Wczorajszy dzień przyniósł kolejną ciekawą sytuację.
Daleki jestem od nagrywania ludzi, wysyłania czegoś na policję, generalnie uprzykrzania komuś życia... Chyba, że ktoś sam tak robi w stosunku do mnie.
Przypomina mi się sytuacja, kiedy sąsiad z dołu o godzinie 22:01 zadzwonił na telefon, podał paragraf i się wyłączył. Chodziło oczywiście o zakłócanie ciszy nocnej, chyba grałem wówczas na gitarze. Następnego dnia zmierzyłem sobie poziom decybeli jakie wywołuje granie na gitarze i oszacowałem, że nie przekracza dozwolonej normy nocnej w moim mieszkanku, a co dopiero u sąsiada. Pomijam również fakt, że w polskim prawie nie istnieje takie pojęcie jak "cisza nocna", a jest jedynie regulowane regulaminem np. spółdzielni mieszkaniowej.
Moja reakcja powinna być chyba znana i dodam jedynie, że sąsiad się więcej od tego czasu nie odzywa. Kiedyś napiszę również o tym, jak w nocy przyszli panowie policjanci i się zaśmiali, bo zostali wezwani na hałas spowodowany królikiem biegającym po klatce. Dzisiaj jednak nie o tym, a o innej sytuacji związanej z prawem.
Jechałem spokojnie samochodem. Tuż za miastem budują obwodnicę, więc jest ruch wahadłowy, ze światłami. Światło czerwone, podkreślam. Podjeżdżam samochodem do świateł i widzę, jak dwójka rowerzystów zaczyna ruszać i jedzie. Mówię sobie: po... ich. Dodam, że - chyba ich koleżanka - była na rolkach i grzecznie na światłach czekała.
Zielone, pojechałem, dogoniłem rowerzystów. Otwieram szybę i pytam:
Rowerzystów czerwone światło nie obowiązuje?
Przed zadaniem tego pytania mogłem się zastanowić nad odpowiedzą i myślę, że do wyboru były 3. opcje:
- Odp**rdol się.
- Masz k**wa jakiś problem?
- Wy**bać ci?
Obstawiajcie wyniki. Czekam na przelew!
Wygrała opcja numer dwa.
Rozmowa brzmiała dokładnie:
- Rowerzystów czerwone światło nie obowiązuje?
- Masz z tym k**wa jakiś problem?
- Pytam, czy rowerzystów czerwone światło nie obowiązuje?
- Masz z tym problem?
- Tak.
Dojechaliśmy akurat do następnych świateł, facet zajechał mnie z lewej strony, jego kobieta z prawej. Puka w szybę...
Ja, że raczej nie boję się takich ludzi, bo jedyne co umieją to gadać, a za nami stoi kilka samochód, uchylam szybę.
- Słucham?
- Masz z tym jakiś problem?
- Tak.
- Jaki?
- Przejechaliście na czerwonym świetle na drodze wahadłowej. Myślisz,że zdążyłbyś uciec przed samochodem z przeciwka? Tak właśnie rodzą się wypadki, a później to kierowcy wina, a ja bym Cię musiał ratować.
(Odpowiedź nie mogła być inna).
- Masz z tym jakiś problem? (XD)
- Nie dotykaj samochodu.
- Pan dla ciebie, w piaskownicy się nie bawiliśmy.
- Panowie nie dotykają mojego samochodu.
- Faktycznie, gówna nie będę tykał. Masz jeszcze jakiś problem?
- Nie, już się wypowiedziałem. Chcesz dalej dyskutować?
- To jedź, jak taki cwaniak jesteś, no jedź (oczywiście było czerwone)... Dobrze, że numery zapamiętałem, to w razie czego ciebie będę obserwował i zobaczymy.
- Pan dla ciebie, w piaskownicy się nie bawiliśmy...
- Już się tłumaczysz? Już się boisz?
W tym momencie uznałem, że nie ma sensu dalej dyskutować. Z troglodytami jest to zbyt trudne.
Zostawiłem sobie otwarte okno, by jeszcze trochę w duchu się pośmiać z bezsensownych komentarzy.
Czego nauczyła mnie ta sytuacja?
Zwróć komuś uwagę w dobrej wierze, a dostaniesz po ryju.
Są ludzie, którzy przyjmą krytykę i potrafią się przyznać do błędu.
A są tacy, co za jeden wypomniany błąd potrafią zabić.
Po co tworzyć wojny z ludźmi? Z nudów? Z braku pieniędzy?
Międzynarodowe wojny na pewno głównie z powodów finansowych, ale chodzi mi o wojny międzyludzkie, takie głupie sytuacje, gdzie wystarczyłoby powiedzieć przepraszam. Dlaczego ludzie tego nie robią?
Bo unoszą się pychą. Muszą pokazać, że to ja jestem gość, a nie jakiś gówniarz będzie mi tu mówił co mam robić. Podziwiam takich ludzi za brak myślenia, bo takie zachowanie podchodzi już bardziej pod instynkt zwierzęcy.
Patrząc teraz na chłodno uważam, że moja reakcja była słuszna. Niech sobie facet pogada. Jedzie z dziewczyną, musi się popisać, że przecież on błędu nie popełnił, najlepiej jeszcze zaatakować i zbesztać. Gdyby mi powiedział:
Tak, przejechałem:
- spieszyłem się,
- nie chciałem stracić czasu na endomondo,
- ścigaliśmy się, więc nie mogliśmy się zatrzymać.
Cokolwiek!
Okej, zrozumiałbym to chociaż w jakimś stopniu. Po prostu przyznać się do błędu i po sprawie.
Nie. Lepiej kogoś zaatakować, bo wstyd pokazać swoją słabość.
Myślę jednak, że każdemu takie zdarzenia dają do myślenia i w domu dziewczyna doprowadzi go do porządku, aby więcej tak nie robili. A nawet jeśli nie, to (mam nadzieję, że nie, bo nikomu źle nie życzę) kiedyś się doigra.
Czemu zareagowałem? Mogłem w sumie to zostawić i po prostu jechać.
Mogłem, ale nie chciałem. Na tej samej drodze moja dziewczyna miała wypadek. Przeżyłem już stres z tym związany i nie życzyłbym tego nikomu.
Sądzę, że to właśnie po takich sytuacjach jest najwięcej wypadków.
- Wydawało mi się, że nic nie jedzie;
- Myślałem, że zdążę;
- Nie zauważyłem znaku;
O ile pominięcie jakiegoś znaku jest błędem ludzkim i jestem w stanie to poniekąd jeszcze zrozumieć... Reszta sytuacji to jednak według mnie skrajny debilizm, a w szczególności przejeżdżanie na czerwonym świetle. Okej, każdemu może się zdarzyć. Tak jak mówiłem - pośpiech, roztargnienie.
Nie usprawiedliwia to jednak nikogo do łamania prawa i jeżeli ja taki błąd popełnię, to muszę się liczyć z konsekwencjami. Mam nadzieję, że wtedy podjedzie do mnie ktoś taki, jak ja i powie mi:
Weź się puknij w ten głupi łeb, co ty robisz.
Moje drugie konto, na którym piszę tylko o sporcie - @dsport.
Uda mi się. Nic się nie stanie. Tu nikt nie jedzie.
Zasada ograniczonego zaufania. Myślę, że również wobec siebie samego - swoich możliwości, refleksu, pewnie i inteligencji też.
Nikt nie jest świętą krową i nikt nie jest żelazny ani nieśmiertelny. Przykłady można mnożyć. Jestem pieszym, kierowcą, rowerzystą, biegam i chodzę z kijkami, więc ogląd sprawy mam wielostronny. Co z tego, że na osiedlowej ulicy buduje się dwa spowalniacze, które pokonywać trzeba z prędkością 10 km na godzinę, gdy na jezdni znajdują się dzieci na rolkach, hulajnogach i deskorolkach. Dzieci uważają, że mogą sobie jeździć, skoro kierowcy jadą swoim pasem i powoli. A co w razie upadku dziecka? Jeżeli wywróci mi się pod koła albo na samochód, to może zostać mocno potubowane.
W pobliskiej miejscowości jedna z ulic (prowadząca na dworzec PKP, fragment trasy do Wrocławia) nie posiada chodnika. Pobocze trawiaste, rosną okazałe lipy, które komplikują zagadnienie poprawy bezpieczeństwa. Niestety przy tej ulicy jest sklep spożywczy. Piesi wędrują po jezdni, swoją prawą lub swoją lewą (jak nogi poniosą), często parami, o zgrozo nawet trójkami. Dziwi mnie tak luźne podejście do własnego bezpieczeństwa. Przecież o zmroku lub jadąc pod słońce kierowca nawet przy najlepszych chęciach może zbyt późno rozpocząć hamowanie, a nawet 50 czy 40 km/h to wciąż bardzo dużo biorąc pod uwagę masę pojazdu.
Nigdy nie zrozumiem biegacza, który po zmroku biegnie jezdnią. Chodników i ścieżek rekreacyjnych mamy od licha i trochę, jest stadion z asfaltowym torem na dawnej bieżni, jest boisko lekkoatletyczne z profesjonalną nawierzchnią.
Pisałam już na czacie o sytuacji, która zdarzyła się jakiś tydzień temu, a była już trzecią odkąd jeżdżę hybrydą. W jeździe miejskiej pracuje głównie silnik elektryczny i niestety, ale piesi potrafią z chodnika wparować na jezdnię w losowym miejscu i kompletnie bez spojrzenia za siebie. Nie słyszą auta, więc nawet rzucić okiem się nie chce.
Kierowcy w moim miasteczku też mają swoje za uszami. Nie przepuszczają pieszych na przejściach - potrafią śmignąć praktycznie po noskach butów, gdy ktoś pokonał już połowę przejścia. Blokują przejścia dla pieszych, gdy z podporządkowanej tworzy się kolejka do skrętu. Drugi lub trzeci samochód zatrzymuje się centralnie na pasach.
Niesamowicie wkurza mnie idiotyczne parkowanie na chodnikach. Na moim osiedlu każdy musiał w projekcie poza ewentualnymi garażami mieć zaprojektowane minimum dwa miejsca postojowe na posesji. I owszem zaprojektowane ludzie mają, tylko na te posesje nie wjeżdżają. Poruszanie się po osiedlu to slalom dla kierowców i pieszych - teraz i tak mam dobrze, mówię "dzieci gęsiego" i przechodzimy mimo, ale z wózkiem trzeba było zjeżdżać na jezdnię. Pomysły typu parkowanie autobusu lub naczepy od tira na ulicy - przed posesją albo ulicę dalej(!). Tak - mieszkaniec osiadla uznał, ze skoro na naszej ulicy jedna z działek jest niezabudowana, to przed nią będzie zostawiał naczepę. Parkowanie powoduje, że większe pojazdy muszą najechać na chodnik po przeciwnej stronie prawymi lub lewymi kołami. Krawężnik zaczyna się kruszyć, chodnik się po prostu wgniata, bo nie na takie obciążenia był budowany.
Na przykładzie sąsiada i opisanej przez Ciebie sytuacji widać, że agresja lub obraza to reakcje typowe na zwrócenie uwagi.
Napisałaś tak obszerny komentarz, że przy końcu nie pamiętałem nawet o początku. :D
W każdym razie zgadzam się w 100%. Niestety albo i stety - to nie te czasy, że agresją można coś zdziałać. Jeszcze można, ale myślę, że za maks. 20 lat wszystko się zmieni.
Od trzeciego akapitu to już tylko przykłady z serii "każdy za uszami coś ma". :)
Pyskówka lub obraza świadczą o tym, że winien zdaje sobie sprawę z tego, że postepuje źle, a mimo to próbuje być "panem sytuacji".
Ludzie mam wrażenie rezygnują z prób rozmowy w takich sytuacjach. Raczej nagrywają wideorejestratorami, dzwonią na policję w sprawie nieprawidłowego parkowania lub nie robią nic. Zobaczymy, jak będzie się to zmieniało w czasie. Mam niestety wrażenie, że z takim międzyludzkim dogadaniem się jest niestety coraz gorzej i niestety nawet drobne sąsiedzkie sprawy będą załatwiane za pośrednictwem straży miejskiej lub policji.
Masz 100 % racje związaną z tym ,że ludzie nie potrafią się zachować.
A przykład z drugiej strony , jadę drogą przez wioskę, na rowerze. Nagle jakiś Wiesiu Zdzisiu czy inny tam Janusz wyjeżdża z impetem ze swojej bramy autem , prawie w niego wjechałem, ale zdarzyłem zahamować, w tym szoku na nie szczecie przednim hamulcem po czym wywróciłem się,
Zamiast zapytać czy coś się stało. Jeszcze z gębą jak jeździsz nie widzisz że wyjeżdżam z bramy , po czym mała dyskusja,Ja swoje, On swoje. W końcu odjechałem na szczęście skończyło się to wtedy małymi obtarciami. Jako użytkownicy drogi nie ważne czy autem, rowerem , motorem ,pieszo, zawsze zachowujmy ostrożność, jak wiadomo buraków i imbecyli nie brakuje.
Ha, na rowerze miałem podobną sytuację, tyle że zamiast samochodu z bramy wybiegły dwa psy. Napiszę o tym w kolejnym odcinku, bo chciałbym robić to cyklicznie.
Co do twojej końcówki - masz 100% racji. Niestety, na drogach widuje się takie sytuacje najczęściej.
"bo takie zachowanie podchodzi już bardziej pod instynkt zwierzęcy"
Pozwolisz, że nie zgodzę się z Tobą. Zwierzęta kierują się instynktem i mimo, że mają zazwyczaj mniejszy mózg od człowieka, używają go, w przeciwieństwie do niektórych osób. U ludzi często zauważam brak nawet instynktu samozachowawczego.
"Czemu zareagowałem? Mogłem w sumie to zostawić i po prostu jechać."
I bardzo dobrze, że zareagowałeś! Jeśli będziemy wszyscy pozwalali na to, żeby wokół nas działo się dziadostwo i chamstwo to w końcu sami zaczniemy uznawać takie zachowania za normę.
Brawo za postawę.
Nie chciałem aż tak daleko iść w swoich przemyśleniach i mówić tego głośno, ale tak, masz rację. Niestety, wiele osób nie myśli.