Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Ciężka to była noc. Postanowiłam bardziej pilnować ludzi co było dobrą decyzją, ponieważ dzisiaj osiągnęliśmy wydajność większą o 25% w porównaniu do wczoraj, ale wymagało to solidnego wysiłku. Ogólnie jest tak, że prowadzenie samemu magazynu to nie jest łatwa sprawa. Bardzo się staram i daję z siebie maksimum, ale jednak jest to zajęcie obciążające. Szczerze? Wiem, że źle zabrzmię, bo nie powinnam patrzeć tylko przez pryzmat pieniędzy, ale mam nadzieję, że firma to doceni zarówno przy premii jak i przy styczniowych podwyżkach. Nockę kończę wysłaniem podsumowania zmiany do głównego kierownictwa i dzisiaj dostałam w odpowiedzi dużo ciepłych słów co bardzo mnie podbudowało. Najgorzej podejmować wysiłek, którego nikt nie widzi i nie docenia. Wyszłam z pracy konkretnie zmęczona i jeszcze musiałam rozmrażać auto, ponieważ nawiedziła nas śnieżyca. Było to o tyle zabawne, że sypało tak, że ledwo było widać drogę, ale jednocześnie nic nie utrzymywało się na ziemi. Ciekawe zjawisko. To, co mnie bardzo ucieszyło to fakt, że auto nie zamarzło mi w środku. Wiem jak to brzmi, ale miałam ten problem w poprzednim samochodzie i jest on bardzo frustrujący, bo stare auto nie nagrzewa się zbyt szybko i zawsze stanowiło to spore wyzwanie. Tutaj odpukać na razie tego problemu nie ma i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Po pracy pojechałam na zakupy. Nie chciało mi się, ale trochę nie miałam wyboru, ponieważ skończyły mi się takie rzeczy nazwijmy je bieżącymi: owoce i nabiał. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie czaiła się na promocje, ale tym razem przegięłam pałę. Tak wykalkulowałam promocje na mięso, że kupując kurczaka i karkówkę zaoszczędziłam prawie 100 zł. Rozumiecie to? Prawie 100 zł upustu. Dla mnie to jest potężna kwota. I tak, jednostkowo wydałam dzisiaj dużo, ponieważ ponad 100 na zakupy to dla mnie spora kwota, ale jednocześnie mam taki zapas mięsa i warzyw mrożonych, że przez najbliższe tygodnie mam spokój. Jestem szczęśliwa. Wsiadłam do samochodu i kilkukrotnie oglądałam paragon, bo nie dowierzałam jak bardzo udało się zaoszczędzić.
Po powrocie do domu nastała wielka chwila ważenia. Byłam mocno zestresowana, bo przecież w nocy jadłam posiłek plus wypiłam prawie 1,5 litra płynów, ale wyszło dobrze. Bardzo dobrze bym nawet powiedziała. Waga spadła choć mogłabym powiedzieć, że nawet spadło odrobinę za dużo, bo celuję w spadek max 1% masy ciała, a poleciało mi 1,32%, ale jest dobrze. Jestem bardzo zadowolona. Cieszy mnie szczególnie to, że przecież tydzień temu miałam cheata i w swoim czarnowidztwie byłam pewna, że burger zjedzony z koleżankami zniweczy wszystko, ale nic podobnego. Statystyki wyglądają dobrze. Jedyne co mnie martwi to fakt, że straciłam notatki od samego początku redukcji, więc mam zapiski jedynie z ostatnich trzech tygodni, ale to nic. Cieszę się i tak, naprawdę. Notatki zabezpieczyłam już konkretnie, więc teraz nic nie utracę. Czuję się tym małym sukcesem jeszcze bardziej zmotywowana do tego, żeby o siebie dbać.
Nie miałam kompletnie apetytu, więc jedynie się nawodniłam i przygotowałam sobie obiad na najbliższe trzy dni. Sprawia mi frajdę dbanie o dietę, serio. Położyłam się spać, ale nie spałam dobrze. Wybudzałam się, po drodze zjadłam śniadanie i jakoś tak o.. Bardzo to był niekomfortowy wypoczynek. Niemniej jak już się podniosłam z łóżka to byłam mniej zmęczona niż się bałam, że będę także na plus.
Jak już wstałam to zajęłam się trochę kuchnią, bo prawie zarosła brudem i poświęciłam czas na poporcjowanie mięsa. Lubię tak robić, że odmierzam konkretne porcje i w ten sposób mrożę. Potem tylko rozmrażam tyle ile faktycznie zjem, więc nic się nie marnuje. W ogóle zauważyłam, że odkąd trzymam michę to w ogóle nie marnuje jedzenia. Bardzo mnie to cieszy, bo miałam do tego ogromną tendencję. Pomijając już aspekt moralny takiego postępowania to jest to po prostu marnowanie pieniędzy. Teraz kupuję tylko to, co faktycznie zjadam i nic nie ląduje w śmietniku. Bardzo mnie to cieszy.
Wieczór to już taki trochę chill przed pracą. Kolacja właśnie się studzi, żeby była jadalna, kawka w trakcie picia i zaraz trzeba się zbierać. Dobrze się dzisiaj czuję. Szczerze? Zakupy i ważenie zrobiło mi dzień. Pomimo lekkiego zmęczenia i dyskomfortu wywołanego zaburzonym rytmem dnia to jestem dzisiaj naprawdę rozradowana. Poza tym miałam w sobie bardzo silny lęk, że nie mam pieniędzy na ratę OC, którą mam do zapłacenia w marcu, bo niestety nie było mnie stać na pokrycie całości jednorazowo, ale Wy ostatnio głosujecie na moje posty jak szaleni, więc wychodzi na to, że w razie kryzysu uzbieram te 500 zł brakujące z HBD. Nie ma słów na opisanie mojej wdzięczności z faktu, że awaryjnie w kryzysie nie zdechnę z głodu tylko mogę sprzedać HBD i żyć, po prostu żyć. Relacjonuję swoje życie dość szczegółowo, więc sami widzicie, że nie wydaję pieniędzy na luksusy, wygody czy zachcianki i ten spokój, że po prostu będę miała co jeść jest nie do opisania. Gdy zaczynałam trzeźwieć bardzo się tego bałam, że po prostu zdechnę z głodu. To było trochę wyolbrzymione, bo wiadomo, że w kryzysie mam od kogo pożyczyć pieniądze, ale właśnie.. Pożyczyć czyli trzeba oddać, a z czego jak nie ma z czego żyć? Miałam bardzo wąski horyzont, bo po prostu bardzo się bałam nowej rzeczywistości, w której nie umiałam się odnaleźć. Teraz jest lepiej. Szukam rozwiązań, dostrzegam je. Była możliwość robienia płatnych nadgodzin? Robiłam. Pojawiła się możliwość wzięcia nocek, które są minimalnie lepiej płatne? Robię je. Jestem, myślę, analizuję, działam. Nie skupiam się już na tupaniu nogami i dramatyzowaniu tylko na szukaniu rozwiązań i to bardzo mnie cieszy. Jasne, mam gorsze dni, bo jestem trochę drama queen, a poza tym jestem tylko człowiekiem [do tego chorym], ale ogólnie stoję w pionie i oby tak dalej.
Ale wywód, wow. Sorki. Lecę szamać kolację i niedługo pora się zbierać do robotaju. Ku chwale firmy!
Śniadanie: jajecznica
Obiad: kura z ryżem i trio warzywnym [kalafior + brokuł + marchewka]
Kolacja: mocarz
Woda: 2,8l
Kroki: 10k
Do juterka.