Źródło: fotografia własna
Dobry wieczór.
Późno ostatnio te dzienniki wlatują coś.
Dobrze spałam. Dość krótko jak na to ile zwykle śpię, ale pomimo odstawienia leku nasennego spałam dobrze i rano czułam się wypoczęta. Kilka minut zajęło mi zalogowanie do życia, ale naprawdę czułam się spoko. Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę, wyszłam z kudłaczem i pojechałam do pracy.
W pracy frustrująco. Bardzo dużo się dzieje i panuje lekki chaos przez co ja się w tym nie najlepiej odnajduję. Umiem pracować pod presją czasu i jakoś tam radzę sobie ze stresem, ale chaos informacyjny mnie dobija i nie umiem się w nim odnaleźć. Mimo wszystko staram się wykonywać moje obowiązki jak najlepiej potrafię. A co do obowiązków to zostały one bardzo rozszerzone. Poczułam lekką irytację, bo skoro nowe obowiązki to dajcie dodatkowe pieniądze, ale nic takiego nie nastąpi. Wypaliłam do kierowniczki, że chciałabym umowę na czas nieokreślony, bo jako jedyny lider jej nie mam, ale nie sądzę, że ją dostanę. A szkoda, bo dałoby mi to większe poczucie bezpieczeństwa. Dzisiaj też dotarło do kierowniczki, że tylko ja się zajmuję całym magazynem i w końcu zrobi z tym porządek i pozostali liderzy też będą mieli swoje obszary, o które będą musieli dbać. Ulżyło mi, bo naprawdę mam bardzo dużo obowiązków na głowie i czasami są takie dni jak dzisiaj, że mózg mi po prostu paruje. Mimo wszystko wyszłam z pracy zadowolona, ponieważ wykonałam swoją robotę dobrze i sumiennie. Pewnie można być lepszym, ale daję z siebie 110% i za to przybijam sobie piątkę.
Po pracy zjadłam obiad i poszłam spać. Bardzo potrzebowałam drzemki. Nie umiem wypocząć ostatnio przy tych pierwszych zmianach. Niby rano czuję się spoko, ale pracuję ostatnio tak intensywnie, że jak wracam z pracy to padam na twarz. Ucięłam sobie krótką drzemkę, a jak wstałam to zamarynowałam karkówkę na kolejne obiady. Czekało mnie dzisiaj dość długie wybieganie, którego bardzo się bałam dlatego wypiłam sobie Monsterka przed. Czekało mnie 5 min marszu / 7 minut biegu x 3 + 2 min schłodzenia. Te 7 minut biegu to mi się po nocach śniło, że nie dam sobie rady. A dałam. I nawet od wirtualnego trenera dostałam "Brawo" jako ocenę wydajności. I pobiłam rekord życiowy.
Biegało mi się nieźle. I muszę się pochwalić, że z racji tego, że zaczęłam bieganie traktować poważnie to pierwszy raz w życiu rozgrzałam się przed bieganiem. Nie wiedziałam jak się do tego zabrać, więc po prostu zrobiłam sobie taką podstawową rozgrzewkę na wszystkie stawy jaką pamiętałam jeszcze ze szkoły. Może dlatego tak fajnie mi się biegało? Poszłam sobie do parku i kręciłam kółka totalnie odpoczywając psychicznie. I pozdrowił mnie dzisiaj jeden biegacz, a ja mu też odmachałam. Zrobiło mi to dzień. 7 minut biegu brzmiało przerażająco, ale dałam radę. Oczywiście tempo pozostawia wiele do życzenia, ale daję z siebie ile mogę i jestem z tego dumna. Wierzę, że tempo przyjdzie z czasem jak wyrobię sobie siłę mięśni i kondycję.
I rekordzik. Skromny, ale jednak.
Wróciłam do domu cholernie szczęśliwa. Nie tylko buzowały we mnie endorfiny. Po prostu byłam dumna z tego, że dałam radę truchtać siedem minut bez zatrzymania się. Jaram się bieganiem. Naprawdę. Nie wiem czy cokolwiek kiedykolwiek sprawiało mi taką frajdę i satysfakcję. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga, ale chyba jestem na nią gotowa. Czuję się świetnie dzięki każdemu treningowi i nie chcę tego stracić.
Po bieganku prysznic i zajęłam się przygotowywaniem obiadu. Gulasz z karkówki z kuskusem perłowym. Nie jestem dobrą kucharką, ale gulasz wyszedł przepyszny. Zapakowałam do pojemników i cyk, obiady na dwa kolejne dni gotowe.
Wieczorem zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Rozmawiałyśmy ponad 40 minut. Lubię z nią rozmawiać, bo mogę być sobą. Rozmawiamy o tematach ważnych jak śmierć, starość, przemijanie, radzenie sobie z tym, lęki i wszystko to, co jest moją mroczną codziennością. Mogę jej powiedzieć wszystko, a ona zawsze stoi za mną murem i bardzo mi kibicuje. Jest ode mnie dużo starsza i chyba traktuje mnie jak córkę, a ja ją jak mamę. To dla mnie zupełnie nowy wymiar relacji, bo z biologiczną mamą nigdy nie miałam takiego kontaktu. Cieszę się, że jest w moim życiu, bo wiele dla mnie znaczy fakt, że możemy gadać przez pół godziny o psach i kotach po czym porozmawiać o tym co się dzieje z człowiekiem po śmierci, bo ja się tego boję, a ona ma to przepracowane i jest pogodzona z tym jak wygląda nasze życie. Wiele mi ta rozmowa dała. Z nikim innym nie mogę tak otwarcie porozmawiać o najmroczniejszych aspektach mojego życia. A tego mroku jest wiele..
Czuję się wybornie. Zrozumiałam w końcu co mi tak bardzo dokuczało ostatnie tygodnie, że czułam się tak źle. To był totalny brak sensu życia. Dom - praca - dom - praca. Życie, żeby spłacić kredyty, żeby rodzina nie musiała tego robić za mnie jak umrę. Dzięki bieganiu czuję, że żyję. Że mam po co żyć. Coś pięknego. Stworzyłam sobie prosty plan na ten rok co chciałabym osiągnąć i może być tak, że trochę mało ambitne są te cele, ale ja nie chcę robić nic szybko i na hura. Powoli, do celu. Poprosiłam ChatGPT, żeby mi wygenerował piękny plakacik i go sobie wydrukowałam i powiesiłam na lodówce. Cel z wagą na czerwiec jest nieaktualny, bo to osiągnę na pewno jak nie popłynę w jedzenie, ale już nie chciało mi się na nowo tego przeliczać, sprawdzać i poprawiać. Jest piękny i będzie mnie codziennie motywował na mojej drodze do zdrowia, szczupłej sylwetki i sportowych celów.
I tyle. Lecę spać, bo budzik o czwartej rano będzie bezlitosny, a jutro zapowiada się kolejny zwariowany dzień w korpo.
Do jutra.
@tipu curate 8
Upvoted 👌 (Mana: 0/75) Liquid rewards.