Co prawda powiedzenie mówi, że "historia uczy, że nikogo jeszcze niczego nie nauczyła", ale moim zdaniem jest łatwo przewidzieć do czego to dąży. Często, gdy następowało rozluźnienie obyczajowe, cywilizacja słabła. Podobnie się rzecz miała, gdy w społeczeństwie tryumfował krańcowy egoizm i indywidualizm. Na miejsce takiej cywilizacji przychodziła inna, nowa i niekoniecznie bardziej rozwinięta.
No, ale mniejsza z historią. Obecne wskaźniki demokraficzne dla Europy są tragiczne. W takim tempie jest niemożliwe utrzymanie systemów, które państwa wypracowały. Ktoś musi pracować na emerytury, ktoś musi wypracować opiekę zdrowotną i zasiłki. Z tego powodu sprowadza się rzesze ludzi z byłych kolonii, których najczęściej z danym krajem łączy jedynie język. Ci ludzie niedługo będą mieć wpływ na politykę, a zazwyczaj nie podzielają zdania obecnych europejskich elit, więc po prostu wszystko mogą odwrócić, a wtedy rdzenna mniejszość będzie musiała się dostosować. Myślenie elit prowadzi do autodestrukcji, co też wydaje się, że zauważają społeczeństwa i następuje polityczny zwrot.