Dzisiejszy post będzie dużo bardziej filozoficzny i dużo mniej praktyczny niż te poprzednie. Zarazem jest on jednak dla mnie bardzo ważny, ponieważ należę do osób, które są zawsze niezadowolone z tego, co osiągnęły. Nie oznacza to, że jestem nieszczęśliwa. Wręcz przeciwnie, rok 2017 okazał się z różnych względów jednym z najlepszych w moim życiu. Ale niezależnie od tego, co robię i jak bardzo chwalą mnie inni, gdzieś w środku zawsze czuję się przeciętna.
LISTA CELÓW
Aby z tym walczyć, co jakiś czas staram się aktualizować swoją listę celów do osiągnięcia. Czasami udaje mi zrobić to, co sobie zaplanowałam. Czasami nie. Z reguły jednak jestem do przodu. Jednak, jak już wspomniałam, 2017 był dla mnie naprawdę dobry i dlatego w poprzednim roku udało mi się wykreślić sporo punktów z mojej listy.
W rezultacie, na początku 2018 stanęłam przed koniecznością zaplanowania dla siebie czegoś zupełnie nowego. I nagle pomyślałam sobie: “Co robisz, głupia? Szukasz sobie nowych króliczków do gonienia? Zawsze będzie nowy króliczek. Zawsze będzie ktoś lepszy, inteligentniejszy i lepiej wykształcony niż ty. Nie starczy Ci już?”
I wiecie co? Nie starczy. Byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdybym osiadła na laurach. Ale skoro muszę już żyć w ciągłej gonitwie, postanowiłam, że tym razem zamiast biec na ślepo, starannie wybiorę wyścig, w którym wezmę udział. Zastanowię się, co oznacza dla mnie sukces i szczęście. I dopiero potem zabiorę się do roboty.
PRIORYTETY
Każdy z nas ma inne priorytety w życiu. Jest to rzecz, która zawsze wydawała mi się dość oczywista. Zarazem jednak dopiero jakiś czas temu uświadomiłam sobie, jak bardzo to, co jest dla nas ważne, wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Rzeczą, która otworzyła mi oczy, był kurs prowadzony przez profesora Richarda Shella. W trakcie zajęć, profesor poprosił nas o wzięcie udziału w ćwiczeniu, które nazywa się “Six lives exercise”. Jeśli nigdy nie mieliście z nim do czynienia, szczerze polecam Wam, żebyście spróbowali sami. Można je znaleźć online. Wydaje mi się, że nawet taka okrojona wersja tego zadania, może okazać się dla Was cenna.
LINK: http://grichardshell.com/book-extras/six-lives-exercise/
Ćwiczenie polega na przeczytaniu sześciu krótkich życiorysów i uporządkowaniu ich w kolejności od 1 do 6. Jako pierwszy powinniśmy wybrać życiorys osoby, która według nas osiągnęła największy sukces, jako szósty – tej, której sukcesy uważamy za najmniejsze.
MÓJ WYBÓR
Moim wyborem numer 1 był “wealthy investor”. Jest to postać inwestora, który w trakcie swojej kariery zarobił 50 mln dolarów. Zgodnie z opisem, Peter Tailor to samotny mężczyzna, spędzający połowę swojego życia na pracy, zaś drugą połowę na beztroskim imprezowaniu. Peter przeznacza corocznie znaczne kwoty na cele charytatywne, zaś dzięki swojej szerokiej wiedzy z zakresu rynków finansowych od czasu do czasu służy pomocą światowym liderom politycznym.
Dlaczego wybrałam tę postać? Bo ze wszystkich życiorysów ten właśnie najbardziej odpowiadał mojej wewnętrznej definicji sukcesu, na którą składały się trzy elementy: poważanie, pieniądze i sława. Ku mojemu zdumieniu, Peter Tailor został wybrany jako numer 1 przez bardzo znikomą część uczestników kursu.
Jeszcze bardziej zdziwiła mnie moje własna reakcja na następne zadanie. Profesor poprosił nas mianowicie o to, żebyśmy wyobrazili sobie, że musimy wybrać jeden z poniższych życiorysów dla swojego dziecka. I wiecie co? Nigdy nie życzyłabym własnemu dziecku życia Petera Tailora.
Życiorys Petera wydał mi się nagle pusty, samotny i pozbawiony głębszego sensu.
DLACZEGO WAM O TYM MÓWIĘ?
Bo definicja sukcesu, którą nosimy w sobie, wpływa na to, czego chcemy od życia. Czy to oznacza, że będę Was przekonywać, że gonitwa za pieniędzmi nie ma sensu, i że powinniście dążyć do czegoś więcej? Wręcz przeciwnie. Jak wspomniałam wcześniej, każdy ma inne priorytety. Dla każdego z nas coś innego jest ważne.
Książki zawierające sprawdzone “recepty na sukces” są bezsensowne właśnie dlatego, że zakładają, że wszyscy są tacy sami i chcą tego samego. A przecież tak wcale nie jest. To, co jest dobre dla jednej osoby, może okazać się kompletnym niewypałem dla drugiej.
Dlatego wydaje mi się, że czasami warto jednak zrobić głupiutki test “Six lives exercise”. Warto przystanąć na moment i zastanowić się, czego tak naprawdę chcemy od życia.
WPŁYW OTOCZENIA
Nikt nie żyje w izolacji. Na nasze zapatrywania na życie wpływ mają rodzice, przyjaciele, znajomi, książki, które czytamy i filmy, które oglądamy. I jeśli damy się ogłupić temu wszystkiemu, może okazać się, że w rezultacie spędzimy całe życie, spełniając oczekiwania kogoś innego. A żyć powinno się dla siebie.
Co więcej, jeśli nie ma się wyraźnie określonej definicji sukcesu, bardzo łatwo jest przegapić moment, kiedy się go osiągnęło. Trudno nie zauważyć miliona dolarów na koncie. Ale jeśli ktoś w dzieciństwie marzył o kochającej rodzinie, szacunku otoczenia i pomaganiu innym, w ciągłej gonitwie za pieniędzmi i pozycją, może zwyczajnie nie zauważyć, że już ma to, czego zawsze chciał. Czy uważam, że sukces rodzinny wystarczy? Mnie nie. Ja lubię swoje króliczki. Ale na pewno są osoby, które poczują się nim usatysfakcjonowane.
Niezależnie jednak od tego, czego chcecie od życia, to zawsze powinien być Wasz wybór.
DWA ĆWICZENIA
Na koniec chciałabym podzielić się jeszcze z Wami dwoma ćwiczeniami, których nauczyłam się na wspomnianych powyżej zajęciach z profesorem Tailorem. Obydwa pomagają nam stworzyć sobie własną definicję sukcesu. Zarazem jednak mają one dodatkowo zaletę – ich stosowanie powoduje wzrost pewności siebie.
Pierwsze z nich polega na wróceniu pamięcią do naszych trudnych momentów. Połóżcie się więc wygodnie, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie najgorsze chwile w Waszym życiu. A potem przypomnijcie, jak sobie w nich poradziliście. Bo, cholera, niezależnie od tego, jak było ciężko, daliście radę. Czy to nie powód do dumy?
Drugie ćwiczenie jest jeszcze prostsze. Nikt nie osiąga sukcesu samodzielnie. Gdyby nie inni ludzie, czasami trudno byłoby nam zrobić cokolwiek. Dlatego zastanówcie się przez chwilę nad tym, kto pomógł Wam osiągnąć sukces w życiu. Może była to przyjaciółka, która zawsze stała przy Waszym boku choćby cały świat się walił? Może rodzice? Może życiowy partner? A kiedy już zdefiniujecie takie takie osoby, pomyślcie się przez moment, czy im podziękowaliście. Jeśli nie – może warto to zrobić?
Ja zapomniałam. Właśnie dlatego - @avtandil, @lamimummy – dziękuję, że jesteście.
ZDJĘCIE: PEXELS.COM
Bardzo dobry artykuł.
Kilka słów do rozruszania neuronalnych bicepsów.
Sukces. Sukces odmieniany po stokroć.
Sukces sugeruje wyścig. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa.
Osoba poza tym kołowrotkiem, z góry jest ustawiana poza pudłem.
Piach mi tu zgrzyta...
Kasa jest miła, ale mając milion, chcesz jeszcze +10 +100 +1000.
Zawsze znajdzie się, ktoś kto ma więcej. Frustracja...
Sukces to tak naprawdę puste słowo. Rozdęty, pustką balon naszych czasów.
Samorealizacja. Zgoda z samym sobą. Ze światem. Z rodziną. Są według mnie sensowną miarą zadowolenia z życia.
Wolność wyboru i decyzji. Czyste powietrze. Słońce. Przyroda. Hobby.
Ostatnio czytałem tutaj artykuł o liderze grupy Talk Talk, który porzucił sceny i prywatnie brzdęka sobie dla przyjemności na gitarze. Wyrwał się z marketingowego zniewolenia, zrozumiał swoje potrzeby i nie bał się porzucić ścieżki "sukcesu"...
P.S. Rodzina .... w pewnym okresie u kobiety rodzi się "uczucie rodzinne", często "fizjologicznie" trochę za późno...
Zdecydowanie się zgadzam. Na zajęciach prof. podał nam swoją definicję sukcesu. Jemu na przykład wystarcza praca, która daje mu satysfakcję (przy czym wspominał, że satysfakcję można czerpać z różnych rzeczy - z szacunku otoczenia, z ilości zarobionych pieniędzy, z uczucia, że pomagamy innym etc.), zdrowie i miłość bliskich. Ja dołożyłabym parę innych rzeczy, ale ogólnie zgadzam się z tym, że proste rzeczy są najlepsze. Główny problem naszych czasów polega na tym, że reklamy, książki i telewizja mówią nam, czego powinniśmy chcieć. I powoli przestajemy myśleć za siebie.
Zawsze brakowalo mi kogos takiego jak ty w moim otoczeniu żeby dal mi przyslowiowego kopa w dupe. Za bardzo mialem utrwalane żeby marzyć i podziwiac a nie stawiac sobie cele i je malymi krokami realizowac. Wszystko wydaje sie takie proste... i takie naprawdę jest! Wystarczy tylko miec plan i go realizowac. Pozdrawiam i życzę sukcesów!
W moim przypadku to się sprawdza, więc mam nadzieję, że i u Ciebie tak będzie :) A kopa w dupę zawsze daję sobie sama. Kiedyś ktoś inny tego próbuję, mam ochotę zagryźć ;)
Ciekawy artykuł :) Ja z tego zestawienia wybieram, w zasadzie na równi, tenisistkę (choć takiego losu życzyłbym dziecku tylko, gdyby samo tego bardzo chciało) oraz murarza, niewiele niżej - nauczycielkę. W pozostałych sukces może i jakiś tam widzę, ale - wydmuszkowy, i nie zamieniłbym się z nimi ;)
I dziękuję za miłe słowa na sam koniec, udało Ci się mnie trochę wzruszyć. Też Ci dziękuję za to, że jesteś! I że zawsze można na Ciebie liczyć ;)
Nie musisz dziękować, kochana. Od tego... jestem :)
A tekst w moim odczuciu wcale nie filozoficzny, ale i praktyczny ze względu na wspomniane ćwiczenia.
“recepty na sukces” są dobre, wręcz doskonałe wyłącznie dla ich autorów.
W moim odczuciu słowo sukces to to co da Ci szczęście w życiu, coś co sprawi, że w głębi siebie poczujesz promieniujące, niepohamowane szczęście. Nie chodzi mi o szczęście powierzchowne i krótkotrwałe, spowodowane zaspokojeniem chwilowej zachcianki.
Brzmi dobrze ;) Ale wiesz, że podobno każdy z nas ma genetycznie "zapisany" średni poziom szczęścia, który odczuwamy na co dzień?
Ponoć pozytywne wydarzenia mogą sprawić, że przez jakiś czas bedziemy szczęśliwsi, a negatywne - nieszczęśliwsi. Ale w końcu zawsze wrócimy do swojej normy.
Nie jestem pewna, że w to wierzę, ale podobno tak jest.