Witam.
Lata 60 były dla polskiego kina dość trudne - nasiliły się represje, mnóstwo naprawdę ambitnych projektów nagle zostało "uciętych" lub trafiło na półki, a branżę dopadła biurokratyzacja. Nie mniej jednak filmów powstało skrajnie nieproporcjonalnie więcej, niż w poprzedniej dekadzie i tu jestem w stanie uchwycić zaledwie cząstkę dzieł, które zasługują na uznanie.
Wśród ludzi (1960, reż. Władysław Ślesicki)
Zacznę nietypowo, bo od krótkometrażowego dokumentu w reżyserii Władysława Ślesickiego, późniejszego twórcy "W pustyni i w puszczy". Film opowiada o porzuconym psie, w stosunku do którego lokalna ludność jest nastawiona podle, momentami wręcz bestialsko podle, co zmusza biedaka do ciągłej ucieczki. Film ma swój wymiar polityczny, symbolizując "uczciwego człowieka w PRLu". Wrażenie robi naprawdę brudna, brutalna atmosfera dzieła, pełna pesymizmu uderzającego zewsząd. Film jest krótki, bo trwa około 14 minut, a naprawdę warto go zobaczyć.
Krzyżacy (1960, reż. Aleksander Ford)
Przykład, którego zabraknąć nie mogło. Wielka superprodukcja, jeden z najdroższych filmów powstałych za PRL'u w reżyserii bardzo zdolnego, lecz później smutno zmarnowanego reżysera Aleksandra Forda. Przykład ten pojawić się musiał, to chyba oczywiste.
Świadectwo urodzenia (1961, reż. Stanisław Różewicz)
Trzy naprawdę mega mocne, wzruszające nowele dziejące się podczas wojny. Przy tym wszystkim duża dawka symboliki, napięcia i bohaterów, którzy po prostu próbują jakoś przetrwać, odnaleźć się w hitlerowskim terrorze. Wielkie dzieło, naprawdę wielkie.
Zezowate szczęście (1960, reż. Andrzej Munk)
Sam jestem w szoku, ale taka niepozorna komedia z 1960 roku nadal bawi i nadal dostarcza dużo radochy, nie udając przy tym, że nie stoi za nią wpychanie szpilek w ideę hucznego heroizmu. Coś pięknego.
Westerplatte (1967, reż. Stanisław Różewicz)
Najlepszy polski film wojenny w historii. Naprawdę nie ma co próbować szukać czegoś lepszego, bo po prostu nie ma. Świetnie przemyślana warstwa ideowa, naprawdę REWELACYJNE sceny batalistyczne, których nie powstydziłoby się nawet ówczesne Hollywood. Jeśli jeszcze tego filmu nie obejrzeliście, to ja nie wiem, co w ogóle robicie.
dodałbym dużo dzieł. W sumie jest to "dół Wajdy" (choć powstały "Niewinne czarodzieje", ale warto pamiętać, że to czasu Gomułki - pseudopatriotyzmu budowanego na antyniemieckości. Z czasem się to zmieniło. Warto przejrzeć tę publikację:
Miałem egzamin z m. in. treści tej książki. "Niewinni czarodzieje" mi nie podeszli, jak i z resztą cały fenomen dzieł ze Zbigniewem Cybulskim w roli głównej. Wiele wielkich dzieł tego okresu też zestarzało się bardzo mizernie, głównie te oparte na zabawie formą i mową ezopową właśnie, stąd na tej liście np. brak dzieł Skolimowskiego, a propagandówek Jerzego Passendorfera, czy małżeństwa Petelskich nawet nie mam zamiaru sprawdzać, choć pojawiały się czasem w nich mega ciekawe koncepty ("Don Gabriel" na papierze brzmi ciekawie, choć jest jasną, oczojebnie wyrazistą komunistyczną krytyką "przedwojennej burżuazji").