Podróżnicza Środa w KBK: Camino de Santiago po raz wtóry

in KBK2 months ago

Pod koniec sierpnia do bram Królestwa bez Kresu po raz wtóry zakołatali pielgrzymi wracający ze szlaku świętego Jakuba. Na tle wykonanych przez siebie zdjęć Faustyna i Joanna przez prawie dwie godziny ze szczegółami opowiadały o dziesięciodniowej, pieszej pielgrzymce z Porto do Santiago de Compostela. Wśród słuchaczy znalazło się też kilkoro innych weteranów pielgrzymowania do grobu świętego Jakuba, tak więc spotkanie zakończyło się dyskusją, porównaniem wrażeń i doświadczeń.

santiago-dawid-wyjasnia.jpg

Dawid wyjaśnia, o co tu chodzi.

Rozpoczęcie spotkania opóźniło się o przysłowiowy „kwadrans akademicki” z powodu nieznacznego spóźnienia głównej prowadzącej. Gospodarz Królestwa, Dawid (@hallmann), wykorzystał okazję, żeby pokrótce przedstawić wszystkim zgromadzonym w głównej sali KBK, czym właściwie jest to niezwykłe miejsce. Po nim głos zabrał Michał i w paru słowach opisał swoją czteromiesięczną pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Nie dane mu było mówić długo, ponieważ na miejscu pojawiła się sama Faustyna (@fsroka). Jak wyjaśniła, nie dotarła na czas z powodu sabotażu ze strony megakorporacji na literę M. Popularny program do tworzenia prezentacji odmówił wprowadzenia wszystkich zdjęć z podróży i po długich próbach nie udało się rozwiązać tego problemu. Na szczęście okazało się, że obejście tej przeszkody jest banalne i zdjęcia otwarte bezpośrednio z poziomu systemu operacyjnego wyświetlają się poprawnie.

Wstęp, czyli o świętym Jakubie i przygotowaniach do podróży

Ku niczyjemu zaskoczeniu opowieść pielgrzymia rozpoczęła się od krótkiego przedstawienia słuchaczom postaci świętego Jakuba apostoła, który miał prowadzić na terenie obecnej Hiszpanii działalność misjonarską. Nie osiągnął co prawda imponujących rezultatów i w końcu powrócił do Jerozolimy, ale pamięć o nim przetrwała na wieki. Położone w Galicji miasto Santiago de Compostela stało się w średniowieczu celem peregrynacji do grobu świętego i w końcu uzyskało pozycję trzeciego najważniejszego centrum pielgrzymek, zaraz po Rzymie i Jerozolimie. Znaczenie miasta wzrosło zwłaszcza po zajęciu Jerozolimy przez muzułmanów. Szczególnie ukochali sobie Jakuba sami chrześcijańscy mieszkańcy Hiszpanii i to do tego stopnia, że stał się patronem rekonkwisty, wyzwolenia Półwyspu Iberyjskiego spod panowania Maurów, czyli muzułmańskich okupantów. Ze względu na swoją popularność święty często pojawia się w sztuce tego obszaru, a nawet niewprawne oko łatwo rozpozna go po atrybutach takich jak kij podróżny, kapelusz czy wreszcie muszla. Ten ostatni symbol jest trwale związany z podróżowaniem do Santiago.

Na mapie Europy można odnaleźć wcale liczne szlaki prowadzące do miasta świętego Jakuba, kilka z nich przebiega zresztą przez obszar Polski, a jeden z znajduje się na obszarze Krakowa. Na pielgrzymią drogę postanowiły też wstąpić bohaterki tego wpisu, które poznały się w słynnej Beczce, jednym z krakowskich duszpasterstw akademickich. Udało im się wywalczyć dwa tygodnie czasu wolnego od przyziemnych, studenckich trosk, pozostało tylko kupno biletów lotniczych i przygotowanie ekwipunku. Pakowanie plecaków okazało się zresztą pewnym wezwaniem, ponieważ linie lotnicze ograniczają ciężar bagażu, ale w końcu przyszłym peregrynkom udało się zmieścić w przepisowym limicie. W końcu obie poszybowały z Krakowa na południe.

Część pierwsza. Porto i Portugalia

santiago01.jpg

Właściwa pielgrzymka zaczęła się od obowiązkowego zakupu muszelek z krzyżem św. Jakuba przed katedrą w Porto i specjalnych paszportów pielgrzyma, w których zaznacza się kolejne przebyte odcinki drogi przy pomocy pieczątek znajdowanych w miejscach dla pielgrzymów. Potem nastąpił marsz przez miasto, który zresztą odbył się z pewnymi trudnościami, ponieważ w niektórych miejscach trudno było odszukać wzorem drogowskazy dla pielgrzymujących. Dalej droga powiodła wzdłuż brzegów zatoki. Pierwszy dzień skończył się w hostelu mającym, jak to określiła Faustyna, „dość pracowniczy charakter”. Towarzystwo nie wydawało się zbyt zachęcające, tak więc nasze podróżniczki na wszelki wypadek ustawiły przed wejściem do czteroosobowego pokoju kosz pełniący funkcję pułapki dźwiękowej. Noc udało się przespać spokojnie.

Kolejny dzień okazał się już mniej przyjemny dla wędrowców z powodu deprymującego, drobnego deszczu i wysokiej wilgotności powietrza. Z drugiej strony nasze bohaterki zaczęły odkrywać, że na pielgrzymów do Santiago czeka dość solidnie przygotowana infrastruktura, w tym punkty z wodą. W celu poprawienia morale obie podróżniczki zatrzymały się w restauracji, która ku ich zdziwieniu okazała się lokalem dla bardziej wymagającej klienteli. Mimo swojego opłakanego wyglądu, zdecydowanie nie pasującego do śnieżnobiałych obrusów i wykwintnego wystroju, zostały przyjęte z serdecznością. Wieczorem wyprawa dotarła do specjalnego hostelu dla pielgrzymów nazywanego po portugalsku i hiszpańsku albergue (czyżby wyraz pokrewny do naszej swojskiej oberży?), a jej uczestniczki po obowiązkowym okazaniu pielgrzymich książeczek zostały odpowiednio ugoszczone. Na ścianach schroniska ich uwagę zwróciły rysunki i obrazy przysłane przez wdzięcznych gości, w tym jeden pochodzący od Polaka.

Pierwszy kontakt z innymi pielgrzymami był zresztą dość osobliwy, bowiem przebywająca na miejscu Rosjanka otwarcie poskarżyła się na straszną niesprawiedliwość, jaką ją spotkała, czyli trudności z wjazdem na obszar UE. Rozmowa z córą Trzeciego Rzymu odbyła się niedługo po strasznych atakach wojsk Federacji Rosyjskiej na ukraińskie szpitale. Prowadząca prezentację podsumowała to zdarzenie krótko: „dysonans”.

W trakcie trzeciego dnia pokonać trzeba było pokonać wyjątkowo długi odcinek, co było zresztą okazją do poznania Portugalii od strony rzadziej oglądanej przez typowych turystów. Nasze podróżniczki zobaczyły więc krajobraz kraju wciąż w dużej mierze rolniczego i dosyć ubogiego, przynajmniej jak na standardy Wspaniałego Zachodu. Z drugiej strony dało się zauważyć przywiązanie tubylców do estetyki dnia codziennego i docenienie wartości detalu, jak choćby w przypadku gustownych skrzynek pocztowych. Zaskoczenie budziły potężne grobowce na cmentarzach.

Wreszcie przydarzyła się okazja odwiedzenia portugalskiego kościoła — mówiąc ogólnie, im dalej zajdzie się od większego miasta, tym większa jest szansa na to, że świątynia jest akurat otwarta. W kościele wybranym przez Faustynę nie odbywało się akurat żadne nabożeństwo i przy płynącej z głośników muzyce sakralnej można było spokojnie się rozejrzeć. Uwagę pątniczek zwróciły zwłaszcza butelki przeznaczone dla wędrowców do Santiago i pamiątki, przy czym te ostatnie były wyjątkowo starannie wykonane i kuszące. Na miejscu znalazła się też nieodzowna pieczątka potwierdzająca odbycie kolejnego etapu pielgrzymki i ręczny licznik pielgrzymów.

Kolejny dzień na szlaku zakończył się domu gościnnym dla pielgrzymów, który wyróżniał się surowymi warunkami i jednocześnie niezwykłą atmosferą, ponieważ można było odczuć, że nie przebywa się w miejscu przeznaczonym dla turystów. Dobitnie podkreślały to płytki na ścianach kuchni ozdobione muszlą św. Jakuba.

Porankiem przyszło ruszyć w dalszą drogę pośród gęstej mgły. W ciągu dnia udało się odwiedzić kolejne dwa kościoły i oczywiście napotkać mnóstwo wizualnych motywów łączących się z tradycją pielgrzymowania szlakiem św. Jakuba. Zdarzyło się drobne potknięcie, zgubienie drogi i przejście przypadkową ścieżynką wzdłuż gęstych zarośli, ale w końcu udało się dotrzeć do kolejnego miejsca odpoczynku, czyli hostelu położonego na plaży. Nazajutrz rozpoczął ostatni etap wędrówki po portugalskiej. Zachwycająca trasa położona wśród pól i łąk zaprowadziła nasze pątniczki nad brzeg zatoki tuż obok hiszpańskiej granicy. Okazało się, że przedsiębiorczy tubylcy oferują pielgrzymom tzw. wodną taksówkę, czyli możliwość skrócenia drogi przy pomocy łódki. Pielgrzymi tandem nie skorzystał z tego ułatwienia i osiągnął granicę państwową na piechotę.

Część druga. Hiszpania

santiago02.jpg

Wkrótce po wkroczeniu na gościnną hiszpańską ziemię dało się zauważyć, że okoliczni mieszkańcy są mniej od swoich sąsiadów przywiązani do ozdabiania domów miłymi dla oka detalami. Podczas obiadu w jadłodajni doszło do spotkania z postacią niezwykłą, inną podróżniczką do Composteli, której nasze bohaterki nadały przydomek Żelazna. Podróż szlakiem świętego Jakuba była jej pierwszym wyjazdem zagranicznym, a do tego odważyła się na wyjazd zupełnie nie znając języka angielskiego. Nieznajoma wywarła na podróżniczkach duże wrażenie i stała się niejako ich towarzyszką, bo później miały się na nią natknąć, i to kilka razy.

Po noclegu w prywatnym schronisku trzeba było przeżyć wyjątkowo długi odcinek drogi prowadzący przez miasto Vigo. Na drodze pielgrzymujących stanął sam... Adolf Hitler, choć nie bezpośrednio. Nie zauważyły bowiem, że po przekroczeniu granicy weszły w inną strefę czasową, Hiszpania wprowadziła bowiem czas letni w 1942 roku właśnie po to, żeby przypodobać się niemieckiemu tyranowi. Na szczęście konieczność przysłowiowego przesunięcia wskazówek była tylko drobnym kłopotem.

Szczególną cechą Galicji, hiszpańskiej prowincji, w której leży Santiago de Compostela, okazały się niezwykłe i tajemnicze budowle rosnąca na prywatnych posesjach. Dopiero po jakimś czasie obie podróżniczki dowiedziały się, że są to, tak po prostu, spichlerze. Poza tym niemiłą zmianą na gorsze w porównaniu z Portugalią była powszechna wśród Galicjan nieznajomość angielskiego, drożyzna w sklepach i uciążliwy zwyczaj wystawiania towarów bez podawania ceny.

Przebyte kilometry i niekorzystne warunki pogodowe w końcu dały o sobie znać. Z powodu odcisków i nieznośnego bólu stopy Faustyna przebyła ostatnie kilka kilometrów trasy do Vigo przy pomocy taksówki. Po dotarciu na miejsce udało się znaleźć schronisko w centrum. Nazajutrz, w niedzielę, trzeba było włożyć trochę wysiłku w znalezienie otwartego kościoła. Na tym etapie podróży coraz częściej spotykało się innych pielgrzymów, zresztą dosyć zamożnych, jeśli sądzić o ubraniach i ekwipunku. Wśród nich najwięcej było ludzi niemieckojęzycznych w średnim i starszym wieku. Przy pobieżnym kontakcie dało się u nich zauważyć swego rodzaju sportowe podejście do pielgrzymowania traktowanego jako wyzwanie do pokonania.

Ze względu na nagły spadek formy podróżniczki musiały się rozdzielić i jedna z nich pokonała kolejny etap autobusem, który zresztą dowiózł ją do kolejnego domu do pielgrzymów już po tym, kiedy na piechotę dotarła tam towarzyszka podróży. W nocy śpiące w najlepsze obudził tajemniczy wrzask. Porankiem okazało się za to, że napotykani Hiszpanie są podejrzanie zadowoleni z siebie, aż wyjaśniła się przyczyna nocnych hałasów: poprzedniego dnia Hiszpania zdobyła mistrzostwo Europy w piłce nożnej. W trakcie dalszej podróży okazało się, że Galicja potrafi być niegościnna i niektóre odcinki szlaku są „białymi plamami”, ponieważ nie napotkamy na nich ani żadnego sklepu, ani nawet okazji do naczerpania wody.

Część trzecia. Santiago de Compostela

W ostatnim dniu pielgrzymki do pokonania pozostało około 25 kilometrów. Co zrozumiałe, na drodze do Santiago coraz częściej pojawiały się zorganizowane grupy pielgrzymów. Samo miasto okazało się dosyć małe, jak na stolicę całej prowincji. Na jego ulicach można było zauważyć przywiązanie mieszkańców do lokalnej tożsamości, choćby w postaci nazwy Galicja pojawiającej się na drogowskazach. Wielu miejscowych posługuje się w życiu codziennym dialektem, zresztą zbliżonym do portugalskiego, a znaki drogowe i tablice informacyjne są zwykle dwujęzyczne.

Santiago de Compostela okazało się być pewnym rozczarowaniem w porównaniu z sanktuarium w Jasnej Górze. Obie podróżniczki, mając za sobą doświadczenie częstochowskich pielgrzymek, odczuły brak podniosłej atmosfery i niezwykłego uczucia przebywania w tłumie pielgrzymów. Niemiłe wrażenie sprawiło też niekryte nastawienie gospodarzy na zarobek, choćby w postaci płatnych certyfikatów potwierdzających liczbę — zwyczajna wersja pozbawiona tej informacji jest bezpłatna. Miejscowa katedra słynie z olbrzymiej kadzielnicy, ale żeby zobaczyć ją w użyciu podczas mszy, należy zapłacić słoną kwotę w wysokości 300 euro.

Dużo lepsze wrażenie od samego miasta zrobił prawdziwy koniec pielgrzymki, czyli przylądek Fisterra (hiszp. Finisterre) położony ok. 70 kilometrów od Santiago. W tym miejscu od wieków pielgrzymi symbolicznie kończyli swoją wędrówkę, o czym świadczy wbity w ziemię słupek z napisem „0 km”. W dawnych czasach uczestnicy pielgrzymek palili w tym miejscu noszone podczas wędrówki ubrania i zabierali z plaży pamiątkowe muszle.

Tu skończyła się dwutygodniowa pielgrzymka, której uczestniczki przebyły 268 kilometrów. Pod koniec spotkania doszło jeszcze do dyskusji z obecnymi na sali weteranami szlaku do Santiago. Głównym tematem było ogólne doświadczenie podróży. Dyskutujący zgodzili się, że przede wszystkim podczas wędrówki czuje się pewne napięcie i wymaga ona pewnego wysiłku woli, ale z drugiej strony pielgrzym ma też poczucie wolności od codziennych trosk. Po pewnym czasie człowieka ogarnia też niesamowity spokój. Jeden z uczestników podsumował to uczucie tak: „Po dziesięciu dniach pielgrzymowania zaczyna się Myśleć przez duże M”.

Sort:  

Congratulations @wayward-dreams! You have completed the following achievement on the Hive blockchain And have been rewarded with New badge(s)

You received more than 4500 upvotes.
Your next target is to reach 4750 upvotes.

You can view your badges on your board and compare yourself to others in the Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Check out our last posts:

LEO Power Up Day - September 15, 2024