Spośród wielu różnych tematów pojawiających się w internecie najbardziej debatowane są tak zwane teorie spiskowe gdzie jedna grupa gorąco stara się przekonać o istnieniu pewnych skandalicznych zaniedbań, korupcji i tajnych projektów, a druga równie gorliwie stara się te plotki i pomówienia zdementować. Pominę, że tego typu debatom towarzyszą rozmaite pomówienia i oskarżenia o współpracę, z jednej strony z oportunistami próbującymi na ludzkiej naiwności zarobić majątek, a z drugiej z Iluminatami, Bilderbergami i temu podobnymi organizacjami.
Gdy przysłuchuję się takim debatom, to uderza mnie jedno zasadnicze zjawisko – nikomu w nich nie zależy na spokojnym i rzeczowym zbadaniu istniejących dowodów oraz na systematycznej pracy badawczej, która rzuciłaby większe światło na daną sprawę. Ponieważ ogromna ilość materiałów znajduje się w internecie i w sieciach P2P jest to tym bardziej zastanawiające. Najczęściej każdym tematem zajmujemy się tylko pobieżnie i niezależnie od tego po której jesteśmy stronie, nie bardzo nam zależy na pełnym udokumentowaniu danego przypadku
W Neuro-Lingwistycznym Programowaniu takie zjawiska opisujemy trzema podstawowymi kategoriami, po angielsku „deletion”, „distortion” i „generalisation” czyli usuwaniem, zniekształcaniem i uogólnianiem informacji. Przyczyną takiego postępowania jest prawdopodobnie nasza tendencja do upraszczania zadań i oszczędzania energii psychicznej. Ale rodzi się zasadnicze pytanie – czy powinniśmy z tym zjawiskiem walczyć? Z jednej bowiem strony, mamy dosyć codziennych kłopotów, żeby się jeszcze zastanawiać co któryś z Rockefellerów robił wczoraj wieczorem, albo dlaczego Angela Merkel zgadza się na każdy absurd dotyczący nielegalnych imigrantów i bezkarnie łamie prawo europejskie gdzie tylko się da. Czy pan Soros ma coś na nią? Czy pracowała dla Freie Deutsche Jugend i dla Stasi? Kto wie?! Lechu przecież też coś nabazgrał na kartce papieru i teraz się tłumaczy Danusi, za co kupił tę pralkę czterdzieści lat temu. Ale wtedy sobie przypominamy, że zaraz dziecko trzeba odebrać z przedszkola, już nie mówiąc o wywiadówce u Zosi w szkole. Z drugiej jednak strony z niepokojem zastanawiamy się, czy aby nie robiąc nic i pomijając takie ciekawostki z życia politycznego i ekonomii w końcu nie doprowadzimy do tego, że Zosia będzie musiała nosić pas cnoty nie tylko z powodu nowej ustawy PiS, a Jasiu pojedzie wkrótce do Iranu, żeby tam wspólnie z Johnem i Juergenem bronić demokracji. No i mamy dylemat.
Gdy więc przyglądam się tym dyskusjom, które mają na mnie tylko bardzo ograniczony wpływ, bo to co mnie interesuje badam wnikliwie i szeroko, a to co nie puszczam w niepamięć, zastanawiam się dlaczego wszyscy ci żarliwi obrońcy prawdy nie zaczną dokumentować swoich stwierdzeń, kolekcjonować materiałów na dany temat, kontaktować się z autorami tych materiałów aby budować tak zwaną sieć wsparcia, która umożliwi im dogłębne zbadanie tematu. Pytanie bowiem jest bardzo ważne: czy chodzi tu o prawdę, sprawiedliwość i demokrację, czy może raczej o poczucie zagrożenia, że może się okazać, że całe życie byliśmy w błędzie? Pytanie to dotyczy obu stron, bo jeśli taki na przykład skrajny sceptyk zobaczyłby nad swoją głową latający spodek wciągający na pokład krowę albo konia, to co pozostałoby z jego światopoglądu? Razem z krową umarłaby nadzieja, że świat to przewidywalne i bezpieczne miejsce, i zgasłoby to głębokie poczucie bezpieczeństwa, jakie mamy gdy jesteśmy jeszcze dziećmi i nie zdajemy sobie sprawy z wielu problemów. Czasem trudno nam jest bowiem zrezygnować z polegania na autorytetach gdy dorastamy i oczekuje się od nas, abyśmy myśleli samodzielnie. Autorytet w takiej sytuacji zastępuje jakby rodzica i przekonuje: „nie martw się synku i córeczko, świat to piękne i dobre miejsce, mamusia o wszystko zadba”. Pracuj i osiągaj sukcesy, a będziesz szczęśliwym i szanowanym obywatelem.
Gdyby natomiast synek albo córeczka zajrzeli mamusi do portfela, albo na konto to okazałoby się, że hipoteka ledwo się trzyma i strach pomyśleć co się stanie w przyszłym miesiącu. No i jeśli przez ekstrapolację ten przykład przeniesiemy na rynki walut i papierów wartościowych, to może powstać podejrzenie, że rzeczywiście tatuś i mamusia mogą mieć bardzo wiele do ukrycia. Tak więc usuwanie, zniekształcanie i generalizowanie informacji ma swoje dobre strony, no bo po co nam prawda o UFO, jeśli nasza hipoteka miałaby się posypać, a tatuś straciłby pracę w elektrowni?
Przed erą internetu o informację rzeczywiście było trudno, wystarczyło kilka artykułów w gazetach i sprawę można było odwrócić o 180 stopni bez obawy, że sprawa się rypnie. Dzisiaj nie jest to już takie proste. Gdy kosmonauci, pracownicy NASA i CIA, wojskowi i politycy przekonują, że UFO to sprawa realna, a były pracownik brytyjskiego ministerstwa obrony Nick Pope pisze kilka książek, (w tym dwie beletrystyczne, bo inaczej się nie da) od których włos się jeży na głowie [1], i na dodatek to wszystko w formie dokumentów i filmów znajduje się w internecie pod nazwami takimi jak disclosure project [2]i exopolitics, i łatwo można to zachować na dysku twardym, rodzi się pytanie – jaki duży pendrive, najlepiej firmowy [3] powinniśmy sobie kupić zanim grupy uprzywilejowane zapędzą nas z powrotem na drzewo, a głupie potomstwo rockefellerów i sorosów będzie nam wylewać co rano do koryta karmę. Może w końcu na miłość Boską zaczniemy te informacje zbierać i klasyfikować, tak żeby Jasiu zamiast do Iraku mógł pojechać do Austrii dorobić na wakacje, a Zosia mogła założyć mini i iść na dyskotekę, gdzie przeżyje swoje pierwsze choć krótkie zauroczenie? Spróbujmy wpisać kilka słów kluczowych do przeglądarek internetowych, zanim wszystkim zostaną zmienione algorytmy, i zabezpieczmy dla Zosi i Jasia te dokumenty. Może naprawdę im się kiedyś przydadzą, gdy socjal będzie chciał nas im odebrać i przerobić na surowce wtórne. Zacznijmy tę pracę już dzisiaj, bo pan Zdzisio może nie dać rady tej całej informacji ogarnąć, i zostaniemy wszyscy z ręką w nocniku. Czy naprawdę chcemy stać się jeszcze jedną cegłą w ścianie?
[1] Nick Pope
[2] Disclosure Project
[3] Oszukane Pendrive i karty SD - Uważajcie
Czasami myślę sobie czy jest jakikolwiek sens kopać się z koniem? Skoro tak niewielu próbuje, a ich wysiłki spełzają na niczym, to czy nie lepiej żyć w błogiej nieświadomości, spokojnie konsumując w oczekiwaniu na i tak nieunikniony koniec mając nadzieję że ów koniec jest tak naprawdę tylko początkiem?
Kto nie potrafi opanować strachu, powinien zostawić obejście z hardymi zwierzętami ludziom o większym doświadczeniu. Takie konie mają wyjątkowe wyczucie strachu i wykorzystują to bezlitośnie. [1]
Polecam [1] Hierarchia – człowiek i koń
Dokumentować -pięknie, ale trzeba mieć bank informacji.
Każda informacja musi być jakoś opracowana i nie starczy nam życia na opracowanie wszystkiego co wpada nam w ręce. Musimy więc skorzystać z informacji opracowywanych przez innych i z tego robić kolejne opracowania.
I tu pojawiają się prawa autorskie (które są rozbudowane i niepowszechnie znane), blokujące użycie informacji w formie najstrawniejszej w danym przypadku. Ta blokada nie musi być zupełna, wystarczy, że wymaga czasu na jej przejście, a jeszcze dochodzą straty czasu i energii na mnóstwo strażników żyjących z trzymania straży. Itd.
Jak zatem zbudować sobie ów bank informacji? Gdzie trzymać dokumenty? I jak przejść multum zapór prawnych? To bierze czas i energię, a do tego jest wiele spraw na oku polityków i ich emisariuszy, które będą zwalczane bez pardonu.
Blockchain Steemit gromadzi teksty ' z palców' i linki do mediów itp, trzymanych na serwerach o małym zabezpieczeniu przed utratą lub blokadą. Rzekomo mamy DTube etc.(blockchainy), ale czy tam możemy umieścić czyjeś twory, by w przyszłości skorzystać z bezpiecznego banku, w swoich publikacjach odwołujących się do tego banku?
Nie - pojawi się policja online.
Są wiec blokady w naszym systemie cywilizacji i jako cywilizacja europejska rozwijamy się coraz wolniej, natomiast inne cywilizacje bez takich blokad rozwiną się szybciej.
Czy zatem zlikwidować prawa autorskie? Nie -zoptymalizować je, by służyły również użytkownikom tych tworów. Potrzebne są nowe prawa autorskie w sieci online.
Organizacja informacji to spory problem. Warto by też było digitalizować dokumenty sprzed epoki internetu, bo wiele z nich przepadnie jeśli tego nie zrobimy. Trochę się tym zajmuję w czasie wolnym. Na archive.org można tez znaleźć sporo ciekawych rzeczy z XIX wieku gdzie prawa autorskie już wygasły i dokumenty rządowe USA i innych krajów. Poza tym, jeśli ktoś materiał udostępnia to chyba można z niego korzystać, choć z pewnością nie wolno go publikować w innych miejscach. Czasami autorzy, tak jak ja, wolą sporo informacji publikować bezpłatnie bo inaczej nigdy nie pokonają barier wydawniczych i nikt nie będzie mógł z tej wiedzy korzystać. Robią to autorzy na całym świecie, a także powstają otwarte periodyki naukowe (open journals), gdzie niekonwencjonalni naukowcy mogą opublikować swoje prace bez tzw. "peer review".Jeżeli metodologia badań jest prawidłowa, to publikacja z prywatnie przeprowadzonych badań się na pewno obroni i badania będzie można replikować.
Wysiłek jest konieczny, bo "masters of the show" liczą właśnie na nasze lenistwo, zapracowanie i bezmyślnośc. Dotyczy to wszystkiego - poczynając od inwigilacji poprzez smartphony, a na prześladowaniu i nękaniu niepokornych jednostek, które mają coś do stracenia kończąc. Folwark zwierzęcy w całej pełni, nie obrażając zwierząt. (; Ale żyć trzeba dalej nie zwracając uwagi na otaczającą nas bezczelność i głupotę.
Sprawa nie jest taka prosta. Żeby dokumentować trzeba mieć dużo wolnego czasu, środki na życie i dodatkowo legitymaję dziennikarską która daje nieco więcej swobody w głoszeniu własnych poglądów. Dobrym przykładem na to jest Organizacja Alexa Jones'a która skupia wokół siebie kilkuset takich niezależnych badaczy promując ich na własnej antenie. H. Clinton publicznie nazwała go sprawcą swojej porażki w wyborach prezydenckich ale nawet w przypadku afery "Pizza Gate" (którą Jones mocno rozdmuchał) jej partia nie pozwała go przed sądem. Zastanawiające.
Tak to prawda, że tego typu praca badawcza w internecie jest czasochłonna. Sam posiadam wiele materiałów, które muszę jeszcze posortować, nie mówiąc o przeczytaniu wszystkiego. Ale trzeba to robić bo publikacje bardzo szybko znikają, a linki przestają działać. Youtube.com to tylko jeden przykład gdzie dzisiaj coś jest, a jutro już nie ma. O legitymacji dziennikarskiej nie wiedziałem, ale chyba wiem jak ją zdobyć. Sprawdzę czy wciąż ten sposób jest dostępny. Rzeczywiście publikując na Steemit.com taka legitymacja by się przydała. Alexa Jonesa bardzo lubię, choć na początku mu nie ufałem. Dobrym miejscem na poszukiwanie nowych informacji jest też Nexus Newsfeed, gdzie można wybrać sobie interesującą nas tematykę i będą nam wiadomości przysyłać na email.
A ja jeszcze dodam że istnieje (n#s*a). Ktoś obliczył że gdyby wydrukować materiał który ta agencja kopiuje dziennie z internetu to można by było ułożyć stos papieru na wysokość nawet do 400 tys km, czyli sięgający księżyca
I just upvoted You! (Reply "STOP" to stop automatic upvotes)