Już tu gdzieś, kiedyś komentowałem trochę o tej interpretacji.
Po pierwsze dla jasności napiszę, że zawsze szczerze nienawidziłem tzw. interpretacji wiersza. Zawsze w szkole uważałem, że mam wystarczający problem z ogarnięciem tego co się dzieje w moim własnym łbie. A skoro tak trudno mi to zrozumieć, to jak mam sobie poradzić z czyimiś emocjami, zwłaszcza kogoś z odległych czasów, z zupełnie innego kontekstu.
A co jeśli nie miałem racji?
A jeśli choć część z emocji autora jest uniwersalna? Nie ma znaczenia ile wieków temu żył, prawdopodobnie zmagał się dość często z podobnymi problemami. Może to jak sobie z tym radził albo nie, albo sam fakt, że przeżywał coś podobnego mógł mi pomóc? Tego już się chyba nie dowiem :-D.
Narzucanie odbiorcy jednego wyjaśnienia danego tekstu jest moim zdaniem zbrodnią przeciwko ludzkiej wrażliwości.
Po drugie - czy rzeczywiście tak jest, że program nauczania zawiera jedyną właściwą interpretację utworu? Śmiem wątpić (mam paru znajomych nauczycieli, ale akurat żadnego polonisty - może ktoś się wypowiedzieć?). Wbrew pozorom programy nauczania nie są chyba układane przez debili, którzy nie wiedzą że utwór literacki można interpretować na wiele sposobów. Może Ci ludzie za mało zarabiają, może są nieco skostniali, może są zawaleni biurokracją i wciąż muszą podlegać naciskom politycznym i lobby wydawniczego, ale nie są raczej idiotami.
To jak wyglądają lekcje polskiego i jakie jest podejście nauczyciela to zupełnie inna sprawa. Niestety, moi znajomi nauczyciele (sami młodzi ludzie) przyznają z niechęcią, że wśród nauczycieli jest beton, często w wieku emerytalnym, ale zupełnie nie do ruszenia (oczywiście tylko część starszych nauczycieli należy do betonu - ja miałem niesamowite szczęście trafić kiedyś na wspaniałą polonistkę <jestem zdecydowanie umysłem ściśniętym ścisłym>, która chyba zmieniła moje życie).
Generalnie, moim zdaniem, dobry nauczyciel przyjmie każdą interpretację, jeśli jest logicznie i dobrze uzasadniona. I tego pewnie właśnie mają uczyć te interpretacje. Czytania między wierszami, szukania drugiego (i trzeciego) dna. Że dobrze jest brać pod uwagę kontekst historyczno-społeczny w jakim dany utwór powstawał. Że życie i doświadczenia autora mogą mieć znaczenie w interpretacji jego utworów (Jaki wpływ na twórczość Gombrowicza mógł mieć fakt, że jako dziecko został zgwałcony przez parobka? Jaki wpływ na twórczość Lema miały jego doświadczenia z okupacji i to że całe praktycznie życie musiał ukrywać swoje pochodzenie?). I umiejętności logicznego uzasadniania. Tak to powinno być robione. A jak jest to już zupełnie inna sprawa.
I bynajmniej nie chcę zrzucać winny na nauczycieli. System w którym pracują nie wpiera zaangażowania i kreatywnego podejścia, czasem wydaje się wręcz, że wspiera beton.
Polonistki, które uczyły mnie na różnych etapach mojej edukacji są naprawdę świetnymi nauczycielkami. To dzięki nim dalej sobie piszę i sprawia mi to radość. Nie chciałem oskarżać nauczycieli o zabijaniu w uczniu wyobraźni i własnego myślenia. Bo często nauczycielki są rozliczane z tego jak dana klasa poradzi sobie z maturą. A jeśli matury są oceniane według jakiegoś klucza, to polonistka tak uczy, by maturzyści mogli się w niego wbić.
Wiele interpretacji wymaga sporej wiedzy i na pewno można się nauczyć to robić na poziomie "profesjonalnym". Ale jeśli czytam coś tylko dla własnej przyjemności i zinterpretuje to niewłaściwe z powodu nieznajomości ważnych informacji z życia autora, to czy moja interpretacja jest beznadziejna? Skoro dla mnie wydaje się odpowiednia i według mnie tłumaczy wszystko, to nikt nie powinien mi zabraniać w nią wierzyć. Dla mnie to jest wspaniałe, że sztukę każdy może rozumieć inaczej...
Ja się z tym wszystkim zgadzam :-). Podpisuję się pod tym wszystkimi swoimi kończynami :-).
A to rzeczywiście tak jest, że razem z tematami maturalnymi są wyraźne wytyczne jaka interpretacja jest tą właściwą? Czy to kwestia oceny osoby sprawdzającej?
Ja maturę pisałem już kilka lat temu. Ale o ile dobrze pamiętam, to pierwsza część pisemnego egzaminu to było "czytanie ze zrozumieniem". Był tekst, a pod nim pytania do niego. Wiele pytań było zamkniętych, więc tutaj egzaminator tylko sprawdza czy uczeń zakreślił odpowiednią literkę, zgodną z kluczem odpowiedzi. Oprócz tego było też kilka pytań otwartych, w których trzeba było coś wymienić czy ewentualnie w dwóch zdaniach coś wyjaśnić. I tutaj też chyba rola sprawdzającego ogranicza się do porównania odpowiedzi maturzysty z tymi wzorcowymi. I albo jest punkcik za odpowiedź, albo go nie ma.
Inaczej było natomiast z końcowym wypracowaniem w formie rozprawki. Podany był fragment którejś ze szkolnych lektur (lub wiersz), tematyka którą trzeba było poruszyć w wypracowaniu i nakaz napisania co najmniej 250 słów. Tutaj już egzaminator mógł wykazać się większą elastycznością i troszkę "podciągnąć" punkty. Jednak i tutaj obowiązywała lista tego co uczeń musi w swoim tekście zamieścić. Trzeba było po prostu opanować pewien schemat pisania, by móc liczyć na maksymalne ilości punktów. W przypadku wierszy też był taki schemat.
oraz
Ok. Ale czy to co powinno się znaleźć w tekście oraz ten schemat do którego trzeba się było dostosować obejmowały w jakiś sposób jedną jedyną słuszną interpretację danego utworu?
Sorka, trochę się czepiam :-) Ale próbuję zrozumieć czym był ten klucz przygotowany przez komisję przygotowującą ten egzamin na której autorowi kiepsko poszła analiza własnego tekstu :-).
Tekst Tomasza Rożka był w tej pierwszej części, czyli czytanie ze zrozumieniem. Więc było to oceniane zero-jedynkowo. Ktoś wymyślił pytania i wskazał jakie odpowiedzi uważa za właściwe.
A co do wypracowania, to o ile dobrze pamiętam, to za właściwą interpretacje wiersza czy fragmentu tekstu było tylko kilka punktów do zdobycia. Wiec można było go zinterpretować w zasadzie jak się chce, ale jeśli się wypisało środki artystyczne, kto jest podmiotem/narratorem itp. to i tak maturę można było zdać.
Ja lecę już spać, bo już naprawdę ciężko mi się myśli i nie wiem czy właściwie zrozumiałem Twoje pytania :) Wybacz, jeśli jesteś nieusatysfakcjonowany moimi odpowiedziami. Postaram się wypaść lepiej, gdy będę w lepszej formie. Ale liczę, że odezwie się też ktoś mający większe pojęcie na temat kluczy maturalnych :)
Spoko. To już mi się rozjaśniło. Dzięki i dobrej nocy. :-D
Mam nadzieję, że "kończą się" już poloniści prowadzący zajęcia w taki sposób, że młodzież ma zanotować do zeszytu słuszną interpretację utworu. Już za moich czasów licealnych raczej nie uczono interpretacji - omawialiśmy konteksty literackie, historyczne, ważne wątki biografii autorów. Miało to służyć głębszemu zrozumieniu treści, a nie sugerowaniu na sztywno, że trzecia zwrotka wzrusza a czwarta zachwyca. Widocznie większość polonistów znała Gombrowicza i wzięła sobie do serca i umysłu, że Gałkiewicza Słowacki nie zachwyca.
Na poziomie szkoły podstawowej i gimnazjum w ogóle nie na miejscu wydaje mi się mówienie o narzucaniu przez nauczycieli interpretacji utworu. Tu na pierwszym miejscu jest wspomnianie w dyskusji czytanie ze zrozumieniem - zarówno techniczna strona tego procesu (tak, tak - płynne czytanie, prawidłowe odczytywanie trudniejszych wyrazów) jak i ta intelektualna, czyli rozumienie znaczenia słów (tekst historyczny, popularnonaukowy, esej), rozpoznawanie i rozumienie metafor, ironii, porównań.
Matura "z klucza" nie pozostawia za wiele miejsca na osobiste odczucia. Ona sprawdza właśnie takie "technikalia" jak umiejętność wskazania zabiegu językowego, formy gramatycznej - nie rozwlekając, dotyczą podstaw teorii literatury. I tu przegranko - w mojej "starej maturze" mogłam swobodnie pozwolić sobie na pisanie o swoich odczuciach odnośnie lektur dobranych do tematu maturalnego, ocenie postępowania bohatrów, wskazywać własne skojarzenia i powiązania. Było to wysoko oceniane i pożądane.
Obejrzałam filmik pana Rożka, przeczytałam dwa wywiady. Uważam, że było to medialne bicie piany. Normalne pytania z teorii literatury na poziomie maturalnym, czyli niewysokim. Ja pamiętam większość tych pojęć, fizyk po prostu nie pamiętał. I tyle.