Żyjemy w XXI wieku (no co Ty nie powiesz ciekawski...). Mimo, że są jeszcze miejsca bez dostępu do prądu, to elektryfikacja nikogo nie dziwi. Dostęp do prądu jest uznawany za status quo, oczywistość, za jeden z podstawowych elementów decydujących o tym czy znajdujemy się w cywilizacji, czy być może poza nią. Doganiać ją zaczyna cyfryzacja i informatyzacja, gdyż za oczywiste zaczynamy uznawać to, że mamy w swojej okolicy sprzęt cyfrowy - chociażby zegarek czy komputer pokładowy w aucie lub sprzęcie AGD. Nie wspominając o RTV. Podręczny komputer w każdej kieszeni, możliwość zdania PITu przez Internet, możliwość podejrzenia już wypełnionego PITu przez Internet, zapisanie się do urzędu przez Internet, obejrzenie filmu z Internetu, niekoniecznie w kinie, pobranie książki z Internetu. Zresztą, co ja będę zanudzał oczywistościami o których i ja i Wy wiecie i z wielu z nich korzystamy.
I teraz pojawia się pytanie - czy to dobrze, czy to źle? Pewnie, że dobrze! Przecież to postęp, wygoda, wydajność pracy. Pewnie, że źle! Przecież to analfabetyzm, zagrożenie dla naszej pamięci, umiejętności samodzielnego myślenia i nowe pokolenie ludzi nieporadnych w obliczu braku zasięgu…
Dziś nie będzie bezpośrednio o tym czy to dobrze, czy to źle, ale o tym dlaczego czasem dobrze jest gdy nadal zachowujemy analogowość. Nie będzie to też tekst o luddystach, którzy na początku rewolucji przemysłowej niszczyli nowoczesne wtedy krosna, gdyż uważali je za technologię która zagrażała ich pracy. Obecnie nadal można spotkać się z terminem neoluddysta, oznaczającym kogoś kto jest przeciwny nowym technologiom i informatyzacji naszego życia. Nie będzie to o takim podejściu. Będzie o tym, że wciąż jest w naszym świecie miejsce na analogowość i może zawsze będzie. Trzeba zrozumieć, gdzie analogowość jest w danym momencie lepsza od cyfrowości, a gdzie jest odwrotnie i umieć trzymać się odpowiednich zdrowych proporcji.
Kapsuła czasu
Na pewno chcielibyśmy, by przyszłe pokolenia mogły z naszej wiedzy i osiągnięć korzystać. Szkoda by było, gdyby dla archeologów żyjących 500 lat po nas bylibyśmy wielką zagadką. Sami odkrywami źródła pisane z poprzednich epok - tabliczki gliniane, papirusy, księgi. Przecież wiele z tych elementów jest wysoce delikatnych. Gdyby tylko minione pokolenia znały cyfryzację... czy byłoby nam łatwiej? Czy przyszłym archeologom będzie łatwiej?
Zakładając, że odkryty przez nas papirus czy też księga jest w dobrym stanie, musimy jeszcze odkodować znaczenie zawarte w zapisie który widzimy. Innymi słowy widzimy znaki, hieroglify, ale musimy znać dany język by zrozumieć co one tak naprawdę oznaczają. Jak byłoby w przypadku technologii cyfrowych? Co najmniej tak samo trudno, lub trudniej. Język i tak musielibyśmy odkodować, a do tego mamy kolejną warstwę lub nawet wiele warstw do odkodowania. Bo litery na dysku, płycie czy innym nośniku nie są zapisane bezpośrednio, a w postaci zer i jedynek. Zaczynając od najniższego poziomu, musimy więc:
- zrozumieć jak odczytać dany nośnik by uzyskać dostęp do surowych danych na nim zgromadzonych. W przypadku płyt CD jest to zastosowanie odpowiedniego lasera. Inaczej odczytuje się dane z dysku twardego, trochę inaczej z SSD. Gdy mamy już dostęp do surowych danych to:
- trzeba wiedzieć jak działa system plików (i wiedzieć że takie coś jak system plików istnieje!) który został wykorzystany do zapisania poszczególnych plików na danym nośniku. NTFS, FAT32, EXT4, ZFS i inne tego typu nazwy, które nietechnicznym czytelnikom może obiły się gdzieś o uszy. Gdy rozgryźliśmy już system plików i zaimplementowaliśmy go, mamy dostęp do plików. Wtedy natomiast:
- musimy zrozumieć format zapisu danego pliku. Tekst zapisany w "surowym" pliku tekstowym byłby łatwiejszy do odkodowania, wymaga jednak zrozumienia chociażby jak wygląda tablica ASCII, która mówi nam jakie liczby zapisane zerojedynkowo za jakie znaki (litery, cyfry) odpowiadają. Mamy jednak jeszcze kodowania znaków takie jak UTF-8 (ciekawostka, UTF-8 oprócz liter i cyfr zawiera też emoji). Formaty takie jak .doc czy pliki z prezentacjami to jeszcze trudniejsza sprawa i kolejna warstwa do analizy
- dobrze też by było gdybyśmy wiedzieli, że te warstwy istnieją. Jeśli nie jesteśmy tego świadom, sprawa znów jest trudniejsza. Wyobrażcie sobie, że ktoś odczytuje dane surowe, na przykład sygnały cyfrowe z dysku SSD i próbuje odszyfrować jaki to jest alfabet i co w danym języku znaczyło 011101010... Nawet gdyby do takiego odległego archeologa przeniósł się w czasie ktoś z naszej epoki, to nic by mu nie pomógł. Bo nikt z nas nie mówi zerami i jedynkami. Beznadziejna sprawa, bo archeolog ten nie wie, że zera i jedynki trzeba jeszcze przerobić, przepuścić przez kilka warstw przemian, by odkryć co jest w nich zapisane - być może jakieś sensowne dane, być może jedynie surowa instalacja nowego (kilkusetletniego) Windowsa.
I to wszystko w założeniu, że dokopaliśmy się do nośnika przedstawiciela poprzedniej epoki który nie zważał bardzo na bezpieczeństwo i swoich danych nie zabezpieczył hasłem! Gdyby zabezpieczył, byłoby jeszcze trudniej. Gdyby zaszyfrował swoje wszystkie dane, są one wielokrotnie bardziej podatne na uszkodzenie. Jeden zły bit i już mamy problem. W przypadku danych niezaszyfrowanych jeden zły bit nie musi być wcale krytyczny. Jeśli natomiast mówimy o trwałości danych, to nośniki cyfrowe wcale nie muszą być trwalsze niż na przykład papier. Płyty CD bardzo szybko i łatwo ulegają uszkodzeniu.
Obecne technologie cyfrowe nie były projektowane z myślą o przyszłych pokoleniach i ich "archeologach". Czasem kluczowe jest to, że jakaś firma ma na to patent, więc inna firma musi wymyślifć swój własny sposób zapisu, co sprawy nie ułatwia. Jednak coraz częściej chyba porusza się ten temat i mówi o zachowywaniu ważnych danych na trwałych nośnikach, nie na... płytach CD. Coraz częściej mówi się o potrzebie kompatybilności wstecznej, czyli o tym, by przyszłe pokolenia mogły nasze dane odczytać. My sami nie potrafimy często odczytać prostej dyskietki, jeśli taką byśmy znaleźli - bo kto jeszcze stacje dyskietek posiada? Co dopiero gdy mowa o wielu pokoleniach w przód. Tak więc nie jest oczywistym, że technologia cyfrowa jest tutaj lepsza sama przez się. Dużo zależy od konkretnej implementacji i naszego zadbania o to, by dane te mogły być przydatne w przyszłości.
Tematem bliskim temu i wartym wspomnienia jest Voyager Golden Record. Są to pozłacane złote dyski, które w roku 1977 zostały wystrzelone w przestrzeń kosmiczną. Zawierają one obrazy i dźwięki przedstawiające życie na ziemii. Założenie jest takie, że dyski te byłyby odczytane przez inne cywilizacje lub przyszłe pokolenia ludzi. I na dyskach tych zawarto obrazkową, hieroglifową wręcz instrukcję na temat tego jak dyski powinny być odczytane. Położono nacisk na to, by odbiorca tych dysków potrafił je odczytać i zrozumieć. Cytując wikipedię:
Rysunek w prawym dolnym rogu z dwoma okręgami to symbol promieniującego atomu wodoru ustalający jednostki czasu używane w instrukcji. Jedna jednostka to czas przejścia wodoru z jednego stanu w drugi wynoszący 0,7 nanosekundy.
W lewym górnym rogu widać fonograf i igłę. Dookoła, w systemie dwójkowym wykorzystując jednostkę czasu zdefiniowaną przy rysunku atomu wodoru, podana jest prawidłowa prędkość odtwarzania. Wynosi ona 1 obrót w ciągu 3,6 sekundy. Na znajdującym się poniżej rysunku fonografu z boku zaznaczono, iż nagranie należy odtwarzać od zewnętrznej krawędzi płyty do środka.
Prawy górny róg zawiera instrukcję odtworzenia znajdujących się na płycie obrazów. Każdy z nich zakodowany jest jako seria 512 pionowych linii, podobnie jak analogowy sygnał telewizyjny. Instrukcja składa się z czterech części. Przedstawiono ogólny wyglądy sygnału. W systemie dwójkowym podano czas trwania jednej linii obrazu. Trzeci obrazek pokazuje jak należy zapisać linie, a czwarty to pierwsze zdjęcie z płyty (okrąg).
Na lewo od rysunku atomu wodoru znajduje się diagram przedstawiający położenie Układu Słonecznego względem 14 pulsarów. W systemie dwójkowym podano częstotliwość wysyłania przez nie impulsów. Identyczna mapa znajduje się na dwóch sondach serii Pioneer.
Czy Wy byście to odszyfrowali? Jak widać upewnienie się, że informacja którą zapisujemy będzie możliwa do odczytania dla różniących się od nas jednostek, nie jest taka prosta.
Odręczne bazgroły
Coraz rzadziej piszemy odręcznie. Większość listów jakie otrzymujemy to wiadomości z banków, urzędów, które nie są pisane odręcznie. Życzenia coraz częściej składamy SMSowo, Facebookowo, a rzadziej wysyłamy tradycyjne kartki. W Stanach długo utrzymywała się potrzeba podpisywania czeków lub składania swoich podpisów pod paragonem, obecnie jednak nawet w USA coraz więcej jest kart kredytowych z "czipem", które dla europejczyka są standardem. Czy więc odręczne pismo zanika? I czy to źle?
Pozostaje jeszcze szkoła, jednak nawet w szkołach czasem odchodzi się od nauki pisania odręcznego lub stawia ją na drugim miejscu, na rzecz nauki pisania na klawiaturze, tak jak w Finlandii^. Różnego rodzaju badania i głosy specjalistów do spraw rozwoju dzieci mogą jednak ten trend zatrzymać. Odręczne pisanie nie jest jedynie sztuką dla sztuki, która w cyfrowym świecie jest zbędna. Nasze własne bazgroły tworzone w szkole, z zadbaniem o to by literki były odpowiednio połączone, dają też pośrednie korzyści. Według wielu badań, takich jak na przykład badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona, pisanie odręczne i na klawiaturze mimo, że ma podobieństwa, to wykorzystuje różne funkcje mózgu. Jedną z korzyści nauki odręcznego pisania jest rozwój zdolności motorycznych dotyczących naszych dłoni i palców. Ponadto, co mniej oczywiste, nauka pisania odręcznego może stymulować obszary związane z zapamiętywaniem (memory retention) i rozpoznawaniem wizualnym (visual recognition). W artykule opublikowanym w dzienniku naukowym "Trends in Neuroscience and Education", przez Karin James oraz Laurę Engelhardt znajdziemy również informację, że odręczne pisanie jest istotne dla nauki alfabetu przez dzieci. Nie wspominając o tym, iż w pewnych sytuacjach chyba każdy z nas ceni bardziej osobiste notki zapisane odręcznie i zaadresowane do nas, niż gotowego SMSa.
Nie jest jasne, czy istnieje różnica w jakości informacji wyrażanych w tekście pisanym odręcznie i na klawiaturze. Choć istnieją badania które łączą pisanie odręczne z lepszym pisaniem per se^. Jest jednak wyraźniejsza zależność działająca w drugą stronę - zrozumienie materiału jest lepsze pośród studentów którzy zapisują notatki odręcznie, niż pośród tych którzy notują na laptopie.^
Tylko czy głównym zagrożeniem dla odręcznego pisania będzie klawiatura? Może jednak mikrofon? Ok google, napisz SMSa do mamy. 'Mamo wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Wpadnę wieczorem'...
W filmie "Ona" z 2013 roku główny bohater pracuje pisząc wzruszające listy na zamówienie. Życzenia urodzinowe, liściki z okazji rocznicy, wszystko spersonalizowane. Wystarczy zamówić. Pomyślicie, że główny bohater ma piękne pismo i dlatego też znalazł takie zatrudnienie. Nie, on jedynie komponuje treść listów. Dyktuje je komputerowi, który generuje odręcznie napisany list. Film jednak nie poszedł tak daleko, bo treść listu też mogła być generowana przez AI... Jednak jaki wtedy ma sens tworzenie takiego listu? Nawet jeśli odbiorca się nabierze, jak czulibyśmy się z tym jako nadawca?
Ołówek, kredki, pastele...
Chodzi rzecz jasna o rysowanie. W tej części pozwolę sobie posiłkować się z samego początku filmikiem widocznym poniżej, wraz z moją transkrypcją i tłumaczeniem najistotniejszego fragmentu:
Let two persons go out for a walk, the one a good sketcher, the other having no taste of the kind. Let them go down a green lane, there will be a great difference in the scene as perceived by the two individuals. The one will see a lane and trees, he will perceive the trees to be green, though he will think nothing about it. He will see that the sun shines in that it has a cheerful effect, and that's all. But what will a sketcher see? His eye is accustomed to search into the cause of beauty and penetrate the minutest parts of loveliness. He looks up and observes how the showery and subdivided sunshine come sprinkled down among the gleaming leaves overhead, till the air is filled with an emerald light. He will see here and there a bow emerging from the veil of leaves, he will see the jewel brightness of the emerald Moss and the variegated and fantastic lichens, white and blue, purple and red, all mellowed and mingled into a single garment of beauty. Then come the cavernous trunks and the twisted roots that grasp with their snake-like coils at the steep Bank, whose turfy slope is inlaid with flowers of a thousand dyes. Is this not worth seeing? Yet if you are not a sketcher you will pass along the green lane and when you come home again, have nothing to say or to think about it but that you went down such-and-such a lane.
Pozwól dwóm osobom udać się na spacer, jednemu dobremu w tworzeniu szkiców, drugiemu bez takich umiejętności. Niech przejdą się zieloną ścieżką. Będzie ogromna różnica w tym jak napotkana scena jest postrzegana przez te dwie osoby. Jedna zobaczy ścieżkę i drzewa, drzewa będzie postrzegać jako zielone, ale nie będzie się nad tym rozwodzić. Zobaczy, że słońce świeci i że stwarza to wesołą atmosferę, i tyle. Co jednak zobaczy osoba doświadczona w rysowaniu? Jej oko jest przyzwyczajone do szukania źródła piękna i penetrowania najdrobniejszych części urody. Spojrzy w górę i zaobserwuje jak rozproszone i podzielone promienie słońca spryskują sobą lśniące liście nad głową, aż powietrze jest wypełnione szmaragdowym światłem. Zobaczy tu i tam kokardę(?) wyłaniającą się z welonu liści, zobacz jasny jak klejnot szmaragdowy mech oraz wielobarwne i fantastyczne porosty, białe i niebieskie, purpurowe i czerwone, wszystko zlewające się i wmieszane w piękną całość. Potem zobaczy przepastne pnie i kręcone korzenie które obejmują swoimi wężowymi zwojami stromy brzeg, którego nachylenie jest pełne darni, wypełnionej kwiatami i tysiącami barw. Czy to nie jest warte zobaczenia? Jeśli nie jesteś rysownikiem, przejdziesz przez zieloną ścieżkę i gdy wrócisz do domu, nie będziesz miał nic do powiedzenia lub przemyślenia, oprócz tego, że przeszedłeś taką i taką ścieżką.
Zgadzacie się z wypowiedzią Johna Ruskina, XIX-wiecznego krytyka sztuki i krytyka społecznego? Ja nie do końca, uważam, że zaniżył to jak przeciętny Kowalski może zachwywać się pięknem, mimo, że być może nie potrafi tak dokładnie go nazwać, opisać, mimo, że może nie skupia się na szczegółach - nadal jednak widzi ogół tego piękna. Nie trzeba mieć licencji na zachwywanie się wspaniałym widokiem w lesie. Jednak w jakimś ograniczonym stopniu zdaje się on mieć rację, odnośnie tego, że gdy jesteśmy przyzwyczajeni do doceniania poszczególnych elementów piękna, widzimy je inaczej, może głębiej. Nie znaczy to, że zachwyt laika który nie zna się na rysunku jest gorszy, jednak nabycie nowego punktu widzenia, spojrzenia na przykład na piękną przyrodę, na pewno nam nie zaszkodzi.
Dlatego też rysujmy. Choć rysować można i cyfrowo, to bez odpowiedniego sprzętu takiego jak tablet, dla większości nas łatwiejsze i dostępniejsze jest rysowanie tradycyjne, na papierze.
Nie chodzi jednak o zwykłe docenienie piękna. Umiejętność rysowania może też być dla nas narzędziem, które ułatwia przedstawiawć idee, projektować rozwiązania, ułatwia przelanie swoich myśli na papier. Nie prawdą jest, że trzeba mieć wyjątkowy talent do rysowania - potrzebna jest praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka. W tym temacie nie wiadomo mi o żadnych badaniach w zakresie neurologii lub kognitywności, intuicja podpowiada mi jednak, że rysowanie podobnie jak odręczne pisanie pozytywnie wpływa na nasz umysł. (aktualizacja postu: doczytałem, że istnieje badanie mówiące, iż rysowanie czegoś w porównaniu do zapisywania, daje nam "wielki" zysk jeśli chodzi o zapamiętanie tej rzeczy ^)
...i inne rzeczy papierowe
Nie będę tutaj poruszał subiektywnych aspektów, takich jak słynny już zapach książek, którego e-booki nie posiadają. Niektórym się on podoba i buduje całą otoczkę w okół czytania książki, najlepiej w połączeniu jeszcze z piękną osobistą biblioteczką i wyznaczonym przytulnym miejscem do czytania książek. Mnie natomiast zamiast zapachu kręci to, że w swoim Kindle mam pięć książek które czytam gdy jestem poza domem, a waży on mniej niż jedna. Co kto lubi.
Jeśli chodzi o książki, warto jednak zwrócić uwagę na badania które sprawdzały jak dobrze zapamiętujemy informacje z przeczytanych książek w formie zwykłe i elektronicznej. Wiele badań nierozróżnia między czytaniem w formie elektronicznej na komputerze lub telefonie, a na odpowiednim czytniku e-booków^. Jest to poważny błąd metodologiczny, gdyż różnica między odpowiednimi czytnikami e-booków a tradycyjnymi komputerami jest znaczna. W tych drugich istnieją chociażby rozpraszacze które odwracają naszą uwagę, ekran jest bardziej nienaturalny dla naszych oczu. W przypadku czytników ekran jest bliższy zwykłemu papierowi (o ile to jest prawdziwy czytnik z e-papierem, a coś kupionego w Biedronce lub Empiku, na promocji, co posiada zwykły wyświetlacz TFT). Mimo to niektóre badania sugerują, że w przypadku czytników takich jak Kindle, zapamiętanie tekstu i tak jest słabsze niż w przypadku tradycyjnych książek^. Jednym z wyjaśnień jest to, że w przypadku tradycyjnych książek czujemy "pod palcami" ile książki mamy za sobą, a ile jeszcze musimy stron przeczytać, dzięki czemu budujemy sobie "mentalną mapę" tego gdzie i w jakim momencie książki co się wydarzyło. W przypadku urządzeń elektronicznych nie ma znaczenia czy jesteśmy na stronie 10, czy na 290. Fizyczna reprezentacja książki nadal wygląda tak samo. Inne badania z kolei wskazywały, że różnice te nie są duże. W wielu wypadkach grupa badanych jest z kolei mała i być może potrzebujemy dalszej analizy tego tematu przez specjalistów z dziedzin kognitywnych.
Dlatego też osobiście czytuję i w formie elektronicznej, i papierowej. Jeśli czytam literaturę faktu i zależy mi, by coś z niej wynieść, to zaznaczam sobie najciekawsze fragmenty tekstu, przerabiam je później ponownie, szukam dalszych informacji w sieci, a czasem... lubię napisać na ich temat wpis na steemie, by podzielić się czymś z Wami. Wszystkie te rzeczy zawsze wspomagają nasze zapamiętanie i zrozumienie tematu, w porównaniu do biernego przeczytania i zapomnienia, pośród natłoku wielu "ważnych" newsów atakujących nasz z naszych smartfonów i komputerów.
Niektórzy o wiele lepiej czują się zapisując swoje zadania, listy to-do, i kalendarze w wersji papierowej. I można by powiedzieć, że są skazani na wymyślanie własnego systemu notatek, przylepianych karteczek i kalendarzyków, w porównaniu do użytkowników aplikacji mających budować nam dobre nawyki, pilnować byśmy nie zapomnieli o swoich zadaniach z listy "do zrobienia" i tym podobnych. Są jednak i systemy papierowe, takie jak "Bullet journal", do którego wykorzystuje się zwykły papierowy notatnik (choć by nie zostać w tyle za modnymi blogerami i wideoblogerkami wypada stosować elegancki Moleskine lub Leuchtturm1917). Nie jest to rozwiązanie w moim stylu, cenię sobie synchronizację mojego kalendarza między komputerami i smartfonem, jednak dla wielu osób będzie to rozwiązanie lepsze. Odporne na braki baterii chociażby. Osoby które lubią szkicowanie, rysowanie, przekona z kolei fakt, że każdy taki notatnik przygotowują samemu, mogą go odpowiednio ozdobić mazakami, wzorkami, szablonami. W rękach kogoś kto potrafi zadbać o odpowiednią estetykę może to być małe dzieło sztuki, w porównaniu do bezdusznego Google Calendar.
Pokrótce chciałem w tym artykule też wspomnieć o audio. O tym, że analogowe syntezatory mają swoje oczywiste wady względem cyfrowej produkcji dźwięku, ale również i unikalne zalety, trudne do odtworzenia cyfrowo. I nie chodzi tutaj o słynne "trzaski z winyla", które prawdziwego profesjonalistę w dziedzinie audio wcale nie cieszą, wręcz przeciwnie, raczej o różnego rodzaju efekty i dźwięku które można wydobyć z urządzeń analogowych.
Co wy myślicie o rzeczach cyfrowych i analogowych? W jakiej sferze swoich żyć preferujecie rozwiązania tradycyjne, a w jakich elektroniczne?
źródła zdjęć: tytułowe, złota płyta 1, złota płyta 2, notowanie, biblioteczka, bullet journal (CC BY 2.0), separator
inne źródła i inspiracje, niewymienione w tekście: 1, 2, 3
Jak zwykle bardzo ciekawy wpis. I poruszasz w nim mnóstwo ciekawych wątków i tematów. Odniosę się tylko do jednego.
Kwestia cyfrowej archeologii. Myślę, że to bardzo ciekawe - sam mam gdzieś na dnie szafy jakieś stare dyski twarde po starszym kuzynostwie. Nie pamiętam już powodów, dla których postanowiłem je sobie zostawić. Kiedyś pewnie znajdę czas by je wyciągnąć - tylko, że już będzie problem z ich odczytaniem. Nie dlatego, że filesystemy, czy typy plików. Dlatego, że nie miałbym je do czego podłączyć!!
Archeolodzy za 500 lat nie będą wiedzieli co trzymają w ręce. Dysk twardy? Pendrive? A co to? A poza tym myślisz, że za 30 lat znajdziesz gdzieś komputer z USB? Albo z portem SATA I czy co tam było przed nim? Sam się niedawno zastanawiałem, czy nie ściągnąć ze stanów rzekomo super trwałych płyt DVD przeznaczonych do archiwizacji i kilkanaście razy droższych od zwykłych. Tylko po co? Większość nowych laptopów już nie ma nawet odtwarzacza DVD. Za 5, 10 lat wszyscy o nich zapomną.
Już teraz większość młodych ludzi za cholerę nie potrafi obsłużyć telefonu analogowego z tarczą a mój kumpel widział około 6-latka jak podchodził do kolorowej gazety w empiku i gestem odwrotnym do szczypania próbował powiększyć zdjęcie na okładce. Tak - gazety.
To się zmienia trochę zbyt szybko. Z drugiej strony nawet teraz jest cała masa symulatorów, które pozwalają np. grać w gry 8-bitowe z lat 80tych. Czy odpalać system operacyjny z tamtych czasów. I to pewnie jest sposób - na przetrwanie tych cyfrowych treści i wiedzy na temat jak ją odczytywać. Trzeba ludzi, którzy będą chcieli taką wiedzę i takie treści kolekcjonować, tak jak teraz kolekcjonuje się stare monety czy papiery wartościowe.
Jestem prawie pewien, że w końcu pojawi się pełnoprawna gałąź nauki, którą będzie można nazwać archeologią cyfrową. Będzie się właśnie tym zajmować - zachowaniem pamięci o tym jak odczytywać i przechowywać stare treści cyfrowe.
I tutaj drugi aspekt tej sprawy. Problem w tym, że olbrzymia większość treści powstaje obecnie w postaci cyfrowej - w internecie. Wiadomo, że stosunek jakościowy treści cyfrowych a treści np. papierowych - wypada bardzo niekorzystnie dla tych pierwszych (choć od dawna wiadomo, że papier też przyjmie wszystko, ale łatwość tworzenia i publikacji treści w Internecie robi swoje), ale nie zmienia to faktu, że i wśród cyfrowych treści znajdą się takie, które wato ochronić dla przyszłych pokoleń. Niezależnie od tego jakie było oryginalne pochodzenie treści, trzeba by się zastanowić jak lepiej przechowywać te dane? Cyfrowo na jakichś nośnikach? Czy drukować je na papierze i zamykać w niezniszczalnych sejfach? Można się bać tego, że nastąpi jakiś globalny black-out, czy też, że wrócimy do maczug i kamieni, ale na razie wszystko wskazuje, że bardziej popularnym kierunkiem jest forma cyfrowa. I nie na nośnikach fizycznych a raczej w sieci. Może to powinien być blockchain? Być może to lepsze rozwiązanie niż szukanie jakiś super trwałych, uniwersalnych nośników fizycznych. Dlatego, że jest szansa, że Internet / Sieć będzie naturalnie ewaluować razem z ludzkością i postępem technicznym. Znacznie to zwiększa szanse treści na bycie odczytanym w przyszłości niż z zakopanych na dnie szafy dysków twardych, nie wiadomo za bardzo nawet z jakiego komputera.
Mniej jest ważne w jakim formacie i postaci te treści będą przechowywane. Ale jeśli dostęp do nich będzie swobodny i darmowy dla każdego - to moim zdaniem automatycznie zapewni im jeśli nie nieśmiertelność - to z pewnością długowieczność.
Pamiętajmy, że oprócz treści tworzonych współcześnie jest też wieloletni trend cyfrowania analogowych treści historycznych i zabytkowych. Setki jeśli nie tysiące bibliotek skanuje swoje zbiory. Nawet polskie uczelnie wysyłają do Nepalu ekspedycje by fotografować i cyfryzować bezcenne, buddyjskie, kilkusetletnie, tybetańskie święte zwoje. Nie tylko po to by umożliwić dostęp do tych treści znacznie szerszemu gronu naukowców a może i zwykłych ludzi, ale również by uchronić je choć w taki sposób przed Polityką i Historią, które od czasu do czasu wymazują wszystko na swojej drodze.
No dobra. Powyżej zbyt się rozpisałem, dlatego teraz bardzo krótko:
Spotkałem się z opinią, że wczesne lata 2000 to będzie "czarna dziura" dla badaczy z przyszłości, bo dużo materiału przerzuciło się na cyfrową formę, ale z drugiej strony nie byliśmy jeszcze na tyle cyfrowo rozwinięci i świadomi, by dbać o trwałość nośników dla przyszłych pokoleń czy też łatwość odtworzenia ich przez następne pokolenia. Więc najgorsze chyba mamy za sobą, świadomość tego problemu już istnieje.
Dzięki za komentarz, świetne przemyślenia. Nic więcej do nich nie dodam, ale naprawdę świetnie widzieć takie rzeczy pod własnymi wpisami :)
Ach, przecież zapomniałem wspomnieć o tym: https://archive.org/.
!tipuvote hide