzy mogliby uczynić z tego pole do dyskusji o znaczeniu osoby JPII czy innych papieży-następców jak śp. Benedykt XVI, czy Franciszka.
Ukrywane materiały, zwłaszcza przez Archidiecezję Krakowską miały na celu być zatrzymane i korzystane tylko w ramach oczyszczenia z zarzutów niektórych księży i biskupów przychylnych danej władzy. Niezależnie, czy popierających KO, PiS czy Lewicę. Zwłaszcza, jeśli chodziło o lustrację księży, którzy od okresu PRL-u do wolnej Polski (od lat 50. do początku lat 90.) podejmowali się współpracy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa.
Na bazie tego, sam ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (mocno zaangażowany w prace Fundacji im. Brata Alberta) napisał w 2007 r. książkę pt. "Księża wobec bezpieki" dotyczącą współpracy niektórych księży z krakowskiej kurii z UB i SB. Do dziś w wywiadach prasowych i radiowych, sam ks. Zaleski przyznaje, że gdyby w ramach samego śledztwa dotyczącego współpracy kapłanów z bezpieką w 2007 r. posłuchano się jego zaleceń dotyczących lustracji w Kościele, to wiele spraw dotyczących papieża i jego wiernych przełożonych, jak np. kardynała Adama Sapiehy byłoby rozwikłanych i wyjaśnionych, a same ofiary tych przestępstw mogłyby domagać się sprawiedliwości.
Na to też nakłada się inna kwestia. Podczas prac Soboru Watykańskiego II, sam kard. Wojtyła oponował za wprowadzeniem integralnej teologii dotyczącej ludzkiej cielesności do współczesnego prawa kanonicznego, tzw. "teologii ciała". Opierając się na tomistycznych przesłankach dotyczących rozdzielności istoty duszy od ciała, sam kardynał z Wadowic chciał zreformować ten system. Napotykając na różne przewrotności zawarte w prawie biblijnym dotyczące seksualności ciała, jednocześnie też chciał się oprzeć na nietzscheańskiej sferze cielesności, która umiera. Według niej, śmierć Boga można było utożsamić ze śmiercią religii - tak jak samą śmierć ciała można byłoby sklecić ze śmiercią duszy. Sami teolodzy, którzy spotykali się z tą teorią jak i z postacią kard. Wojtyły podczas sesji soborowych, jak np. kard. Ratzinger (póżniejszy Prefekt Kongregacji Nauki Wiary) zderzali się niekiedy z nią z mieszanymi refleksjami. Ten akuratnie sposób substancjacji był przedmiotem wielu dyskusji, z których utrwaliły się różne dokumenty soborowe jak Perfectae Charitatis, czy Sacrosanctum concilium.
Wczesnymi materiałami, które jakoś w większej wadze podnosiły problem pedofilii był film braci Sekielskich, a zarazem dokument powyższego Gutowskiego "Don Stanislao" dotyczący molestowania seksualnego dokonywanego przez abp. Theodora McCarricka oraz Maciela Degollado, szefa międzynarodowego męskiego ruchu Legionu Chrystusa i udziału w tym samego najbliższego sekretarza papieża Wojtyły, kard. Dziwisza.
Jako sam będąc zmęczony już czytaniem tysięcy artykułów dotyczących tej i innych spraw, czuję się jako osoba wierząca, (choć grzeszna) dojść do pewnego wniosku, że popadanie w idolatrię - i do tego wniosku nie doszłem ja, tylko ks. Jacek Prusak z "Tygodnika Powszechnego" w rozmowie z Grzegorzem Jankowskim w Polsacie News (od 27 min.) - czyli w jednostronne traktowanie papieży jako pół-bogów, pół-ludzi jest niebezpieczne dla samego rozumienia tego, czym może być świętość i samo jej rozumienie jeśli chodzi o innych świętych w hagiografii KK. W Polsce to odczuwamy najczęściej wychwalając samych świętych tylko z naszej sfery geograficznej, zamykając się na innych świętych ascetów, doktorów czy ojców patrystyki czy apologetyki. Tak jakby św. Augustyn jako grzesznik, niedoszły aktor i poeta zmagający się ze swoimi pokusami nie pasował do profilu rozumienia świętości w oczach i uszach samego rosłego Polaka-katolika, czy Polki-katoliczki. Tak samo św. Justyn dogadujący się z Żydem Tryfonem w sprawach teologii w swym dialogu nie pasował do naszego pojmowania innych narodów, jako mające inną, ale bardziej rozszerzoną pojęciowo kulturę niż naszą. Tak też św. Jan Henry Newman, który przechodząc z postaci pastora anglikańskiego na biskupa katolickiego chcąc poznać Boga w dialogu z innymi - niekoniecznie z tymi, z którymi się zgadzamy - nie pasowałby do obecnego naszego sporu politycznego i do czasów odchylonej mocno polaryzacji społecznej. Podobnie jak św. Tomasz z Akwinu, on też namawiał do dialogu z innymi, nawet niewierzącymi w boga / w bogów. Można przykłady mnożyć, ale może też się zdarzyć, że nie wszystkie do umysłu przeciętnego znawcy religii i do rozumu przeciętnego Polaka trafią w sposób pośredni czy bezpośredni.
Ci święci mogliby nie istnieć, gdybyśmy myśleli tylko o nich jako o idealnych i bez skazy. A takich chcielibyśmy widzieć św. Faustynę Kowalską, bł. ks. Michała Sopoćkę, bł. kard. Stefana Wyszyńskiego i wielu innych świętych narodu polskiego. A warto poświęcić się samodzielnemu przejrzeniu samych hagiografii, by móc ocenić, na ile oni nie byli mocni w swych błędach. Nie tylko teologicznych.
Znając już naszą polską sferę, to przy samym powolnym odejściu papieża-seniora Benedykta XVI z tego świata też nie było tak dobrze w Niemczech, kiedy ujawniono za pośrednictwem tamtejszego episkopatu rok temu 497 przypadków molestowania seksualnego przez 235 księży i biskupów w czasie szefowania samego kard. Ratzingera diecezją w Monachium w latach 1977-1982. Raport ten powstał we współpracy z kancelarią Westpfahl-Spilker-Wastl, która od początku dokumentowała różne przypadki w diecezji monachijskiej i w okolicach na podstawie danych akt z powyższego okresu.
W czasach gdzie masowo mówi się o "lawendowych mafiach", a jednocześnie o zepsuciu obyczajów z powodu tego, że nawet w seminariach duchownych potajemnie klerycy od pierwszych lat alumnatu się seksualizują a póżniej nie mogąc dać sobie rady w laickim świecie wyżywają się na swoich ofiarach, warto chyba wszystkim tym, którzy po to idą do kapłaństwa przypomnieć im fragment 1 Listu do Tesaloniczan:
To podstawowe prawo, niepisane w żadnym Dekalogu.
Zachowywać swoje ciało w wstrzemiężliwości od seksu, ale pamiętać, że czasem warto przed tym nie uciekać. Ponieważ czasem nad duchem popędy i tak biorą górę. I jeśli będziemy zezwalać sobie na takie radykalne umęczenie sobie ciała, okaże się, że nigdy nie będziemy doskonali jeśli zabraknie w tym ludzkiej materii. A przecież w KK są osoby nie tylko heteroseksualne, ale także homoseksualiści, lesbijki czy osoby trans. I jeśli im nakażemy tak jak wszystkim w klasztorze, czy w powyższym seminarium położyć "rękę na kołdrę" pod przymusem pewnego ciężaru grzechu demobilizującego nasze odczuwanie prawdziwych uczuć, a zwłaszcza miłości (bo nawet stosunek seksualny może być zbudowany na miłości, jeśli mamy chęci i rozumiemy potrzeby drugiej osoby) - skutki mogą być opłakane. Trzeba myśleć wtedy, jak nad takimi popędami zapanować w sposób uporządkowany i rozsądny, abyśmy jak św. Benedykt w jednej z legend nie skakali nago do ostów i cierni wiedząc, że to nas uratuje z pokus.
Jeszcze w tym jedna moja refleksja. 13 marca będziemy świętować 10-lecie pontyfikatu obecnego papieża Franciszka. On w sprawie samej pedofilii w kościele nie mógł też za wiele przez lata zrobić. Ale z wieloma innymi rzeczami, jak z przeniesieniem mszy trydenckich do podziemii za pomocą "Traditionis custodes" czy z biernością wobec wojny na Ukrainie i cierpienia tysięcy Ukraińców rozstrzeliwanych przez rosyjską armię i wysyłanych do obozów w głąb Rosji mógł zrobić. Co jest już samym przypieczętowaniem najsłabszego w dziejach Kościoła pontyfikatu, który traktuje sam KK jako jedną, wielką klikę poddaną prawodawstwu tylko jednego człowieka, co ledwo co umiał przemycić w "Amoris lætitia" tomistyczną moralność dotyczącą małżeństw katolickich, jak i ducha Liturgii Kościoła (co też poniekąd jest jakimś kluczem-wytrychem). Nawet jeśli chodzi o bierność wobec ofiar tych "grzesznych" uczynków, sama Kuria rzymska nie wiele umie sobie wyjaśnić, dlaczego to tak się dzieje, że nauczanie Kościoła jest rujnowane, potrzeba edukacji dotycząca seksualności z ambon i katedr uniwersytetów katolickich jest zaprzepaszczona i zideologizowana, a w seminariach dochodzi do masturbacji samych młodych kleryków.
I to powinno dać wiele do myślenia, że religia jaką wzniósł Chrystus, nie powinna być religią autokratyczną. Ale akceleratywną i ludzką. Nie w rękach polityków, czy wikariuszy Chrystusa plamiących jej dobre imię.
Dlatego poza Kościołem - jak już w tytule napisałem - nie ma pomocy. I długo nawet w samym Kościele tej pomocy nie będzie. Jeśli ktoś umyślny się tam na górze, oprócz św. Piotra, nie obudzi.
przykłady podane w (¹), (²), (³), (⁴) i (⁵) wziąłem z pracy Pauliny Guzik dostępnej pod tym linkiem: https://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/23753234.2020.1827963
Czy Jan Paweł II był odpowiedzialny za tuszowanie pedofilii w Kościele?
Niech Pan pozwoli, Panie @helcim, że jednak nie będę posługiwał się fact-checkingiem państwowej, przychylnej rządowi agencji. Ale żeby nie być gołosłownym, lepiej żeby to był fact-checking bardziej neutralny, taki jaki jest w AP czy w Reuters na przykład.
Dziękuję.