Mamy w Polsce swoje przyzwyczajenia kulinarne, inne kultury mają swoje, to oczywiste. Mój znajomy z Brazylii prawie zwymiotował, gdy spróbował kiszonego ogórka, a mi z kolei robiło się niejednokrotnie niedobrze na widok jedzenia na azjatyckich targach. Taka różnorodność kulturowa jest piękna, ale bywa też brutalna. Co innego przeczytać o ciekawej potrawie w internecie, a co innego przejść koło stoiska, na którym smażone są 20-centymetrowe pająki, wisi porcjowane mięso psa, czy spróbować skorpiona! Podzielę się dziś z Wami wrażeniami wizualnymi i kulinarnymi z moich podróży po tym niezwykłym kontynencie. Oto najbardziej szokujące jedzenie, jakie widziałam (i niektórego próbowałam) w Azji!
Aaa, ta UWAGA w tytule, to nie clickbait. Zdjęcia nie są ocenzurowane i naprawdę niejednokrotnie są szokujące. Mogą powodować niesmak. Chcę pokazać to jednak tak, jak to wygląda tam w rzeczywistości. Niektóre mogą być naprawdę obrzydliwe, uprzedzam! Jeśli jednak jelita i szczury Ci nie straszne, to zapraszam w podróż!
Nalewki z różnymi stworzeniami
Praktyka Laosu. Krokodyle, węże, skorpiony i inne stworzenia konserwowane w alkoholu. Podobno polepszają potencję u mężczyzn. Dość luksusowa i na pewno nietania sprawa. Próbowałam którejś z nalewek, ale nie jestem w stanie wskazać, której. Gospodarze nalali nam ją, widząc zaciekawienie i nie wypadało odmówić. Nic specjalnego. Raczej nie spróbuję ponownie. Dużym problemem jest fakt łapania i uśmiercania w celu zamknięcia w butelce gatunków chronionych. Nie należy więc przyczyniać się do popularyzacji tych praktyk, kupując takie nalewki w formie pamiątki. Druga sprawa to niezgodność z prawem przewożenia takiej osobliwej rzeczy przez granicę. Można mieć niemałe problemy na lotnisku.
Stoisko z owadami na Khao San w Bangkokou
Sprzedawcy sprytnie korzystają z tego, że Khao San to najbardziej imprezowa ulica w całym mieście. Sprzedają tu podpitym zachodnim turystom owady za ceny 1000% większe niż na przedmieściach. Znajdują one wielu nabywców, gdyż dla większości odwiedzających Khao San turystów, to pierwsza styczność z taką egzotyką. Wokół takiego stoiska zawsze pełno gwaru, śmiechu i zakładów o to, czy ktoś da radę zjeść dany "przysmak". Znaleźć tu można smażone skorpiony, larwy, pająki, karaluchy, świerszcze. Cena jednej sztuki waha się od 1 do nawet 10 zł! To bardzo dużo jak na Azję! Jedno jest pewne: lokalni mieszkańcy nawet by nie myśleli o zakupie owadów na Khao San.
Jadłam tam widoczną na zdjęciu smażoną larwę. Była mięsista, miękka, nawet smaczna. W smaku trochę przypominała mi smażony ser, trochę gotowanego ziemniaka.
Oprócz larwy skusiłam się na skorpiona. Oh, jego zdecydowanie nie polecam. Czarny, chrupiący, ale niesmaczny. Gorzkawy, trudny do pogryzienia. Do tej pory nie wiem, czemu go po prostu nie wyplułam, a zmusiłam się do pogryzienia i zjedzenia.
Zwierzęce jelita i inne narządy
W Laosie natknęliśmy się na całą gamę oferowanych gotowanych zwierzęcych narządów. Rozpoznaję na tym zdjęciu jelita. Widziałam chyba tarczycę i grasicę. Nie mam pojęcia, czym są pomarańczowe kulki (jądra?), ani jakie to zwierze. To chyba lepiej. Może ktoś z Was pomoże? Widok ten nie robił na lokalnych mieszkańcach żadnego wrażenia. Narządy podawane są w formie gotowanej, widocznej na zdjęciu, lub na życzenie klienta, dodatkowo grillowane. Na temat smaku się nie wypowiem, nie skusiłam się 😉 Jednak "lokalsi" zdawali się nimi zajadać. Cena za taki przysmak to groszowa sprawa. W przeliczeniu złotówka za najedzenie się do syta. Na drugim planie widać kolejna osobliwość. Kurze głowy w całości! Jedzone z dziobami i grzebieniami! Jeszcze wykrzywione, prawdopodobnie smażone "na żywca" na głębokim oleju :( Dobrze, że ich dokładne zdjęcie mi gdzieś zaginęło, raczej wolicie tego nie oglądać.
Ogromne ropuchy
Żaby jada się także w Europie, więc teoretycznie nie powinien mnie ten widok dziwić. Jednak zabite dosłownie przed chwilą, niewypatroszone, ogromne ropuchy robiły wrażenie. Nie wiem, jak ktokolwiek może widzieć w tym coś smakowitego. Jeszcze ta komiczna cerata na której leżą...
Szczur
W bardzo mało turystycznej prowincji Tajlandii natknęliśmy się na stoisko oferujące sprzedaż szczurów. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy są one smażone, suszone, czy gotowane. Jedno jest pewne-nie spróbowałam i spróbować nie zamierzam. Gdy ze zdegustowaną miną robiłam te zdjęcia, sprzedawczyni bardzo się ze mnie śmiała. Nie widziałam, aby ktokolwiek kupował tego szczura, więc nie miałam kogo zapytać, jak smakuje. Chyba najgorsza rzecz, którą widziałam.
Durian
Wreszcie jakiś niemięsny przykład! Durian to straszliwie śmierdzący, słodki owoc. Albo się go kocha, albo się go nienawidzi. Ja należę do tej drugiej grupy. Smakuje dla mnie jak gotowana, posłodzona cebula, a śmierdzi jeszcze gorzej. Mimo wszystko dwa lata z rzędu daję mu kolejną szansę, próbując doszukać się tego głębokiego smaku, o którym niektórzy mówią. No i dalej nie rozumiem fenomenu Duriana. Jego smaku nie da się właściwie opisać. Mazista konsystencja nie ułatwia sprawy. Ale nie poddaję się, przy następnej okazji spróbuję znowu. Jeśli jesteście zainteresowani innymi ciekawymi egzotycznymi owocami, zapraszam was do mojego wpisu sprzed kilku miesięcy o egzotycznych owocach Azji!
Nie wygląda smacznie i według mnie smaczny nie jest
Pies
Tutaj miałam dodać zdjęcie porcjowanego psa. Stwierdziłam jednak, że to chyba za wiele. Nie chcecie tego widzieć. Obraz okropny. Nie da się przejść obok niego obojętnie.
Oczywiście Azja jest pełna także cudownego, pysznego jedzenia, które mogłabym jeść dzień w dzień. W tym wpisie jednak tylko o tych bardziej kontrowersyjnych potrawach, wzbudzających raczej mało pozytywne emocje.
Zgłaszam wpis do konkursu #TemaTygodnia, temat nr 1 luźne powiązanie : Japonia ~Azja~ kontrowersyjne potrawy Azji.
Hi @anna.urbanska! You have received 0.03 SBD @tipU upvote from @cfminer :)
tipuvote! - tell @tipU to upvote any post with a comment :)
Kiedyś myślałem, że każde mięso odpowiednio wysmażone jest jadalne, ale chyba zmieniam zdanie...
też tak myślałam, nawet owady mnie nie obrzydzały. A potem zobaczyłam psa... a po nim szczura...
Pierwsze zdjęcia są fajne. Ludzie to wszystko zjedzą.
Duriana chętnie bym spróbował. Może jeszcze owady. Co do reszty to nieee...
Mam jeszcze sporo durianowych cukierków, bardzo podobne w smaku do oryginału! Jak się doczekamy meetup'u we Wrocławiu to przyniosę ;)
O widzisz, a ja miałam pytać czy z duriana przyrządza się inne "smakołyki".
Taak! Mają lody, cukierki, żelki, durian liofilizowany i suszony. Pewnie jeszcze jakieś 1000 form by się znalazło. Każda tak samo niedobra :)
Podziwiam Cię że próbowałaś niektórych z opisanych specjałów, ja nie byłabym w stanie na 100 %. Ale i tak post bardzo ciekawy i dobrze napisany (jak zwykle) :)
Duriana byś mogła spróbować, tak myślę! To w końcu owoc, śmierdzi okropnie, ale nie jest aż tak obrzydliwy jak reszta"specjałów"
Dziękuję, postoję ;P
:)
Tak owoc Durian - albo można go kochać, albo nienawidzić, jedno jest pewne nie można przejść obok niego obojętnie ;)
oj tak!
Nalewki z wkładką wyglądają jak zaplecze gabinetu biologicznego a nie jak stoisko z czymkolwiek spożywczym. :)
Nie jestem specjalnie bywała w świecie. W tych paru krajach europejskich, w których byłam próbowałam wszystkiego, czym częstowano, ale nie wykraczało to jakoś znacząco poza "nasze" smaki i nie było tabu żywieniowym.
Na pewno nie zjadłabym niczego o odstręczającym dla mnie zapachu. Myślę, że durian zdecydowanie nie. Szczury (wyglądają na smażone) - okropność. No i nie wiem, jaki ma sens ich przygotowanie, bo nie wyglądają na coś, czym można się najeść.
W podróżach ważna jest otwartość na nowe doznania, ale większość z tych dań to dla mnie przesada... Nie rozumiem też za bardzo sensu przygotowania szczura. Region nie był aż tak biedny, aby konieczne było ich jedzenie przez mieszkańców. Nie mam pojęcia o co tu chodzi.
Co do zapachów - owady i larwy spełniają kryterium "bezzapachowości", więc może byś się na nie skusiła ;)
Tak - pewnie jakichś bezkręgowców miękkich bym spróbowała. One nawet nie muszą być całkiem bezzapachowe, lekko "rybny", "homarowo-krewetkowy" zapach jak najbardziej mógłby być. Ewentualnie czosnkowy. :)
Te szczury to chyba jakaś taka makabra pod publikę. Na zasadzie - "patrz - ja to dopiero mam dziwactwo!"
Też bym tak pomyślała, gdyby miejsce w którym je sprzedawali było jakkolwiek turystyczne. Tymczasem była to miejscowość w środku Tajlandii, bez dostępu do morza, bez parków krajobrazowych w okolicy. W zasadzie turystów, którym mogłyby te szczury zaimponować żadnych... No ale Azja jest pełna paradoksów, może mają jakieś zabobony z nimi związane. Sprzedawczyni wcale nie mówiła po angielsku, więc szans na dowiedzenie się czegoś u źródła nie było żadnych ;)
Historia kulinarna z dreszczykiem zatem. :)
Na zdjęciach wygląda ciekawie, ale tak egzotycznych przysmaków nie widziałem. Ciekawe. Ropuchę na pewno bym skosztował, larwy hmm..(raz na rybach przegrałem zakład i musiałem parę żywych zjeść,fajnie pękają), nalewki są kuszące.
Wiem jedno, jeśli coś z tych potraw nie miło pachnie to nie zjem, tak to jestem otwarty na nowe doznania.
Larwy to najmniejsze wyzwanie z wymienionych, poza tym prawie nie miały zapachu, na pewno byś dał radę! Najgorszy pod tym względem mógłby być durian, który śmierdzi obrzydliwie.
wlasnie mialem robic sobie kolacje...
Ostrzegałam 3 razy! :D
Fajny artykuł :) podziwiam za próbowanie niektórych dań ;)
Pamiętam swój pobyt w Mongolii (wieki temu), gdzie jako gość honorowy na pewnym przyjęciu musiałem skonsumować (wydłubawszy je uprzednio) oczy z łba baraniego oraz jakiegoś szczura pustynnego. Jako przystawkę podano gotowane jelita cienkie z barana z naturalna zawartością. Myślałem, że to było ekstremalne doświadczenie kulinarne ale w porównaniu z tym co zaprezentowałaś widzę, że to był jednak pikuś
Oj, dla mnie własnoręcznie wydłubane oczy z łba baraniego wcale nie brzmią mniej obrzydliwie 😯 i jeszcze jelita z zawartością... Mongolia jak widać też ma się czym pochwalić w tym zakresie!