Dzień dobry.
Bardzo źle spałam, bo duszności dają mi solidnie popalić dlatego bodajże koło 5 czy 6 rano po prostu już wstałam z łóżka zamiast ze sobą ciągle walczyć o sen. Skoro i tak siedzę w domu to w razie potrzeby mogę zawsze dospać w dzień. Duszności i kaszel nasilają się, gdy leżę, a mój organizm nie potrafi spać na siedząco stąd komfort życia i snu pozostawia wiele do życzenia. Nie skłamię jak powiem, że pierwszy raz w życiu jestem chora, bo do tej pory dolegliwości wszelkiej maści zapijałam wódką, więc pełna nieświadomka.
Rano dzięki uprzejmości @deepresearch w końcu trafiłam na czat #polish i jestem z tego powodu turbo szczęśliwa, zawsze to fajnie jak w sieci pojawia się miejsce, gdzie ludzie mogą zacieśnić więzy. Plus chorowania jest taki, że mam czas na rzeczy, którymi nie miałam czasu zająć się do tej pory.
Koło południa stanęłam przed moralnym wyborem co mam zjeść, bo jadłowstręt mocno, a i gardło nie pozwala zeżreć wszystkiego na co miałabym ochotę. W trakcie przeglądania lodówki po raz setny dojrzałam reklamówkę buraków i już chciałam je zutylizować, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że byłoby to zupełne zaprzeczenie filozofii Too good to go. W końcu nie po to ratuję żywność, aby sama ją wyrzucać. Wpadłam na szatański plan zrobienia barszczu, do którego nie byłam zupełnie przekonana, bo myślałam, że to turbo skomplikowane. Od jakiegoś czasu w sprawach kulinarnych radzę się na YouTubie pani z kanału Menu Dorotki i ona pokazała, że taki o barszczyk do picia to raz, dwa i zrobiony. Podjęłam zatem wyzwanie. Co ciekawe bardzo zadbałam o moją deskę do krojenia, aby jej nie zapaskudzić burakami i nie musieć jej potem szorować [o ile by się dało], ale zupełnie zapomniałam o własnych dłoniach. Widać jak wspaniale mam poukładane priorytety w życiu. Dzięki Bogu przypomniało mi się jak babcia kiedyś mówiła, że tego typu zabrudzenia czy to z buraków czy z marchwi czy innych warzyw / owoców szybko schodzą sokiem z cytryny i dzięki połówce cytryny doprowadziłam się do normalności.
Źródło: fotografia własna
Wrzuciłam buraki pokrojone w plastry, marchewkę w plastrach, ziele angielskie, liść laurowy, pieprz w ziarnach i rozgnieciony czosnek do gara, ugotowałam, doprawiłam solą, pieprzem i sokiem z cytryny i wyszło mega spoko. Dokładnie tak jak potrzebowałam. Nie taki ciężki barszcz jak się je na święta tylko lekka, przyjemna zupa, która pomogła mi w walce z chorobą. Ja zrobiłam sobie do tego lane kluski, bo mega je kocham [dwa jajka, sporo mąki, merdu, merdu, ugotowane na wrzątku]. Totalnie uszczęśliwiłam samą siebie. Barszcz zeżarłam z kluskami, a warzywa podjadam cały dzień. Alleluja.
Źródło: fotografia własna
Podjęłam dzisiaj ostatnią próbę komunikacji z ubezpieczalnią, która ma mi naprawić samochód z OC sprawcy. Chciałam po dobroci, ale widocznie się nie da, więc uczciwie poinformowałam ich, że jeśli do godziny 18 nie skontaktuje się ze mną nikt, kto jasno i wyraźnie powie gdzie i kiedy mam wstawić auto do naprawy to następną osobą, która się z nimi skontaktuje będzie ich warsztat partnerski, a oni się już nie będą pierdolić z nimi. Tak też zrobiłam, wiedziałam, że jak zwykle będą mieli wylane [miałam rację] i na jutro rano jestem umówiona z panią z warsztatu partnerskiego. Pani już widziała ich kosztorys, wyśmiała go tak jak ja, kwestia dogadania szczegółów jutro co, gdzie, kiedy i jak. A że ASO to nie taki biedny żuczek jak ja to pojadą z tą skurwiałą ubezpieczalnią jak trzeba, a ja będę miała naprawione auto. I tyle. Szkoda nerwów. Wszak ile można się prosić. Jest w prawie jasno i wyraźnie napisane, że to ja decyduję o tym z jakiej formy naprawy chcę skorzystać, a że oni sobie stworzyli kosztorys z dupy i chcą mi wcisnąć gotówkę to ich problem.
Jako ciekawostkę wrzucam ile ich zdaniem kosztuje roboczogodzina w warsztacie. Ciekawa jestem czy znaleźli te wyliczenia na tej planecie
Wkurwiać się już nie zamierzam, oddam sprawę w łapki ASO i niech oni z nimi wojują, bo ja mam dosyć. Jako ciekawostkę dodam, że jedno z naszych służbowych aut miało stłuczkę tydzień później niż ja i już od dawna jest naprawione. Jak ja uderzyłam w gościa to po trzech dniach miał zrobione auto. Także nie polecam TUZ TUW, pracuje tam banda zjebów. Dosłownie. Amen.
Wieczorkiem z racji tego, że trochę pospałam w dzień mam nikczemny plan obejrzeć trochę Ranczo [błogosławię Netflixa, że jest u nich Ranczo, bo uwielbiam i bawi mnie do łez] i zamierzam popykać trochę w Kingdom Come. O ile pozwoli mi ciało, ale myślę, że easy, bo kaszel nie utrudnia grania za bardzo. Swoją drogą apropo kaszlu to nie wiem, bo nigdy nie chorowałam świadomie, ale myślę, że skoro duszności zamieniają się w kaszel to liczę na to, że w końcu z kaszlem wygnam z siebie tego diabła i wyzdrowieję.
Do tego mam w planach wieczorem też zeżreć sałatkę, bo mam w sobie mocne postanowienie od dzisiaj, że miskę dziennie sałaty będę wciągać. Mało jem warzyw, z owocami też tak średnio to i potem choruję jak byle kto przy mnie kichnie. Czas trochę też poukładać to żywienie, bo sobie pofolgowałam i to co ładnie gubiłam przez kilka tygodni to odrobiłam z nawiązką. Także dobre praktyki będę wprowadzać już, a po wyzdrowieniu wracam do kontroli wagi i liczenia kalorii. Postanowione!
Do jutra!