Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Przeskoczyłam nad @poprzeczka, ale to już chyba naprawdę mój kres. Jestem blisko życiówki [15] i chyba przy obecnym stanie zmęczenia [o czym niżej] nie jestem w stanie z siebie więcej wykrzesać. Niemniej jestem z siebie bardzo dumna, tak czy siak. Łatwiej by mi było latem dobijać kroki, kiedy dłużej jest jasno i nie mam takich lęków przed wieczornymi spacerami, ale cóż.. Jest jak jest.
Wstałam po piątej rano. Nie wiem dlaczego. Nie mogę unormować tego snu coś. Do tego od bodajże wczoraj towarzyszy mi uporczywy ból głowy i nie wiem dlaczego. Gdyby nie to, że jakiś czas temu miałam badany mózg to pewnie bym się nakręciła na jakiś dramat. W sensie tomografię głowy robiłam. Wszystko jest wręcz podręcznikowo, więc nie nakręcam się. Może po prostu przeładowanie stresem i emocjami wychodzi w ten, a nie inny sposób. Pies nie był zadowolony z godziny spaceru, ale nie pozostawiłam mu wyboru. Na dworze mgliście, ale w sumie ciepło, jednak nie słuchajcie moich temperaturowych wyroków, bo mi na ogół jest ciepło.
Przed samą pracą udało mi się jeszcze chwilę zdrzemnąć, bo byłam naprawdę zmęczona. Potem wykonałam morderczy trening na rowerku stacjonarnym czyli 15:02 i 3,83km. Ja wiem, że to żenada, że ktoś w moim wieku i z moim stanem zdrowia jara się takim czymś, ale ja się jaram w opór, bo nie jest mi łatwo. Niedosypiam, jestem na silnych lekach, z jedzeniem bywa różnie, w końcu jestem na redukcji. Tak czy siak jaram się za każdym razem kiedy wygram sama ze sobą i chociaż trochę popedałuję. Aktualnie w tej kwestii pracuję nad tym, żeby wyrobić sobie regularny nawyk. Na większe czasy, dystanse i obciążenia przyjdzie jeszcze czas.
W pracy wnerwiająco jak mam być szczera. Uważam, że zarabiam za mało jak na to, co muszę w tej pracy wykonywać. Jest ktoś, kto zarabia znacznie więcej ode mnie, a nie robi nawet 1/10 tego co ja i zaczyna mnie to denerwować. Miałam dzisiaj spotkanie z kierownikiem, żeby porozmawiać o nockach, które będę za 1,5 tygodnia zaczynać. Czeka mnie ostra orka, ponieważ będę pracować na nocki 14 dni z rzędu bez żadnej przerwy. Obiecali mi gratyfikację finansową za to, że się zgodziłam na taki wysiłek i szczerze mówiąc taki cel mi przyświecał: owa gratyfikacja + podwyższona wypłata za pracę w godzinach nocnych wynikająca z prawa pracy. Dzisiaj, gdy poznałam wysokość tej mitycznej gratyfikacji to mina mi lekko zrzedła, bo będzie to 300 zł netto. SPOKO, nie narzekam, lepsze to niż nic, ale przez tyle dni pompowali ten balonik, że myślałam, że naprawdę to docenią, że zgłosiłam się na ochotnika na taki zapierdol, a czuję się teraz trochę jak frajer, bo nie umiem pozytywnie patrzeć na dodatek dwóch złotych na godzinę mojej pracy. No, ale cóż.. Miałam też w pracy incydent, który niezwykle rozbawił moją kierowniczkę choć nie rozumiem dlaczego. Pobrudziłam spodnie, całe nogawki z przodu. Nie dało się tego doczyścić w żaden sposób. Poprosiłam ją czy w związku z tym mogę iść do domu, bo nie czuję się komfortowo. Miała z tego bekę życia i z wielką łaską pozwoliła mi iść do domu. Nie wiem co w tym śmiesznego, naprawdę tym bardziej, że odkąd wróciłam w marcu z L4 na nic nie narzekam, nie wydziwiam, nie kombinuję. Postanowiłam być po prostu szczera, zresztą widziała jak byłam uwalona, więc wychodzi na to, że lepiej byłoby zrobić tak jak robiłam w pijanym życiu: wymyślić jakąś ckliwą historyjkę o nieistniejącym problemie i wtedy byłoby spoko. Przez ogólne przemęczenie trudno mi ostatnio znosić niektóre rzeczy w pracy. Kocham swoją pracę, lubię ludzi, z którymi pracuję, ale ostatnio jest mi po prostu ciężko.
Wróciłam do domu nieźle wkurzona. Szybko wrzuciłam spodnie do prania, żeby nie zostały trwałe plamy, przebrałam się w dresiki i poszłam na spacer z psem, żeby rozchodzić złość, dotlenić się przed spaniem i dobić kroki do poprzeczki. Nie czuję się dobrze. Cały czas męczy mnie stan depresyjny i nie bardzo potrafię sobie z nim poradzić. Tzn. radzę sobie, bo funkcjonuję, wstaję z łóżka, jem, chodzę do pracy, opiekuję się psem, ale wymaga to ode mnie nadludzkiego wysiłku i jestem tym faktem już bardzo zmęczona. Dobrze, że we wtorek mam rozmowę z panią doktor to może podsunie jakiś pomysł co i dlaczego się dzieje. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi mi żadnego mixa z lekami chociaż ufam jej tak ślepo, że cokolwiek wymyśli to się do tego dopasuję.
Chwilę jeszcze posiedzę aż leki nasenne zaczną działać i idę spać. Nic mi się już nie chce i na szczęście nie muszę już nic robić poza pozmywaniem naczyń. Przyjemniej będzie rano wstać i wejść do czystej kuchni i w niej zrobić śniadanie, a nie najpierw odgruzowywać pół godziny kuchenkę.
Śniadanie: mocarz z twarogiem
Obiad: kura z ryżem i fasolką szparagową
Przekąska: kefir
Kolacja: serek wiejski z wiórkami kokosowymi
Woda: 2,8l
Kroki: 13k
Do juterka.