Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
@poprzeczka zaliczona i to ze sporym zapasem.
Nie mogłam się podnieść z łóżka. Nie wiem co się takiego ze mną zadziało, ale wstałam dopiero o 11. Budziłam się, ale były ze mnie takie zwłoki, że nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Wstawałam, chwilę się pokręciłam i wracałam do łóżka, bo masakra. O 11 wystartowałam z wyra jak poparzona, bo przecież miałam ogarnąć sobie odmrażacz do zamka z nadzieją, że to właśnie to jest przyczyną dlaczego nie mogłam otworzyć auta. W Castoramie nie mieli. Pojechałam do Obi. Nie mieli. Od niechcenia weszłam do Leroy i odniosłam spektakularny sukces, bo udało mi się go kupić. Wzięłam od razu dwie buteleczki, bo nie wiem jak szybko to się zużywa. Wróciłam do domu, zakręciłam się dookoła własnej osi i pojechałam do pracy.
Na miejscu od razu poszłam do samochodu i mogłam go normalnie otworzyć, więc byłam pewna, że to właśnie mróz był przyczyną wczorajszych nerwów. Uspokoiło mnie to. Bałam się, że to jakaś awaria zamka i będę narażona na kolejne koszty, a jestem totalnie bez kasy. W pracy lipa, bo prawie w ogóle nie było roboty. Nie lubię takich dni, bo nie lubię ludziom wymyślać zajęć. I sobie zresztą też, bo ja też się nudziłam jak mops. Trochę też mam tak, że już tak bardzo chcę iść na nowe stanowisko, że jestem znudzona tym, co muszę robić aktualnie. Czas się wlecze, ludzie się denerwują, bo nie ma co robić i to wszystko jest takie.. Z dobrych wiadomości to udało się w tym miesiącu wypracować premię. Oczywiście nie całą, ale zawsze coś. Bardzo mnie to ucieszyło, bo ostatni wykup leków sprawił, że zostało mi 200 zł do wypłaty, a muszę jeszcze zatankować auto, więc szału nie ma. O 19:30 wyszłam z pracy. Podeszłam do auta i zamek znów zamarznięty. Wyciągnęłam z kieszeni odmrażacz i zamarłam z przerażenia. Nie było takiego dziubka, żeby go włożyć do zamka tylko był zwykły psikacz. Spanikowałam, ale na szczęście po kilkunastu sekundach stwierdziłam, że spróbuję popsikać klucz. Popsikałam, włożyłam i nic. Popsikałam, włożyłam i nic. Popsikałam włożyłam i puściło. Myślałam, że się rozpłaczę z radości. Mogłam spokojnie wrócić do domu.
Powrót do domu to już taka rutyna. Spacer z psem, ogarnięcie żarcia i błogie robienie niczego. Idę się zaraz położyć spać, bo jestem skonana, a jutro chcę wcześnie wstać, żeby iść pobiegać. Dodatkowo coś mnie głowa boli, ale wydaje mi się, że może to być efekt słabego nawodnienia w ostatnich dniach. Albo zmęczenia, nie wiem.
Cieszę się, że odmrażacz rozwiązał mój problem z samochodem, bo miałam zgryza niesamowitego. Chociaż z drugiej strony dzięki samochodowi udało mi się choć przez chwilę nie myśleć o onkologii. Jest to jakiś pozytyw. Nerwy w strzępkach i to widać bardzo mocno, bo choćby w pracy dzisiaj zjebałam dwie osoby za tak naprawdę pierdoły. Bardzo nieprofesjonalne. Na szczęście udało mi się wyprosić urlop na dwa dni co sprawia, że niedługo będę miała pięć dni wolnego pod rząd. Bardzo mnie to ucieszyło, bo potrzebuję odpocząć i pobyć sama ze sobą. Pospacerować, pooglądać jakieś durnotki, porządnie się wyspać. Taki jest plan. Zobaczymy jak będzie z jego realizacją.
Do jutra.