Kurz bitewny opadł, więc czas na podsumowanie maratonu w Dębnie.
Plan był prosty - start w tempie 5.15/km, wypracować przewagę, póki są siły, a później "na spokojnie" dokulać się do mety.
Do 35go kilometra wszystko szło zgodnie z planem.
A dalej.....
Co mnie podkusiło, by zjeść tego banana, gdy nigdy wcześniej nie jadłem bananów (praktycznie nic nie jadłem prócz żeli) na trasie biegowej? 🤔
Nie wiem, ale to był ten moment, gdy wszystko się posypało 😡😝🤢
Ból brzucha był taki, że ledwo mogłem iść...
Próbowałem pobiegać, ale co chwilę musiałem zamieniać trucht na chód, gdyż żołądek "ściśnięty w pięść" podczas truchtu powodował nieopisane doznania 🤪
"Ostatnią deską ratunku" na złamanie 4h, było podpięcie się pod pacemekera na 4 h, który dogonił mnie na 40tym kilometrze.
Niestety nierówna walka trwała kilometr trasy, po czym resztę musiałem już przemaszerować, gdyż żołądek nie pozwolił nawet na najmniejsze podbieganie.
I tak oto plan na złamanie 4h w maratonie został zniweczony przez kawałek banana 🤯
Cytując klasyka - "... A życie jest jak dzi.ka, na na na 🎶" ,
...... ale nie ma co narzekać 🤣🤬
Za pół roku Poznań 😎