Źródło: Pixabay
Dzień dobry.
Nocka była dzisiaj bardzo pozytywna zarówno w aspekcie finansowym jak i w aspekcie towarzyskim, ponieważ spotkałam mojego najlepszego przyjaciela z dzieciństwa. Przyjaźniliśmy się wieeeele lat i to była najszczersza przyjaźń w moim życiu. Jako jedyny wspierał mnie, gdy matka robiła jazdy i nie gadał bzdur, że jak rodzic odwala to trzeba zacisnąć zęby, bo to rodzic. Jednak jak poszłam na studia to kontakt się naturalnie rozluźnił: on poszedł w założenie rodziny, ja w melanż. Moja mina, gdy wsiadł do taksówki w nocy była bezcenna, jego zresztą też. Chyba z godzinę staliśmy i gadaliśmy, nic się nie zmieniło, dalej nadajemy na tych samych falach, no w ogóle szok. Wymieniliśmy się nowymi numerami telefonu, żeby się spotkać na jakiegoś grilla czy kawę. To spotkanie dało mi powera na całą noc, do samego rana japa mi się szczerzyła. Niejednokrotnie myślałam o nim i jak tu odzyskać kontakt, ale ani ja ani on nie jesteśmy socialmediowi, wspólnych znajomych nie mamy skoro ja się na wszystkich wyjebałam, a tu proszę. Przypadek zrobił robotę za mnie. No mega się cieszę. Nie mogę się doczekać aż poznam jego żonę i dzieci. Myślę, że ten kontakt wróci na stare tory, bo oboje tego chcemy, a flow między nami nie zmieniło się wcale. Nocne spotkanie wyglądało tak jakby tylko kilku lat przerwy w kontaktach nie było, jakbyśmy się widzieli ostatni raz tydzień temu. O czymś to świadczy. Bardzo się też cieszę, bo potrzebowałam jakiegoś takiego odrobinę pozytywnego bodźca, bo trochę zaczynałam ostatnio spadać w dół, a teraz znów stoję prosto. I dobrze.
Muszę powiedzieć, że w tym tygodniu testuję nowy sposób gospodarowania dobą i czuję się znacznie lepiej, gdy wstaję punktualnie o tej samej godzinie codziennie i tak samo kładę się spać. Rezygnacja z wylegiwania się po 12 godzin czy ciągłych drzemek w budziku póki co wychodzi mi na dobre plus myślę, że może powoli zaczynają działać te wszystkie witaminki, które biorę? No nie wiem, ale fizycznie czuję się znacznie lepiej i bardzo mnie to cieszy choć dopuszczam do siebie myśl, że po chorobie mogę mieć zaburzoną skalę.
Border znowu dał o sobie mocno znać, ponieważ żeby naprawili mi samochód z OC sprawcy potrzebowałam, żeby sprawca potwierdził w swojej ubezpieczalni, że do szkody doszło faktycznie. No i nie mogłam się tego dwa dni doprosić i już zaczęłam swoje wiązanki, że tak, jasne, w chuja mnie zrobiła, jebana kurwa, tu niby oświadczenie, a teraz nie będzie kontaktu. Co za w ogóle chory absurd, chorej głowy. Dzisiaj dostałam przeprosiny, miała chore dziecko i nie ogarniała telefonu w ogóle [faktycznie nie było jej w pracy] i wszystko już załatwione. Jak dobrze, że już powoli uczę się odróżniać chujowe, borderowe myśli i nie idą za tym żadne działania. Masakra.
Mam jeszcze w sobie takie mocne postanowienie, że jeśli kiedykolwiek przydarzy mi się stłuczka autem to bez zająknięcia będę wzywać policję, żadnego dogadywania się. Jak sobie pomyślę, że miałabym za obcym człowiekiem biegać, żeby potwierdził okoliczności wypadku to mam wyjebane i nie będę się szarpać. A jeszcze jak sobie poczytałam o wycofywaniu przez sprawców oświadczeń to w ogóle mam dosyć kolizji na najbliższe 100 lat jednak jeśli nie dane mi będzie ich uniknąć to bez policji się nie obędzie. Dla mojego świętego spokoju, bo przysięgam, że ta sytuacja wykańcza mnie nerwowo.
Ogólnie czuję się dzisiaj pozytywnie i to chyba dobry znak, że nie zapadłam całkowicie w szpony depresji. Zrobiłam sobie dzisiaj dobrze i zamiast zeżarcia przetworzonych słodyczy zrobiłam sobie twaróg z bananem i miodem i jestem totalnie, ale to totalnie happy. Lawirowanie między depresją, a euforią jest męczące, ale mimo wszystko doceniam każdy jeden wyrzut serotoniny, bo tylko dzięki temu w ostatnim czasie się trzymam. Wierzę, że w najbliższych miesiącach pani psychiatra mnie tak ustabilizuje, że będzie znośnie, na razie jednak nastawiłam się trochę na tryb przetrwania. Zastanawiam się też kiedy uda mi się rozpocząć terapię, chciałabym, aby to nastąpiło jeszcze w tym roku. Boję się i chcę tego. Boję się, bo wiem, że będą rozgrzebywanie traum i inne chuje muje, a chcę tego, bo wiem, że to dla mnie jedyna droga do szczęśliwego i spokojnego życia. Motywacja jest.
Moje ogórki i papryczki jalapeno rosną jak szalone, a ja jak psychopatka cały czas je doglądam i do nich gadam. Nie mogę się doczekać aż może wydadzą jakiś owoc, bardzo bym tego chciała. Zwieńczenie wszystkich trudów i starań: zjeść coś, co samodzielnie, własnymi rękoma się wyhodowało. Mam w sobie taki plan cichy, że jakby mi się udało choćby jednego ogórka albo jedną papryczkę wyhodować to na wiosnę w przyszłym roku lepiej bym podeszła do tematu i może jakieś skrzynie sobie porobić czy coś, ale tak bardziej zorganizować sobie te moje uprawy, a nie tak spontanicznie wszystko, bo mega mnie jara ten temat. Chyba odkryłam nową pasję, bo mogę godzinami patrzeć na moje roślinki i pękać z dumy.
No i to tyle. Na obiadek przed pracą wjechał barszcz ukraiński, kawka, podwieczorek w postaci kolorowych tabletek dających szczęście i do pracy rodacy. Ktoś musi zarabiać na karmę dla psa i konsekwencje zabaw moich.
Do jutra!