Lubicie lody? Ja nawet lubiłam. Nawet oznacza, że rzadko miałam na nie przemożną, nieodpartą ochotę - jadłam, jak była okazja. Piszę w czasie przeszłym, bo taki był stan wyjściowy jeszcze kilka tygodni temu. Wtedy to, podczas jednej z wędrówek po okolicznych osiedlach, trafiłam na malutki punkt sprzedaży Good Lood. Byłam bardzo zaskoczona - nie spodziewałam się agentury tych popularnych, wręcz już kultowych krakowskich lodów, wciśniętej w zwykłe blokowisko. Słyszałam o nich już od dawna, a bywając na Kazimierzu widziałam olbrzymie kolejki do okienka w okrąglaku na Placu Nowym. Oczywiście miałam ochotę zweryfikować krążące opinie, jednak tłumy chętnych skutecznie mnie zniechęcały. I tak jakoś zostało z tyłu głowy, że spróbuję przy okazji.
Tak oto, pewnego dnia, stanęłam przed lokalikiem na osiedlu Strusia i pomyślałam: mówisz i masz! Kilku degustatorów na leżaczkach i okolicznych ławkach, tylko paru chętnych w środku – wchodzę.
Od lat preferuję lody śmietankowe i czekoladowe, więc zgodnie z zasadą inżyniera Mamonia („Mnie się podobają te melodie, które już raz słyszałem") zakupiłam swój pierwszy zestaw:
Gorzka czekolada + śmietanka ze Skały.
Zaiskrzyło i to jak!
Czekolada bardzo ciemna i o wyrazistym smaku, a śmietanka... mmm... uwielbiam! Momentalnie wróciłam do wspomnień z dzieciństwa, gdy z lodów można było kupić tylko takie na patyku: śmietankowe, kawowe (nie lubiłam) i śmietankowe w polewie czekoladowej (trudne do dostania). Siłą rzeczy najczęściej jadłam śmietankowe i ten smak powrócił do mnie momentalnie. Jeśli chodzi o współczesne doświadczenia z lodami, to najbardziej drażni mnie fakt, że często czuje się w nich przede wszystkim ogromną ilość cukru. Właściwy smak ledwo przebija spod tego lukru, a to i tak tylko na początku - po kilku „lizach” kubki smakowe odbierają już tylko cukier. Tutaj było inaczej – śmietankę i czekoladę czułam wyraźnie aż do ostatniej łyżeczki, chociaż lody były dość słodkie (lecz według mojego kryterium nie przesłodzone).
Po tym pierwszym, jakże udanym kontakcie postanowiłam, że będę przychodzić częściej i połączyłam przyjemne z pożytecznym – spacer (do lodziarni mam 25 minut na nogach) i lody. Podczas następnej wizyty zaopatrzyłam się w karnet na pieczątki i rozpoczęłam kolekcjonowanie smaków. Oto co udało mi się upolować.
kawa ploojka
Lody kawowe z fusami! Bardzo wyraziste, mocne - zupełnie inne doświadczenie, niż to z dzieciństwa w PRL-u, gdzie lody o tym smaku przypominały raczej słabą i przesłodzoną kawę zbożową. Choć przyszło też do mnie inne wspomnienie z tamtych czasów - typowa "siekiera" z fusami pita przez dorosłych ze szklanek w metalowych koszyczkach... kiedyś to było!
śmietanka ze Skały + czekolada mleczna z truskawkami
Śmietankę opisałam wcześniej (dla mnie hit), drugi smak – mocno mleczny i bardzo smaczny, jednak na kolana mnie nie powalił. Być może błędem było zestawienie razem dwóch mocno śmietankowych smaków, sądzę, że towarzystwo sorbetu uwypukliłoby walory czekolady mlecznej z truskawkami.
mojito virgin + vege peanut banana
Podczas kolejnej wizyty na Strusia zdecydowałam się na lody wegańskie – sorbet mojito virgin oraz lody bananowe na bazie mleka ryżowego.
Mojito virgin – pierwsze wrażenie: wooow! Prawdziwe mojito! Mocno cytrusowe, kwaśne, z wyraźną miętą - bardzo orzeźwiające! Zaskoczyło mnie tak wierne oddanie smaku pierwowzoru. Po pierwszym zachwycie moje kubki smakowe szybko się zmęczyły kwaśnym smakiem i wtedy na pomoc przyszły vege peanut banana - bardzo miła niespodzianka. Nie przepadam za smakiem bananów, jednak w tym przypadku nie żałowałam wyboru. Przede wszystkim zaskoczył mnie mocno „mleczny” charakter lodów, pomimo że bazą było mleko ryżowe. Po drugie – posmak bananów był naturalny i delikatny, bez zbędnego przesłodzenia. Po trzecie – w lodach zatopione były spore kawałki masła orzechowego! Zostałam kupiona. Zaskakujące zestawienie smaków i dziecięca radocha z dokopywania się do zmrożonych okruchów orzechowej wkładki sprawiły, że to było coś więcej, niż zwykła, bezrefleksyjna konsumpcja.
ciemna czekolada + apple pie
Czekoladowy pewniak opisany na początku tekstu połączyłam z wielką niewiadomą. Nie byłam przekonana do smaku apple pie, ale postanowiłam spróbować nowego i... jakie to było pyszne!
Jak szarlotka podana z lodami! Znowu niespodzianki – fragmenty ciasta i prażonych jabłek z cynamonem, które wydłubywałam z lodów z dziecięcym zapałem. Aż musiałam usiąść na ławce, bo mało się nie wygrzmociłam idąc z nosem w kubeczku.
Kiedy już wyjadłam wszystko do ostatniego okruszka, patrzyłam na tych, którzy właśnie szli ze swoimi porcjami - dzieci, młode mamy z wózkami, osiedlowi ziomkowie w dresach, młodzież i staruszkowie. Wszyscy mniej lub bardziej zatopieni w pochłanianiu przyjemności. Bardzo mi było dobrze, gdy na nich patrzyłam. Miałam wrażenie, że niezależnie od tego, jakimi są ludźmi na co dzień, kim się stali i co przeżyli, to w tym akurat momencie są jak dzieci cieszące się każdą sekundą swojego życia.
Myślałam też, że nic mnie już w lodach nie zaskoczy, aż przyszedł czas na
tiramisu i jagodowa Pavlova
Gdyby moje kubki smakowe mogły przemówić własnym głosem!
Uwielbiam tradycyjne tiramisu, a w formie lodów było po prostu wspaniałe. Przez dziesięć minut cały świat wokół, wraz ze mną w centrum, był tiramisu.
Jak widać na zdjęciu, w lodach znowu były duże kawałki deseru – na pewno były świeżo wymieszane, bo nie były zamarznięte ani nasiąknięte lodami. Dla mnie absolutne mistrzostwo. Właśnie to w głównej mierze skradło moje serce w przypadku kilku smaków (apple pie, peanut banana i tiramisu) - że były połączeniem lodów z dużymi kawałkami ciasta, czekolady, owoców i innych składników. Przy czym miałam wrażenie, że całość została połączona tuż przed chwilą, bo poszczególne składniki zachowały swoją konsystencję i nie były "rozpaćkane".
W zestawieniu z tiramisu jagodova pavlova nie miała większych szans. Jeśli kiedykolwiek pojawi się jeszcze w ofercie, to chętnie zjem ją solo, bo potencjał miała ogromny - mascarpone, jagody i wyraźnie wyczuwalne kawałki bezy. Jednak znowu połączyłam dwa podobne, mocno śmietankowe desery, przez co nie mogłam obiektywnie pavlovej ocenić.
Możliwość odkrywania nowych smaków w Good Lood jest nieskończona, bo codziennie pojawia się nowy smak. Czasami można go kupić jeszcze na drugi dzień, ale gdy się kończy to zostaje zastąpiony kolejną nowością. W stałej ofercie są tylko cztery smaki: śmietanka ze skały i ciemna czekolada (dla mnie oba pyszne), karmel z różową solą himalajską (jadłam raz - może być, choć nie przepadam za karmelem) oraz sorbet polska truskawka (nie jadłam). Pozostałe smaki pojawiają się na dzień, dwa, potem znikają - tak przynajmniej jest w punkcie, który odwiedzam. Poniżej kilka przykładowych ofert dnia:
Jak widać codziennie pojawia się więcej, niż jedna nowość. Boli mnie to, gdyż moje możliwości są ograniczone - na raz jestem w stanie zjeść maksymalnie dwie porcje... no i nie chodzę na lody codziennie.
Jedna porcja kosztuje 4 zł, jednak im więcej porcji ("gałek") bierze się do kubeczka/wafelka, tym cena niższa. Za dwie porcje płacę 7 zł. Dla mnie to nie jest drogo, bo porcje są nakładane "od serca". Obsługa w moim lokalu jest świetna - zawsze uśmiechnięte dziewczyny z cierpliwością tłumaczące skład kolejnego objawienia.
Oczywiście mam zamiar nadal eksplorować temat lodowych nowości w Good Lood. Dla zainteresowanych – na fejsbukowym fanpejdżu lodziarni codziennie pojawia się informacja o niektórych smakach, które mają się ukazać nazajutrz. Czasem sprawdzam, ale częściej nie - wolę niespodzianki :)
Na koniec chciałam zapewnić, że nikt mi nie zapłacił za reklamę lodów Good Lood, nie zostałam też do napisania powyższego artykułu zmuszona czy zachęcona w żaden sposób. Wręcz przeciwnie. Ze względu na te wszystkie jeszcze nie stworzone smaki, których niewątpliwie będę musiała spróbować, zaczęłam myśleć o bieganiu. Żeby było jasne – nie znoszę biegania. Ale jakoś te lody spalić trzeba, jasna cholera.
wszystkie fotki by @wadera
@wadera - steemitowy jedzer. :)
No i co teraz ja - biedny miś - mam zrobić? Ślinka leci, a w lokalnej lodziarni nic specjalnego - słodka masowa produkcja, 3 złote za małą gałkę. Nie wiem - albo witamin pojem se, ziemniaka a może migduła.
Bardzo lubię lody. Smaki nowe, smaki stare. Sorbetowe, śmietankowe, mleczne, wege. Przybytku zazdroszczę.
Bieganie? Ma pewne plusy - odkąd biegam nie uciekł mi żaden środek komunikacji zbiorowej. We Wrocku z placu Uniwersyteckiego na Nadodrze w 10 minut dawałam radę. Z plecakiem i w stroju niesportowym! :D
@bowess nie uwierzysz, ale ten motyw z hiwaya towarzyszył mi, odkąd zaczęłam "gromadzić materiały" do artykułu! Szłam na te lody i myślałam: Jestem jedzerem! :D
Zazdraszczam bardzo, żeś już wkręcona w bieganie. Wyraźnie widzę, że praca w domu wkrótce zmusi mnie do podjęcia radykalnych postanowień w tym temacie. Tak że tego, dojrzewam :)
Na przekór i chętnie uwierzę. Zresztą - do wójta nie pójdziemy o czterdzieści groszy. ;)
Dobra agentka jestes pomyslowosc 100% w chwili dylematu, zajebiscie to napisalas szacunek za kreatywnosc i oczywiscie za takie slowa to glosik odemnie leci dla ciebie zeby taniej te lody wyszly :) Pozdrawiam
Napisać taką ścianę tekstu o lodach, co prawda z opisu wynika, że nie byle jakich, to trzeba mieć talent, którego zazdroszczę, aż czułem przebłyski smaku na języku. Pozdrawiam
Dzięki bardzo i smacznego ;)
Te przebłyski smaku, to pewnie wypadkowa mojego talentu do pisania i Twojej bogatej wyobraźni :D
Ale super opisane te wszystkie smaki :) aż by się chciało móc chodzić tam codziennie, najlepiej razem z Tobą :)) może i lepiej ze tak dobrych lodów nie ma w moim mieście... zgubna przyjemność byłaby to dla mnie. A w good lood już raz byłam, właśnie w Krakowie i warto spróbować jeśli ktoś tylko jest w okolicy lub mieszka w Krakowie :)
Dziękuję :)
Zaczynam pomału odczuwać tę "zgubność" :D
Teraz naprawdę trzeba trafić na dobre lody. Jesteś szczęściarą 😉 na ogół jak kupuję to są strasznie wodniste. Właściciele punktów z lodami chcą zarobić to do masy dodają więcej wody... Ale to jest do czasu...pozniej płacz, że ludzie nie kupują i trzeba zwijać interes.
Na dłuższą metę nie opłaca się oszczędzać na jakości... może wielu klientów się skusi, ale rzadko który wraca.
No i zamiast namówić mnie na bieganie, narobiłaś mi smaka na lody. :D
Zawsze możesz po te lody pobiec ;)
Nie ma co się zmuszać, są też inne formy sportowej aktywności, takie jak: jazda na rowerze, pływanie na basenie, przerzucanie żelastwa na siłowni, fitness, piesze wędrówki, rolki, "aerobik łóżkowy", i tak dalej... :)
Oj wiem, wiem. Chciałam trochę podramatyzować :D
co za podstępny post o bieganiu :D
hyhyhy co nie?
I ja się teraz pytam: dlaczego w moim mieście nie ma „good lood”? Sposób w jaki opisujesz wszystkie smaki sprawia, że się człowiek oblizywać zaczyna... Ja uwielbiam śmietankowe więc śmietanka ze skały byłaby dla mnie idealna. Pozostaje obejść się smakiem i poczekać aż zawitają w moje strony.
Kto wie, patrząc na to jak się rozwijają (w Krakowie otwierają co jakiś czas nowy punkt) to jest szansa na ogólnopolską ekspansję. Życzę Ci tego ;)
To jeszcze koniecznie spróbuj lodów z ul.Staromostowej (Kraków)
https://web.facebook.com/LodySiGela/
Pobijają GoodLood na głowę :)
Oooo wygląda świetnie! I są daleko ode mnie, to mogłabym tam biegać :D
Biegać, biegać :) Po takie lody biegać zawsze warto :)
Nie ma to jak lody rzemieślnicze, a nie taśmowa, chemiczna papka...
otóż to ;)
A ja tak lodów nie lubię... Jedyne, które mi służyły to te, z budki lodowej, otwartej zazwyczaj w niedziele (rzadko soboty), ponad dwie dekady temtu w mojej rodzinnej miejscowości.
Teraz to już nic nie ma dla mnie...
Twój artykuł zachwycił mnie. Dodatkowo dał nadzieję, że może jeszcze loda zjem, pomimo wszelakiej niechęci do obecnych tworów lodopodobnych.
Twór lodopodobny - bardzo trafne określenie na niektóre wyroby, szczególnie te z lodówek w marketach.