-Levi... - Szepnęła smutno, nie chciała żeby się teraz smucił. Chociaż powinien coś zrobić w związku z Alice - Dlaczego...Dlaczego jej nie zostawisz? Skoro ma Cię kompletnie gdzieś. Tak chyba nie powinno być. Nie powinieneś jej dalej...fundować tego wszystkiego gdy ona dba tylko o to.
Martwiło to Mikasę już od dłuższego czasu. Zrozumiała że siedział tutaj cały czas sam i pewnie tylko się dołował. Serce jej się krajało na myśl o tym jak cierpi.
-Będzie...będzie ci chociaż pomagać w domu? Macie schody, a ty przecież z tą nogą nie powinieneś się przemęczać. I jak w ogóle z resztą? Nie masz żadnych powikłań?
You are viewing a single comment's thread from:
Więc też uważała, że powinien wziąć rozwód? Sam nad tym już myślał. Najpierw jednak chciałby spróbować ją z tego wyciągnąć, bo...
-Nie chcę zostać całkiem sam - szepnął, zastanawiając się nad słowami co jakiś czas, podczas rozmowy. -Szczególnie teraz. Nie wrócę jakoś szybko do pracy, Mikasa. Nawet jak mi zdejmą gips. A jeśli już, będę mógł siedzieć tylko w dokumentach, przez dłuższy czas - zerknął na nią, nie chciał jej nic mówić o powikłaniach, ale to miało z tym związek. -Miałem od cholery szczęścia, że pogoda się poprawiła. Choć gdybym został choć z dwie godzinki dłużej, nawet gdybym przeżył, miałbym o wiele więcej problemów ze sobą - odwrócił głowę, wzdychając. -Zmuszę ją do pomocy. Choć narazie nie mam jak. Prosiłem ją o telefon, ale dobrze wie... Zadzwoniłbym do banku i ograniczył jej dostęp do konta.
Słuchała go tak w ciszy, to wszystko nie brzmiało za wesoło. Westchnęła ciężko i przygryzła sobie dolną wargę. Nadal czuła się okropnie z tym wszystkim...
-Nie masz nawet telefonu...? - Nie mogła już uwierzyć, ta kobieta była jakaś nienormalna. Ale... - Załatwię ci telefon. Na spokojnie. I...może nie powinnam. Pewnie wcale nie powinnam, to dość poważna sprawa. Ale może...może przez jakiś czas zostaniesz u mnie w domu? Ona się wtedy chociaż trochę powinna zmartwić i będziesz mógł jakieś warunki z nią ustalić. To...taka propozycja tylko.
Dlatego właśnie nie chciał jej nic mówić o powikłaniach. Zerknął jednak na nią, krzywiąc się.
-Nie chcę - odmówił dosyć zimno, zaraz jednak zszedł z tonu. Miała dobre intencje. -Nie musisz się o nic winić. Nie chcę byś czuła się przeze mnie źle - zajrzał jej w oczy poważnie, musiał to powiedzieć dosadniej -Serio, dzięki za obiad, ale nie chcę siedzieć ci na głowię. Nienawidzę tego rodzaju litości, więc przestań. ...W innym przypadku bardzo możliwe że bym skorzystał. - zabrał nawet dłoń. Może trochę przesadził... -Jeśli jednak możesz... Podjedz po mnie jutro, odwieziesz mnie do domu.
No cóż, ten ton ją zdziwił. Sama spojrzała na niego zaskoczona, ale już tylko kiwnęła głową. Niepotrzebnie...w końcu nadal miał żonę. Wzięła głęboki wdech i znowu kiwnęła głową. Nie była to litość nawet, po prostu chciała mu pomóc. Bo jej tak cholernie na nim zależało.
-Jasne. Jasne, w porządku. Tylko powiedz o której - Szepnęła już i odrobinę się odsunęła. Powinna już chyba pójść, może jednak wcale nie chciał żeby tu była...
Kiedy tak na niego spojrzała i się odsunęła domyślił się, że przesadził. Jakby odgadnął, że chciała już sobie iść, z powrotem sięgnął do jej dłoni. Uparcie chwycił, w sumie nie mogąc z początku dobrze złapać, jakby zlokalizować... Jak gdyby był pijany. Choć to właśnie jeden z problemów jaki go czeka. Z prostym chodzeniem też nie będzie łatwo. Wszystko wymaga pracy, cieszył skę że móeił normalnie. Jego mózg był niedotleniony, gdy jego temperatura się obniżyła. Czuł irytację przez to wszystko.
-Przepraszam. Nie powinienem się wyżywać na tobie. Nie musisz się mną przejmować, a to robisz... Czuję się z tym jakoś dziwnie. - przyznał cicho i splótł ich palce. -Nie chcę też robić ci problemu. Powiedz, czemu chcesz tu przy mnie być?
Bała się do siebie dopuścić myśl, że może jej tak zależeć z pewnego powodu...oblizała nerwowo usta i spojrzała na niego nieco nerwowo. Bo w końcu...po co mu mówić coś takiego? Chociaż jeśli to sobie wyjaśnią...
-J-Ja...zależy mi na tobie Levi - Szepnęła w końcu i opuściła już głowę nieśmiało, wstydząc się teraz na niego spojrzeć. Sama ścisnęła mocniej jego dłoń i zrobiła krok w jego stronę - I martwię się. Nie chcę, żebyś cierpiał dłużej, a siedzenie samemu w szpitalu, a potem powrót do domu gdzie będzie kobieta która Cię wykorzystuje...to nic przyjemnego.
Patrzył w pierwszej chwili na nią dosyć krzywo. Jak ma rozumieć to co mówiła? Zaraz dodała, że się martwi... Powinno jej zależeć? Jaką więź sobie wypracowali?
-Ale... - zaczął, choć nic nie przychodziło mu do głowy. Czy mu to przeszkadzało? Może zostawią to na później? Choć poczuł że ucieszyła go tym. Nawet jeśli nie powinien się cieszyć. -Może masz rację... Ale co z twoim facetem? Ja i on w jednym domu? - chyba mu to nie pasowało. Oczywiście, że mu to nie pasowało.