Wrzesień pachnie tęsknotą za latem. Podrywa się czasami ku słońcu, by na chwile jeszcze zatrzymać się w jego cieple. Jest coraz słabszy i wie, że jego skoki będą coraz krótsze i niższe... Przerodzi się w październik, pachnący wilgocią gnijących liści. Przyjdą poranne przymrozki i z niepokojem w nocy będziemy czekali słońca, które coraz później będzie się budziło...
I tak co roku, od milionów lat, bez pamięci, bez rozpamiętywania, bez notowania, z dnia na dzień... Bez wielkich planów, przez zrywów. Ciągła transformacja. Powolna.
PS On to dopiero to fajnie opisał! https://steemit.com/polish/@niekarany/malarz-klimatow
Leniwcze, masz Swój Styl.
uwielbiam Twoją spójność, Twój wewnętrzny spokój,
Twoje tempo i dogłębne trawienie tematu.
przecież to jest mega trafne!
bo już w listopadzie nie zaznasz tego zapachu,
liście wyschną na wiór, będą suche i szeleszczące, po wilgoci w roślinach nie będzie już ani śladu,
za to zaczną się deszcze i chlapa.
ale nie poddawajmy się.
jak już kiedyś się u Ciebie wpisywałam - mamy tu posiłki, broń przeciw-listopadową oraz koce! :D
na listopadzie jeszcze świat się nie kończy :)
zresztą do listopada jeszcze wrócę, gdy przyjdzie na niego czas.
na razie cieszmy sie październikiem.
dziękuję za każdy Twój komentarz.