Dziennik #74/2025 - euforia

in #polish24 days ago


Źródło: Pixabay


Dobry wieczór.

Jestem potwornie zmęczona, więc będzie to raczej krótki dziennik.

Z integracji wróciłam do hotelu przed północą. Było ogólnie fajnie. Dwie godziny graliśmy w kręgle, ale nie jestem w nie zbyt dobra chociaż udało mi się wygrać jedną rozgrywkę. Bawiłam się naprawdę fajnie. Urozmaicaliśmy zabawę nietypowymi rzutami typu rzut lewą ręką lub stojąc tyłem do toru. Po dwóch godzinach zaczęła się ta część integracji, której tak bardzo się bałam czyli picie. Mój nowy szef był bardzo zdziwiony, że nie piję, bo jak to tak. Ogólnie gość mnie drażni, ale to już inny temat. Poza nim to było naprawdę wesoło. Mój zespół to bardzo fajna mieszanka ludzi. Dobrze się bawiłam, a kilka razy nawet popłakałam się ze śmiechu. Przeszkadzał mi jednak bardzo smród alkoholu. Było to moje pierwsze wyjście na alkoholową imprezę nie licząc 60 urodzin taty [ale tam byłam skupiona na dzieciach i było ok] i no nie czuję się jeszcze gotowa na takie wyjścia. Nie to, że chciało mi się pić, ale rozdrażnił mnie ten zapach. Po powrocie do hotelu ostatnie kilka spojrzeń na przepiękną panoramę Warszawy w nocy i padłam spać.

Zgodnie z przewidywaniami wstałam z suchym kacem. Okropnie się czułam. Zrobiłam sobie kawkę i stałam w oknie zachwycając się panoramą miasta. Jak kolega z koleżanką wstali to poszliśmy w trójkę na śniadanie i jadłam przepyszne naleśniki. Ośmieliłam się i wzięłam sobie coś innego. Dzikus ze mnie, wiem. Byłam bardzo podekscytowana powrotem do domu, bo tęsknota za psem mnie zabijała.

Droga powrotna minęła nam sprawnie, zero opóźnień i bardzo mnie to ucieszyło. Mimo wszystko chyba ze względu na zmęczenie trasa mi się bardzo dłużyła. Mąż koleżanki był tak uprzejmy, że podwiózł mnie do domu, zostawiłam rzeczy i pognałam do rodziców po psa. Gdy tylko weszłam tak się na mnie rzucił, że prawie mnie przewrócił. Totalna i dzika euforia jakiej jeszcze u niego nie widziałam. Dopiero na miejscu tata mi się przyznał, że nie chciał jeść przez dwa dni. Pewnie z tęsknoty. Mój mały synek. Dostałam od rodziców barszcz, naleśniki i poszłam spacerkiem do domu.

20250315_163543.jpg
Źródło: fotografia własna

W domu sajgon taki, że tylko się zesrać na środku, ale nie miałam siły sprzątać i po obiedzie poszłam spać. Potrzebowałam tego. Padłam tak mocno, że nawet nie słyszałam jak dzwoniła do mnie przyjaciółka. Po pobudce oddzwoniłam do niej i gadałyśmy z godzinę. Przykro mi, bo jej mama coraz gorzej się czuje. Wiedziałam, że to w końcu nastąpi, bo przy raku trzustki inaczej nie będzie, ale bardzo mi przykro i tak z tego powodu.

Poszłam na zakupy, bo miałam pustą lodówkę. Wedle zapowiedzi od jutra ogarniam odżywianie, ale już wiem, że nie wyjdzie to tak jak chciałam, ponieważ znalazłam w domu jeszcze trzy czekolady i wiem, że nie dam rady im odpuścić i je zjem jutro. Trudno. Motywacji mi nie brakuje, więc jakoś to będzie chociaż przyznam szczerze, że boję się jutro wejść na wagę.

I tyle. Chciałam dzisiaj napisać trochę moich delegacyjnych przemyśleń, ale nie mam siły siedzieć przed komputerem. Potrzebuję się położyć. Jestem odwodniona i zmęczona. Cieszę się, że dzisiaj zasnę w swoim łóżku z psem u boku. Dawno nie byłam szczęśliwsza.

Do jutra.