Jest też opcja 5-10 złotych "na" drugie śniadanie. Kończy się różnie, zwykle słodyczami. Teoretycznie w sklepikach szkolnych miały być nieco zdrowsze rzeczy, praktycznie ajenci twierdzą, że dzieci po prostu ich nie kupują.
Chyba ta suszona kiełbasa w powyższych przykładów jakaś taka najbardziej pożywna. :D
A propos mleka i owoców rozdawanych w ramach programu. U moich dzieci w szkole również bywało, że mleka zostały gdzieś porzucone, jabłka lądowały w koszach. Pomogła prosta zasada - nie masz ochoty, nie bierzesz, za kombinowanie z odebraną porcją, chowanie, wyrzucanie jest minus z zachowania. No ale jest to jednak wbrew idei, bo w ten sposób dzieci, które nie jedzą warzyw i owoców, mogą słodko trwać w swoim kręgu żywności wysokoprzetworzonej.
Podejrzewam, że właśnie dlatego takiej zasady w tamtej szkole nie wprowadzono - chyba akurat tam jest bardzo kiepsko ze świadomością o zdrowym żywieniu, to może jak gówniak zje co któreś warzywo albo z głodu sięgnie po owoc to się w jakimś sensie opłaci (choć mnie akurat bardzo wkurza marnowanie jedzenia).