Źródło: ChatGPT
Dobry wieczór.
Nie przeskoczyłam dzisiaj @poprzeczka. Miałam wieczorem dobijać kroki, ale sytuacja się skomplikowała o czym w dalszej części. Dziś tylko 12600, więc dużo nie zabrakło, ale jednak zabrakło.
Udało mi się wstać wraz z pierwszym budzikiem. Nie było to łatwe, ale tak sobie postanowiłam i cel zrealizowałam. Zmusiłam się do zjedzenia śniadania. Nie miałam apetytu, ponieważ śniadanie zawierało mrożone mango, które mi po prostu nie smakuje, ale kupiłam na próbę i zamiast kupić jedną paczkę to kupiłam kilka, bo promocja. I teraz się męczę, bo przecież nie wyrzucę. Ogólnie śniadanie było bardzo objętościowe, bo łącznie miało 700 gramów, więc brzuch pękał w szwach. Po śniadaniu ogarnianie siebie i psa i pojechałam do pracy z kierowniczką, bo nadal nie mam auta.
W pracy armagedon. Wysypała się kompletacja zleceń jednego z klientów i był po prostu pogrom. Od rana pracownicy mówili tylko o jednym: śmiertelnym wypadku niedaleko Gorzowa. Ja nie angażuję się w takie dyskusje. Nie lubię. Każdy tylko snuje teorie na temat tego co się stało i się wymądrza. Poza tym boję się śmierci, więc unikam takich tematów. Do czasu.. Napisała do mnie koleżanka, z którą pracuję i pracowałam również w jednej z poprzednich firm czy pamiętam takiego Andrzeja. Pamiętałam, oczywiście, że pamiętałam. Wspaniały gość. Zawsze uśmiechnięty, pomocny, dowcipny. Bardzo źle wspominam tamtą pracę, chyba najgorzej w całej karierze, ale on jest jedną z nielicznych osób, które wspominam bardzo dobrze. No i to właśnie Andrzej zginął w tym wypadku.. I nie wiem co mam więcej napisać, bo właśnie lecą mi łzy, gdy to piszę. To nie jest tak, że to był mój wielki przyjaciel i mój świat runął w posadach. Nie, nie wolno kłamać o takich rzeczach, więc ja tak nie powiem. Faktem jednak jest, że bardzo człowieka lubiłam i to w połączeniu z moją nieumiejętnością godzenia się z naszą śmiertelnością rozbiło mnie na części pierwsze. Umówiłyśmy się, że złożymy się razem na wieniec, a ja poszłam się wypłakać do toalety, bo mimo emocji, które mną targały nie chciałam moim podwładnym pokazywać słabości. Do końca pracy było mi bardzo trudno i przez ostatnie dwie godziny wypowiedziałam raptem kilka zdań, bo nawet mi się mówić nie chciało. Przykro. Cholernie przykro. Taki fajny gość, dwójka malutkich dzieci i takie coś..
Po powrocie do domu miałam tylko jeden cel wywołany przykrymi emocjami: zjeść kebaba. Już wzięłam pieniądze i miałam wychodzić, ale wygrałam z sobą i nigdzie nie poszłam. Wzięłam długi prysznic, pod którym po prostu się popłakałam i zjadłam obiad. Nie chciałam go jeść. Nie chciałam nic jeść. Chciałam zjeść fast fooda, żeby ukoić emocje, a nie się najeść. Mimo wszystko zmusiłam się do posiłku, ale wcale nie poczułam ulgi z powodu wygranej bitwy.
Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Oglądałam Brzydulę, tuliłam się do psa i próbowałam swoim umysłem ogarnąć rzeczywistość. Czeka mnie bardzo dużo pracy na terapii, żeby pogodzić się ze śmiertelnością. Bardzo.. Koło godziny 17 uznałam, że idę nabijać kroki, żeby przeskoczyć @poprzeczka, a także po to, żeby rozchodzić napięcie, które mną targało. Ubrałam się, włożyłam słuchawki, żeby zagłuszyć myśli, wzięłam psa pod pachę i wyszłam z domu. Ku mojemu zaskoczeniu padał deszcz. Kompletnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wyszłam z klatki i.. rozjechały mi się nogi na lodzie. Zupełnie zapomniałam o tym, że rano przyszedł alert RCB o marznącym deszczu i byłam kompletnie zaskoczona tym, że prognoza się sprawdziła. Chodniki były pokryte idealną taflą lodu, a do tego dalej padał deszcz. Mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie nabić w takich warunkach kroków, ponieważ miałam problem z utrzymaniem się na nogach. Zaliczyliśmy tylko z psiakiem spacer stricte toaletowy i wróciliśmy do domu. Kilkukrotnie wyrżnęłabym orła, bo naprawdę nie szło ustać na nogach.
Wieczór to jedno wielkie nic. Siedzę i ściska mnie w gardle. Nie mogę się na niczym skupić. Czuję, że to będzie bezsenna noc. Po cichu liczyłam, że wujek mechanik zadzwoni, że zrobił auto, a tu telefon milczy jak zaklęty. Jutro minie tydzień odkąd odstawiłam do niego samochód. Czuję się źle z tym, że muszę prosić kierowniczkę, żeby mnie zgarniała ze sobą. Ona mówi, że to dla niej żaden problem, ale ja czuję, że się narzucam. Taką sama sobie presję tworzę w głowie. A w ogóle to zrobiłam dzisiaj jedną wielką głupotę, ponieważ nie poszłam na terapię. Skłamałam, że jestem chora. Wolałam się taplać w bagnie swoich uczuć zamiast iść w bezpieczne miejsce i to z siebie wyrzucić. Jest ku temu parę powodów, ale faktem jest, że nie powinnam tak postępować. Ten dzień to porażka na każdym froncie. I niby przyjmuję do wiadomości, że takie dni mają prawo się zdarzać, bo życie bywa okrutne, ale nie radzę sobie z tym kompletnie. Tyle, bo zaraz znowu zacznę wywód o śmierci i się rozpłaczę..
Śniadanie: twaróg + serek wiejski + mango
Obiad: kurczak z makaronem i warzywami [kalafior + brokuł + marchewka + ogórek świeży i kiszony]
Przekąska: kefir
Kolacja: jajecznica
Woda: 2l
Kroki: 12k
Do jutra.
Zapomniałam o jednej rzeczy. Jutro mam rozmowę rekrutacyjną na stanowisko, na które aplikowałam tylko szczerze mówiąc nie wiem po co skoro wszystkie plotki mówią o tym, że rekrutacja jest już dawno rozstrzygnięta na korzyść psiapsi kierownika. Pójść pójdę, bo skoro złożyłam CV to nie będę teraz z siebie robić głupka, ale mam poczucie totalnego marnowania czasu. Kciuków nie trzeba chyba trzymać skoro i tak już ponoć wszystko rozstrzygnięte. No, to tyle, do juterka.