Źródło: fotografia własna
Dzień dobry.
Sporo się działo, zwłaszcza w mojej głowie, więc może być ten wpis chaotyczny, ale trudno. Jestem chodzącym chaosem i myślę, że osoby, które czytają moje wpisy, a nie klikają upvotów po prostu dla nagród zdążyły do tego przywyknąć.
Przez kilka dni dość mocno przeżywałam, że nie dałam rady spotkać się z @rozku. Jak udało się ogarnąć zawodowo wszystko to zaczęły się odwalać w rodzinie rzeczy i podjęłam decyzję, że tu na miejscu jestem bardziej potrzebna. Nie żałuję, ale kurde, tyle lat się znać i nawet nie widzieć? Gdzieś mnie to w środku gmerało nieprzyjemnie, ale dotarło do mnie, że skoro jestem trzeźwa, ciężko pracuję i kawałek po kawałeczku układam swoje życie to nie ma absolutnie żadnych przeciwwskazań, żeby w przyszłym roku ogarnąć dupsko do Krakowa. Swoją drogą czas najwyższy, żeby zacząć zwiedzać własny kraj, bo aż wstyd, że w całej Polsce znam jedynie bary.
Mocno mi dokucza chaos w głowie wywołany dwubiegunówką, niby robię ćwiczenia zalecane przez terapeutów, ale wydaje mi się, że tu chyba trzeba wspomagania leków skoro moja własna praca przynosi tak mizerne efekty. Swoją drogą to zaskakujące dla mnie jak bardzo kręciłam się z diagnozami [ciężko zdiagnozować osobę czynnie nadużywającą alkoholu ze względu na zaburzoną biochemię mózgu], a jak wraz z każdym tygodniem trzeźwienia wszystko staje się jasne. W ogóle książka, którą mi zafundowaliście [za hajs z Hive baluję] chyba najbardziej w moim życiu otworzyła mi oczy. Cały czas ze sobą dyskutowałam, że może moje dolegliwości to tylko i wyłącznie głody alkoholowe, ot mózg w ciekawy sposób próbuje wymusić na mnie powrót do alkoholu, ale gdy czytam tę książkę wiem, że ta diagnoza to strzał w dziesiątkę, to totalnie o mnie. I nagle wszystko staje się jasne, wyraźne i zrozumiałe. I nagle przestaję się wkurwiać sama na siebie o pewne tory, który porusza się mój umysł tylko próbuję to pojąć i nauczyć się z tym żyć. To trudna praca, ale już jest mi milion razy lepiej niż w czasie chlania, gdy jedynym rozwiązaniem branym pod uwagę było samobójstwo. Myślę, że kilka lat terapii i pracy i będzie mi się naprawdę bardzo komfortowo żyło. Już jest nieźle, nieporównywalnie lepiej niż w czasach picia.
Wietrzyłam trochę kontakty. I zostawiłam sobie jedną przyjaciółkę blisko i jednego przyjaciela blisko. Oboje bardzo we mnie wierzą, jak trzeba to strzelą mentalnego liścia, są mi bardzo bliscy. Ale tak jak popatrzyłam obiektywnie z boku to kilka osób w moim życiu miałam za przyjaciół, a oni nimi nie byli, chyba jakiś sentyment nie pozwalał mi zakończyć kontaktów, które były i są dla mnie toksyczne. Mam trochę takie podejście i doświadczenie, że przyjaciele ciągną do góry i ja staram się być taką przyjaciółką, więc coś mi nie grało w kontaktach z osobami, które wiecznie mnie demotywowały i działały jak wampiry energetyczne. Co ciekawe nie było i nie jest nadal mi z tym źle w ogóle, więc chyba podjęłam dobrą decyzję.
Spotkałam po latach koleżankę z liceum. Nasza relacja była dość burzliwa, bardzo dużo razem piłyśmy. Zakończyłam tę relację bardzo burzliwie chociaż akurat tutaj żałowałam tego bardzo. Nie miałam jednak za dużego wyboru, bo była to relacja bardzo jednostronna, a mi to zaczęło po latach przeszkadzać. Ja byłam po prostu bankomatem, od którego zawsze można było pożyczyć pieniądze i osobą, do której zawsze można było przyjść z problemem, a w zamian ja mogłam liczyć na spotkanie tylko jak wszyscy inni ją zlali. Wiozłam ją taksówką, chwilę pogadałyśmy, powiedziałam, że nie piję od 4,5 miesiąca [kiedy to zleciało?] i teraz jestem dobrym człowiekiem na co usłyszałam zaskakujące mnie stwierdzenie, że dla mnie zawsze byłaś dobrym człowiekiem. Nie umiem odpowiadać na takie słowa. Koleżanka ponoć też przestała pić i ogarnęła swoje życie, ma się odezwać, żebyśmy skoczyły na kawę. Fajnie by było, gdyby tak było, bo naprawdę ją lubię i była mi bliska, ale nie czekam. Tyle razy mnie zrobiła w chuja, a ja czekałam jak pies, że już mi się nie chce czekać i latać za ludźmi. Trzeźwa zaczynam szanować siebie i swój czas. Chcę relacji dwustronnych. Nie muszę komuś wchodzić w dupę, żeby mnie ktoś lubił. To moje odkrycie ostatnich tygodni, że i bez tego ludzie mnie lubią. Widzę to nawet w feedbacku w pracy, że ludzie mówią, że zajebiście się ze mną gada i mam zajebiste poczucie humoru. Jeszcze tylko trzeba, żebym ja w to uwierzyła, a nie tylko wiedziała rozumem i będzie git.
Powiedziałam swojemu przyjacielowi z dużym lękiem, że chciałabym po spłacie długów założyć swoją firmę transportową [taxi + transfery na lotniska etc.]. Mam konkretny plan na to, nawet już sobie policzyłam próg opłacalności, oczywiście czysto teoretycznie, bo zanim spłacę długi minie kilka lat i bardzo się bałam, że usłyszę na ten temat jakieś negatywne słowa, będzie mnie zniechęcał czy coś, ale nie. Wierzy we mnie, pogadaliśmy i trzyma kciuki. Jak bardzo to inna postawa od postawy mojego brata, który storpedował pomysł, bo przecież wiadomo, że sobie nie poradzę. A ja myślę, że sobie nieźle poradzę i pogadanie z przyjacielem dało mi takiego fajnego boosta zwłaszcza do pracy, bo wiem w końcu do czego dążę. A takiego celu wyraźnego bardzo mi brakowało, bo nie chciałam żyć tylko po to, żeby spłacać długi. Mizerna to motywacja do pracy i życia.
I na koniec jeszcze tylko dodam, że jebać lato. To, co się dzieje z tymi temperaturami to jest jakieś nieporozumienie i najchętniej karałabym chłostą ludzi, którzy kibicują takim temperaturom.
Pozdrawiam chłodno [bo jebać ciepło, a nie dlatego, że nie lubię Was] i do jutra!
kochana, jeszcze wszystko nadrobimy!
💜💙💚