Źródło: Pixabay
Dzień dobry.
Wczoraj wieczorem miałam dzień lenia i poza zeżarciem talerza kulek ziemniaczanych z serem nie zrobiłam tak naprawdę nic
Źródło: fotografia własna
Przed spaniem wzięłam tym razem podwójną [maksymalną] dawkę hydroksyzyny, ale nadal spałam kiepsko. Pobudki co godzinę, kaszel, chore sny jakobym już umierała na raka. Męczarnia totalnie dlatego z nieukrywaną radością powitałam poranek.
Taki sen jest dla mnie gorszy niż jego całkowity brak, bo chodzę jeszcze bardziej nieprzytomna niż jakbym w ogóle się nie kładła. Mimo wszystko dzielnie wstałam, ogarnęłam mieszkanie, zrobiłam sobie obiad na nadchodzące dwa dni i z doskoku drzemałam tyle ile pozwolił mi organizm. Mam nadzieję, że jutro gdy będę po przepracowanej nocce, więc bardziej zmęczona leki zadziałają tak, że będę spała smacznie jak małe dziecko. Jeśli nie no to w październiku czeka mnie kolejna zmiana, trudno.
Zadzwoniłam do ojca, żeby w końcu się ruszył i ogarnął mi kartę wędkarską, bo potrzebuję na cito relaksu, a że w kwestii łamania prawa jestem boidupą to bez karty na ryby nie pojadę. Obiecał przyłożyć się do tematu choć nie będę ukrywać, że moje zaufanie w tej kwestii do niego jest mocno umiarkowane.
Cieszę się, że zaczyna się rok szkolny, bo mam dosyć bachorów [bo to nie dzieci], które od rana biegają po klatce i piłują ryje. Jakbym ja się tak zachowywała to ojciec dosadnie by mi wytłumaczył w jaki sposób należy szanować sąsiadów i ryja drzeć na dworze, a nie ludziom pod drzwiami. A tak hałastra będzie siedzieć w szkole, potem się uczyć i w końcu zapanuje spokój. Nie rozumiem dlaczego rodzice pozwalają swoim dzieciom na takie zachowanie, chyba jestem jakaś głupia.
I tyle. Dzień minął tak naprawdę na niczym. Posprzątałam, próbowałam spać, zjadłam obiad i po kawie czas do pracy. Dzień bez historii, ale może to w mojej sytuacji i kondycji psychicznej dobrze.
Do jutra!