Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Krótko spałam, bo wieczorem zaczytałam się w książkę, a pobudka o 5:30 była bezlitosna. W sumie trochę litości było, bo mogłam się wylegiwać nawet do południa, ale założyłam sobie, że wstanę wcześnie, żeby trochę pokorzystać z dnia. Najpierw poszłam do Biedronki po zakupy, bo chciałam uniknąć kolejek i w sumie wydałam z 70 zł, ale przytargałam do domu pełny plecak i pełną reklamówkę, więc jestem usatysfakcjonowana łowami. Była też promka na mięso mielone, więc wjedzie spaghetti. No, ale mniejsza. Po rozpakowaniu zakupów zabrałam mojego wiernego towarzysza na spacer. Poszliśmy do parku i było cudownie. Tylko ja, pies, ulubiona muzyka i ani żywej duszy. Kocham wstawać wcześnie w weekendy, naprawdę.
Po powrocie zjadłam śniadanie i wykombinowałam misterny plan dnia. Chciałam sprzątać, ale moje mieszkanie jest tak zapuszczone, że ni cholery nie znalazłabym w sobie siły i motywacji, aby je wysprzątać. Wpadłam zatem na pomysł, że podzielę sobie pracę na etapy i dzisiaj założyłam wysprzątanie podłogi i pranie. Nie chciało mi się sprzątać, bo tego nie lubię. Wydaje mi się, że większość ludzi nie lubi sprzątać. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nienawidzę sprzątać, ale bardzo lubię porządek, więc tak czy siak dupa z tyłu. W każdym razie wysprzątałam podłogę, wyniosłam trochę śmieci, posegregowałam dokumenty na te, które wylądowały w szafce i te, które wylądowały w reklamówce "do zniszczenia". Z racji tego, że nie mam niszczarki to dokumenty, na których są moje dane zawożę do babci i dziadka i są one spalane w piecu. Proste. Jak już zakończyłam porządki to aż miło było posiedzieć i się lenić.
Koło południa zapragnęłam udać się na drzemkę i tak też zrobiłam. Nie spałam długo, może z 45 minut, a wstałam jakaś taka doładowana energią. Oczywiście spożytkowałam ją siedząc przed komputerem. W tak zwanym międzyczasie zamarynowałam pół kg karkówki. Mam w planach ją upiec jutro na obiad. Zapomniałam wspomnieć wcześniej, że ważyłam się dzisiaj i w sześć dni schudłam 1,15 kg. Bardzo mnie to ucieszyło, bo nie liczę kcal tylko jem intuicyjnie. Nie opycham się, nie jem słodkiego ani fast foodów. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Bywają chwile, że odczuwam lekki głód, coś na granicy dyskomfortu, ale na redukcji inaczej być nie może. Pomagam sobie w takich chwilach kawą i wodą. Trochę dzięki temu udaje mi się oszukać organizm, że coś tam jednak w tym brzuszku zalega, więc nie ma co bić na alarm. Trochę się bałam, że bez ścisłego liczenia kalorii będę tylko tyć, ale nie, jest ogólnie ok. Na tyle na ile się naczytałam różnych źródeł wiedzy to pod sam koniec redukcji raczej się nie obędzie bez liczenia, ale na razie chcę zachować zdrową relację z jedzeniem, po prostu. Ten kilogram bardzo mnie cieszy właśnie dlatego, że było to zdrowe. Jadłam to, na co miałam ochotę, nie były to produkty przetworzone nie licząc małych odstępstw jak serek topiony, nie opychałam się pod korek, nie zajadałam problemów i emocji tylko jadłam wtedy, gdy byłam realnie głodna. Dobry start, małymi kroczkami do celu.
Popołudniu pojechałam na miting. Byliśmy w stałym, kameralnym gronie. Było fajnie jak zawsze. Bardzo lubię sobotnią grupę. Dobrze się na niej czuję. Jestem szczera, otwarta i dużo się wypowiadam. Od niedawna dołączył do nas taki młody chłopak, który wciąż jeszcze bardzo cierpi z powodu braku używek, ale mam nadzieję, że dzięki temu, że przychodzi do nas co tydzień w końcu stanie na nogi. Kibicuję mu bardzo. Żałuję, że sama tak późno zabrałam się za trzeźwienie, bo mogłam sobie spokojnie zaoszczędzić kilku lat zbędnego cierpienia. Jednak widocznie taka musiała być moja droga i mam na to pełną akceptację, bo wszystko dzieje się po coś, a ja w to bardzo wierzę. Czasami śmieję się, że przerobiłam w życiu tyle używek, że jak mój chrześniak zacznie coś odwalać to w konia mnie nie zrobi i od razu wyłapię problem. Trzeba robić użytek z doświadczenia skoro już los mi je dał.
Po mitingu poszłam na spacer z psem, ale nie spacerowaliśmy zbyt długo, bo już się robiło chłodno, a ja nadal nie jestem w pełni zdrowa. Mimo wszystko czuję się już znacznie lepiej i został tylko katar. Jestem zadowolona z tego, że mój organizm sam zwalczył chorobę. Przyjmuję dużo leków i kilka suplementów i chciałam uniknąć łykania kolejnych proszków. Cokolwiek by nie powiedzieć to odkąd nie piję mam całkiem dobrą odporność porównując do tego co było wcześniej. W rok tylko raz byłam chora no i teraz złapało mnie lekkie przeziębienie czego nie można uznać za pełnoprawną chorobę. Od ponad roku nie byłam na L4 co stanowi mój życiowy rekord odkąd zaczęłam pracować, bo non stop chodziłam na zwolnienia lekarskie, bo zapijałam i nie mogłam przerwać ciągu. Jestem dumna z samej siebie, serio.
Idę podtrzymać tradycję ostatniego czasu czyli poczytać przed snem. Jutro też chcę wcześnie wstać, bo to od razu przygotowanie pod pobudki o 4 rano od poniedziałku, bo akurat mam pierwszą zmianę. Poczytam, poleżę i mam nadzieję, że bez problemu usnę.
Dziękuję, że głosujecie na moje posty. Czuję, że HBD uratuje mi dupę w maju kiedy to będę musiała zapłacić za odnowienie kredytu odnawialnego [masło maślane]. Jeśli dobrze policzyłam to naliczą mi opłatę w wysokości 500 zł co mnie dobija i spędza mi sen z powiek. Mimo wszystko wierzę, że dopóki jestem trzeźwa to ze wszystkim sobie poradzę. Lepiej, gorzej, ale poradzę i to jest najważniejsze.
Śniadanie: owsianka z borówkami
Obiad: pałki z kurczaka z ziemniakami
Przekąska: jabłko
Kolacja: kanapki z twarożkiem i ogórkiem
Do jutra.