Tajemnice, których nie było

in #polish7 years ago (edited)

W internecie często można napotkać osobliwe relacje, niepotwierdzone informacje, które podane są w sposób nie budzący wątpliwości, co do swej prawdziwości. Co ciekawe, informacje takie często zadziwiająco łatwo się klonują i budują mętny a czasem nawet całkowicie sprzeczny z faktami historycznymi obraz.
Dzisiejsza historia zaczyna się od "tajemnicy", której opis znalazłam na pewnym podróżniczo-historycznym blogu, który okazał się kompletnie niewiarygodny pod względem weryfikacji zamieszczonych informacji. Z ogormnym zdziwieniem przeczytałam, że na terenie parku otaczającego twardogórski pałac blogerka "odkryła" ślady mauzoleum, krypty. De facto trafiła butami na miękki grunt i uznała, że czuje zapach grobowca (a jej nos podobno w tej kwestii się nie myli). W podsumowaniu wpisu wysuwa domniemanie, że to być może prochy księżnej Eleonore Charlotte spoczywają na terenie parku. W innym wpisie pojawiają się informacje, że pałac podobno należał do właściciela majątku w Goszczu, że zdaje się, iż do niedawna działało w nim gimnazjum.
Jedna "tajemnica" to naprawdę niewiele. Pozostaje jeszcze kwestia tunelu, który miał łączyć pałac twardogórski z goszczańskim. Ten mit jest już porządnie utrwalony i żyje swoim życiem na wielu forach.

A jaka naprawdę jest historia twardogórskiego pałacu?

Historia08.jpg

W czasie wojen husyckich w Twardogórze (Festenberg) wzniesiona została budowla obronna (trudno powiedzieć, czy w tym przypadku ma zastosowanie słowo zamek - powierzchnia zabudowy raczej nie była duża). Budowla stanęła w miejscu tuż przed połączeniem dwóch odnóg Skoryni, tak więc po ukończeniu budowy łatwo było poprzez spiętrzenie wody wypełnić utworzona wokół fosę. Zbudowane zostały również obwarowania ziemne - do dnia dzisiejszego zachowały się ich ślady od strony północnej i wschodniej.
Wojny dobiegły końca i obronna budowla nie była już tak potrzebna. Na pewno rody von Dyhrn i von Köckritz zamieszkiwały w miasteczku, ale już nie w warowni a w pałacu czy też dworze, na który została przebudowana. Niestety nie zachowały się ryciny z tych czasów.

W 1676 roku majątek twardogórski zakupiła księżna Eleonore Charlotte de domo von Württemberg-Mömpelgard, żona księcia oleśnickiego Sylviusa II. Friedricha von Württemberg-Oels. Zakupu dokonała za 34 500 talarów z majątku osobistego i tylko ona posiadała tytuł pani na Twardogórze (książę małżonek nie). Bryła pałacu najwyraźniej nie odpowiadała już modzie i potrzebom XVII-wiecznych mieszkańców, dlatego księżna rozpoczęła gruntowną przebudowę, której efektem był kształt pałacu do lat sześćdziesiątych i wygląd głównego skrzydła do dnia dzisiejszego.
W 1685 roku prace ukonczono i księżna zamieszkała w odnowionej rezydencji wraz z młodszą siostrą, która była pod jej stałą opieką. Prace budowlane poprowadzono ponownie w roku 1715 roku - z czasu tej przebudowy znane jest nazwisko projektanta Christopha Hacknera.

Powstał pałac w stylu barokowym, o bryle dość prostej lecz proporcjonalnej, miłej dla oka. Budowle wzniesiono z lokalnie produkowanej bardzo wytrzymałej cegły i otynkowano najprawdopodobniej od samego początku tynkiem bardzo jasnym lub białym. W pałacu zaprojektowano wysokie piwnice, które wówczas znajdowały się poniżej poziomu zachowanej fosy, dwie pełne kondygnacje i mansardowy dach z lukarnami.
Fosa była wypełniona wodą do 1811 roku. Później zrezygnowano ze spiętrzania wód strumieni w tym miejscu, natomiast nieco dalej na Skoryni pracował młyn wodny, który posiadał własne spore stawisko - obniżenie po nim jest widoczne do dziś.

Schlesien_Festenberg-Schloss_000001.jpg

Eleonore Charlotte jako właścicielka dóbr, a zapewne również wcześniejsi panowie na Twardogórze nie mogli mieszkać w pałacu, który nie posiadałby stosownych zabudowań pomocniczych. Stajnie, dom dla służby, spichlerz i spiżarnie tworzyły zabudowę ograniczającą rodzaj dziedzińca pałacowego i przesłaniającą go od strony dróg zbiegających się w sąsiedztwie bramy. Ten charakter placu pałacowego z budynkami gospodarczymi zmienił najprawdopodobniej Heinrich Leopold von Reichenbach-Goschütz, który kupił Twardogórę w 1743 roku. Być może nie nastąpiło to od razu, jednak kiedy w 1750 roku po pożarze hrabia odbudował rezydencję w Goszczu ostatecznym kształcie, mógł zacząć zmianę przeznaczenia twardogórskiego pałacu.

Dobra Reichenbachów w Goszczu posiadały pełne zaplecze gospdarcze - były dobrze zarządzanym i przynoszącym dochody majątkiem. Zważywszy, że energiczny piechur z Twardogóry do Goszcza dotrze w mniej niż 30 minut, a konno droga zajmuje niespełna kwadrans, nie było potrzeby, aby niewielki twardogórski pałac posiadał tak liczne budynki gospodarcze i miał charakter obronny. Zmieniono nieco otoczenie pałacu - założono ogromny klomb, nasadzono drzewa, a od zachodniej strony budynku w późniejszym czasie dobudowana została altana.
Nie jest prawdą, że w pałacu za czasów Reichenbachów nikt nie mieszkał. Pod tym względem pałac pełnił akurat bardzo ważną rolę, ponieważ był rezydencją wdowią, czyli jak byśmy dziś powiedzieli - pałacem teściowej.

1.jpg

Rodzina von Reichenbach-Goschütz zarządzała dobrami goszczańskimi przez siedem pokoleń - do końca II wojny światowej, jednak już wcześniej pałac w Twardogórze przestał być wdowią rezydencją. Franz Thomale pisze we wspomnieniach, że w latach 1919-1928 mieszkał tu major pruski Friedrich Wilhelm von Garnier będacy znaną osobistością w miasteczku. Był on dyrektorem Festenberger Holzindustrie-AG - tartaku, którego głównym udziałowcem był Christoph-Heinrich von Reichenbach-Goschütz. Szerokie musiały być kwalifikacje owego dyrektora, gdyż później dyrektorował w sierocińcu Kyffhäuser w Kątach Wrocławskich (Kanth) i ostatecznie został prezydentem wszystkich instytucji opieki społecznej w regionie.

HistoriaCC.png

W roku 1945 pałac wyglądał bardzo źle. Czerwonoarmiści powybijali prawie wszystkie okna, zniszczyli altanę. Wyzwolenie Twardogóry miało miejsce w styczniu - być może drewno zostało po prostu spalone w piecach i ogniskach, wiele ścian pałacu było osmolonych właśnie od ognia.
Na szczęście zniszczenia nie były zbyt poważne i budynek znalazł nowego stałego rezydenta, który naprawił szkody, ogrzewał go i wykorzystywał do swej działalności - był siedzibą Caritas. W 1949 budynki Caritas upaństwowiono, przez co działalnośc Caritas została w praktyce uniemożliwiona. W twardogórskim pałacu zaczął funkcjonować internat i funkcja tak mocno utrwaliła się w świadomości mieszkańców, że dziś wielu zapytanych o pałac nie będzie umiało go wskazać, bezbłednie za to pokierują właśnie do internatu.
W internacie mieszkali uczniowie twardogórskiej szkoły średniej. Ponieważ szkoła miała świetną renomę (liceum i technikum ekonomiczne, klasy o specjalności administracyjnej), wkrótce internat nie mógł pomieścić wszystkich chętnych. Podjęto decyzję o rozbudowie i tak oto w latach 1963-1966 do pałacu dobudowano dwa skrzydła - decydowała zapewne ekonomia, gdyż są one prostopadłościanami z piwnicami, dwiema kondygnacjami mieszkalnymi i z płaskimi, krytymi papą dachami.
Budynek oprócz funkcji internatu bywał lokalem wyborczym. Jako kilkulatka bywałam tam z rodzicami i wnętrza pałacu choć skromne - szkolne, robiły na mnie duże wrażenie.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych do twardogórskiego Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych uczęszczała moja siostra. Wówczas szkoła nie prowadziła już internatu. W budynku zorganizwano sale lekcyjne. Klasa mojej siostry miała tam m.in. zajęcia z maszynopisania.
Obecnie budynek pałacu jest prawie pusty. Mieszka tam jedynie pan, który jest jego dozorcą-opiekunem. Pałac podlega starostwu powiatowemu, ale gmina stara się o jego przejęcie. Być może na najniższym szczeblu administracyjnym, najbliższym miszkańcom, łatwiej będzie znaleźć nowe przeznaczenie dla dużego, ładnego, położonego wśród nieco zaniedbanego parku pałacu.

PA161807.JPG

Brama wjazdowa do pałacu znajduje się tuż przy Rondzie Żołnierzy Wyklętych. Jest pięknie odrestaurowana. W doskonałym stanie zachował się piaskowcowy kartusz herbowy. Pośrodku trójktnego naczółka znajduje się monogram księżnej Eleonore Charlotte. Wąska i podniszczona ścieżka z płytek betonowych prowadzi prosto do drzwi pałacu.

IMG_5425.JPG

Wróćmy jeszcze do "tajemnic".
Na terenie parku nie istniał żaden grobowiec. Najwcześniejsi właściciele majatku chowani byli jak przystało - w krypcie pobliskiego małego kościoła - najstarszej świątyni w miasteczku. Eleonore Charlotte jest pochowana we wrocławskim kościele św. Wojciecha przy Placu Dominikańskim, a Reichenbachowie mieli swój kościół i mauzoleum w Goszczu.

Legendy o podziemnym tunelu, który prawdopodobnie miałby wybudować jeden z Reichenbachów nie znajdują żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Pomiędzy Twardogórą a Goszczem przez te wszystkie lata nie ujawniło się żadne zapadlisko czy chociażby kanał wentylacyjny takiej konstrukcji (która musiałaby mieć ponad 3 km długości). Trudno też założyć, że nikt z mieszkańców (chociażby autochtonów, którzy pozostali na tych terenach po wojnie) nie wiedziałby nic o budowie tunelu. W końcu taka operacja wymagałaby kopaczy, wozów, koni - raczej nie mógł tego dokonać w tajemnicy sam hrabia zaopatrzony w szpadel. To, co turyści i mieszkańcy biorą za ślady tunelu na terenie parku pałacowego, to pozostałości dawnego wału ziemnego. Opowiada się o nastolatkach (zwłaszcza jednym nazwiskiem Zając), którzy mieli rzekomo spenetrować długi odcinek jakiegoś podziemnego przejścia. Moim zdaniem mogli odnaleźć jakąś dawną piwnicę na wino, chłodnię lub pozostałość innego budynku o dowolnym przeznaczeniu - po wojnie w parku pozostał tylko pałac, ale niegdyś budynków w jego sąsiedztwie było kilka.

Legendy są przepięknym gatunkiem literackim i oczywiście można je opowiadać, spisywać, publikować na blogach. Ważne jest jednak, aby opisując legendę, plotkę, opowiastkę, po prostu nazwać ją tak, jak zwać się powinna.


Post powstał w ramach Tematów Tygodnia #18 - 3: Tajemnica mojego miejsca.
Wykorzystane grafiki i zdjęcia pochodzą z domeny publicznej (PD), dwa ostatnie są mojego autorstwa.

Sort:  

Kurde chciałem napisać, że legendy to w sumie są fajne i sam w tekstach turystycznych (a piszę ich dość dużo) takowe podaję tylko trzeba zaznaczyć, że to legenda, ale potem doczytałem do ostatniego akapitu :P

Co do lokalnych tajemnic to niestety miałem kiedyś dwie potężne kłótnie ze znawcami właśnie. Pierwsza dotyczyła tego, że grupa lokalsów strasznie sie oburzyła o nazwanie ich wsi... wsią :D Utrzymywali, że to osada. A ja doczytałem i okazało się, że owszem w XIX wieku jak likwidowano wiele miast w Królestwie to żeby tak do końca ludzi nie gnoić car wprowadził pojęcie osady. I to słowo przekazywane z pokolenia na pokolenie przetrwało u nich do dziś. Nie docierały tłumaczenie, że dziś osada to tylko kilka domków na krzyż, a oni są dużą wsią. Nie! Osada i koniec!
Druga sprawa (co ciekawe ta sama wieś) dotyczyła pochodzenia nazwy ich miejscowości. Otóż nazwa ta ma dość jasne pochodzenie patronimiczne (a już na pewno od imienia). Zaatakował mnie archeolog twierdząc, że ta nazwa nie może pochodzić od imienia założyciela/kasztelana/czy innego przywódcy bo... podczas badań archeologicznych nie znaleziono jego grobu! I koniec - nie ma znaczenia historia języka! W końcu znalazł jakieś opowieści mieszkańców spisywane przez miejscowego fascynata i tam ktoś sobie wymyślił jakąś legendę dotyczącą nazwy, no i pan archeolog, że hurr durr na pewno tak było.

Tak więc znam ten ból :)

Niezłe. :) Zwłaszcza teoria o wymaganym grobie założyciela/właściciela. Gdyby miał pięć wiosek, to musiałby się kazać w kawałkach pochować. :)

Bardzo lubię legendy, ale nie podoba mi się trend współczesnego tworzenia legend wbrew historii. Legenda jest świetna, gdy historię uzupełnia - opowiada o zdarzeniach pozaźródłowych. Na przykład legenda wywodząca nazwę mojego miasteczka od oporu stawionego podczas najazdu tatarskiego - źródeł nie ma, jest opowieść. Spotykam się jednak z tekstami literackimi, które przeczą dość podstawowym faktom, co do których źródła podają konkretne informacje. Nie mam nic przeciwko opowiastce, która uzasadniłaby jakieś działanie postaci historycznej wprowadzając na przykład wątek romantyczny, nadprzyrodzony - wedle gustu autora, ale zastąpienie rzeczywistego fundatora zabytku jakąś bajkową bliżej nieokreśloną postacią jest moim zdaniem kiepskim pomysłem.

Wiesz to jest temat rzeka. Wszystko zależy od tego jak, w jakim stylu, po co i tak dalej. Najgorzej jednak kiedy takie legendy tworzą przewodnicy. Powiem szczerze, że często do artykułów wybieram sobie różne historie właśnei ze zbiorów legend - niektóre z nich wyglądają jakby krzyczały do mnie z pierwszych akapitów "mam pół roku, wymyślił mnie autor książki". Ale co poradzić?

Odkrzyknąć "Schowaj się pod kamieniem na jakieś 200 lat!" :D
Nie będę cytować konkretnych przykładów, ale z opisem trafiłeś w punkt. Taka legenda od razu "sama się przedstawia".

Czasami są to pomysły lub naciski jakiegoś wydziału promocji miasta, konkurs z wydaniem prac laureatów, radosna twórczość dofinansowana. Głównym poblemem wielu takich legend jest to, że sa one bardzo złe pod względem literackim.

A ja jeszcze przypomniałam sobie taki trochę śmieszny przypadek publikacji w sieci. Na swoim blogu pan, który jest historykiem z doktoratem opisał pobliską miejscowość i zrobił zadziwiający błąd. Otóż nie sprawdził rodzaju gramatycznego jej nazwy i w całym, dość długim zresztą opracowaniu pisał "ta" zamiast "ten".

" Głównym poblemem wielu takich legend jest to, że sa one bardzo złe pod względem literackim."

Myślę, że spokojnie można by zebrać garść określeń które muszą się koniecznie pojawić w każdej takiej legendzie :D Coś w stylu "cerę miała jak mleko, usta jak maliny" :D

Dobry post pozdrawiam

Dzięki! Cieszę się, że się podobało. :)

W dworach i pałacach istniały krótkie tunele ucieczkowe,które prowadziły poza obręb murów i miały za zadanie wyprowadzić mieszkańców bezpiecznie kiedy horda napastników dostanie się do środka. Często urastały z czasem do rangi tuneli łączących dwa obiekty w danej okolicy. W każdej legendzie może być ziarno prawdy.

Znam taki tunel z pewnego klasztoru. Potem przerobiono go na kryptę, ale wśród mieszkańców urósł do olbrzymiego lochu wiodącego kilka kilometrów pod rzeką :D

Patrz! Mam tak samo :)

W Bytomiu w dzielnicy Miechowice skąd pochodzę, zaraz na przeciwko jednej ze szkół podstawowych, znajdują się ruiny Pałacu Tiele-Wincklerów. Na przerwach chodziliśmy zwiedzać lochy, które wierzyliśmy, że służyły do torturowania ludzi :) I te dwa haki w suficie... na pewno służyły do krępowania więźniów ;)

Witam, znam te tereny. Na ul Stolarzowickiej mieszkała moja Oma, a stamtąd to już kawałeczek, ale opowieści żadnych mi nie przedstawiła. Pozdrawiam z Kalisza.

Mogłaby to być wersja bardziej prawdopodobna i dotyczyć tej pierwotnej budowli obronnej. Jednak taki tunel lub jego pozostałości nie są znane. Obiekty podejrzewane o bycie tunelem to wał ziemny biegnący równolegle do pałacu i pozostałości piwnic na terenie parku.
Ot takie marzenia o legendarnym tunelu, które niektórzy traktują trochę zbyt poważnie i gotowi są za ich potwierdzenie uznać gruz z remontu wywieziony nielegalnie na polną drogę.

Te legendy o tunelach ma chyba każde miasto, które zostało założone przed II WŚ. Najbardziej uparci stworzyli nawet legendy o metrze we Wrocławiu. Oczywiście, takie tunele często istniały, głównie w twierdzach gdzie za ich pomocą łączyło się obiekty twierdzy czy budynki koszar, lub stanowiły drogi ewakuacyjne. Jednak skala tych tunelów jest wielokrotnie zawyżona przez twórców legend typu Dariusz Kwiecień.

Jest najwyraźniej w podziemnych budowlach coś fascynującego. W moim miasteczku zawyżenie jest, że tak powiem z pełnym przytupem. :)

Jeśli chodzi o tunele pod określonymi budynkami/budowlami i ich przeznaczenie to można je na ogół łatwo wytłumaczyć, o ile oczywiście faktycznie istnieją.
Co jednak powiedzieć o tego typu tunelach, niekoniecznie łączących lub przebiegających pod budowlami naziemnymi:
erdstall tunel.jpg

Są to mianowicie budowle niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia odkryte przez archeologów na terenie Europy, głównie Niemiec, Austrii i Francji i szerzej opisane przez dr Heinricha Kuscha.

Erdstall-368x276.jpg

Standardowo też przy ograniczonej wiedzy i wytłumaczeniu mnożą się różne teorie, mniej lub bardziej fantastyczne.
Co myślicie?

Bardzo ciekawe. Tunel o okrągłym przekroju osobiście kojarzy mi się z wykonanym przez zwierzę. :)

I to jest piękne w archeologii i historii, że można stawiać hipotezy, które z czasem będą potwierdzone lub obalone dzięki nowym odkryciom. Kto i po co wykonał tunel zbyt ciasny dla współczesnego człowieka? Może dana grupa plemienna charakteryzowała się mniejszymi wymiarami ciała, może toczyła wojny z innym plemieniem i uważała za stosowne ukrywać podczas takich działań swój najcenniejszy skarb - czyli dzieci. Może był to materialny przejaw ich wierzeń - jak dzisiejsze kościoły.

Interesujące w perspektywie dalszych badań.

Trudno je datować ale rozmieszczenie obejmujące Europę z wyspami brytyjskimi włącznie gdzie występowały różne plemiona i kultury dodatkowo utrudnia ich przeznaczenie i pochodzenie.
Tutaj mapa ich rozmieszczenia wg dr Kuscha:
erdstall-1.jpg

Z tego co ja się doczytałem wynika, że akurat D. Kwiecień i obszar jego badań podziemi w porównaniu do wszystkich dolnośląskich podziemnych budowli to jest w rzeczywistości piaskownica.
Ogrom i kubatury podziemi całego Dolnego Śląska wg niektórych badaczy jest niewyobrażalny ale i niestety słabo zbadany co daje pole do spekulacji.
Ale być może się mylę.

Oo tak, internet potrafi mącić. bardzo ciekawa historia!

Dobry artykuł. Gratulacje. Komentarze dodają uroku i dają także sporo wiedzy. Świetne.

Tak - przy okazji wyszło, jak podziemia rozpalają wyobraźnię i ile miast ma swoje tajemnicze podziemia. :) Kalisz też ma swoje legendy o tajemniczych podziemiach w okolicy kościoła oo. Franciszkanów. :)

Zgadza się. Kalisz ma sporo ciekawostek. Zbieram materiały o Baszcie Dorotce, muszę tylko jeszcze wyskoczyć pstryknąć fotki, bo te co mam to zawsze ktoś na nich jest.
Pozdrawiam.

Super! Legenda (oczywiście w wersji poprawnej i dostosowanej do poziomu dzieci) była moją ulubioną z tomu legend kaliskich Eligiusza Kor-Walczaka, bo ja jestem Dorota. :)

Co za tekst! Aż mnie cierki przechodziły gdy czytałam... Przebywanie w pałacu, znajac tak szczegółowo jego dzieje, musi robić wrażenie.

Jak sobie pomyślę, co to była za kobieta ta pierwsza teściowa, że trzeba ją było do osobnej rezydencji przeprowadzić, to... :D