Bardzo dobry artykuł.
Kilka słów do rozruszania neuronalnych bicepsów.
Sukces. Sukces odmieniany po stokroć.
Sukces sugeruje wyścig. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa.
Osoba poza tym kołowrotkiem, z góry jest ustawiana poza pudłem.
Piach mi tu zgrzyta...
Kasa jest miła, ale mając milion, chcesz jeszcze +10 +100 +1000.
Zawsze znajdzie się, ktoś kto ma więcej. Frustracja...
Sukces to tak naprawdę puste słowo. Rozdęty, pustką balon naszych czasów.
Samorealizacja. Zgoda z samym sobą. Ze światem. Z rodziną. Są według mnie sensowną miarą zadowolenia z życia.
Wolność wyboru i decyzji. Czyste powietrze. Słońce. Przyroda. Hobby.
Ostatnio czytałem tutaj artykuł o liderze grupy Talk Talk, który porzucił sceny i prywatnie brzdęka sobie dla przyjemności na gitarze. Wyrwał się z marketingowego zniewolenia, zrozumiał swoje potrzeby i nie bał się porzucić ścieżki "sukcesu"...
P.S. Rodzina .... w pewnym okresie u kobiety rodzi się "uczucie rodzinne", często "fizjologicznie" trochę za późno...
Zdecydowanie się zgadzam. Na zajęciach prof. podał nam swoją definicję sukcesu. Jemu na przykład wystarcza praca, która daje mu satysfakcję (przy czym wspominał, że satysfakcję można czerpać z różnych rzeczy - z szacunku otoczenia, z ilości zarobionych pieniędzy, z uczucia, że pomagamy innym etc.), zdrowie i miłość bliskich. Ja dołożyłabym parę innych rzeczy, ale ogólnie zgadzam się z tym, że proste rzeczy są najlepsze. Główny problem naszych czasów polega na tym, że reklamy, książki i telewizja mówią nam, czego powinniśmy chcieć. I powoli przestajemy myśleć za siebie.