Tytuł zapożyczyłem z przeboju Tomasza Lipińskiego "Nie wierzę politykom", utwór w ogóle się nie zestarzał, pomimo setek afer i wpadek, które na co dzień serwują nam politycy ze wszystkich obozów partii, to "...ciągle jeszcze mamy parę metrów do dna...". Ten post chciałbym poświęcić wyborom, a w zasadzie braku wyboru.
Każdego dnia politycy ze srebrnego ekranu powtarzają jak mantrę, że "te wybory są najważniejsze", "od waszych głosów zależy przyszłość... Polski, Europy, Świata", że konieczna jest mobilizacja elektoratu itd. Co konkretnego dostaje wyborca w zamian? Zwykle te same nazwiska na listach, bez względu na rangę wyborów, czy wybieramy do krajowego parlamentu, czy w wyborach samorządowych, czy obecnie w wyborach do europarlamentu.
Dlaczego partyjne ławki są tak krótkie?
Wiceminister Krzysztof Śmiszek stwierdził w jednym z programów, że to normalne, że każda partia wstawia na listach do europarlamentu "srebra rodowe". Coś w tym jest, bo partie skupiają się głównie na osiągnięciu dobrego wyniku ogólnopolskiego, żeby po raz kolejny odtrąbić sukces. Zauważyliście, że przy okazji wyborów parlamentarnych i samorządowych prawie wszystkie partie ogłosiły zwycięstwo. PiS z racji tego, że rzeczywiście osiągnął najlepszy wynik, ale partia nie potrafiła zbudować koalicji. KO, Trzecia Droga i Lewica też odtrąbiły sukces, tylko dlatego, że byli w stanie stworzyć większość parlamentarną. Najbardziej rozbawił mnie komentarz Włodzimierza Czarzastego po wyborach samorządowych, stwierdził, że jego wynik Lewicy ucieszył, bo przewidział, że będzie tak słaby.
Partie opierają swoją rozpoznawalność na charyzmie garstki polityków, którzy od rana do wieczora nie wychodzą ze studiów radiowych i telewizyjnych. W październikowych wyborach PiS zdobył prawie dwieście mandatów, konia z rzędem temu, kto potrafiłby wymienić więcej niż 60-70 posłów tej partii. W innych partiach jest podobnie, większość posłów "ciężko pracuje" i kryje się w cieniu, korzystając co cztery lata z rozpoznawalności swoich kolegów. To medialni posłowie generują wyniki, które procentują mandatami dla mniej rozpoznawalnych polityków z drugiego lub trzeciego szeregu.
Czy potrzebnych nam jest 460 posłów i 100 senatorów?
Najprościej byłoby powiedzieć, że należałoby zmniejszyć ich liczbę o połowę. W pewnym sensie popieram takie rozwiązanie, ale z drugiej strony, kto by pracował w sejmie? Łatwo przewidzieć, że do parlamentu dostaliby się prawie wyłącznie rozpoznawalni i medialni parlamentarzyści, gotowi całe dni spędzać przed kamerami dyskutując na każdy temat. W takim kto razie by pracował w sejmie?
Samorząd czy parlament...?
W polityce dużo się dzieje każdego dnia, więc mało kto pamięta, że wybory samorządowe powinny odbyć się w poprzednim roku, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, ale partia wtedy rządząca zdecydowała się wydłużyć kadencję samorządową. Tłumaczyli to trudnością w przeprowadzeniu jednych i drugich wyborów w tym samym roku. Nie będę rozpisywał się, o co dokładnie chodziło, bo to już przeszłość. Zasadniczo chodziło o to, że żadne wybory nie dają gwarancji mandatu parlamentarnego, więc wybory samorządowe po parlamentarnych dawały szansę na zagospodarowanie przegranych.
Należy zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście przeprowadzenie wyborów na różnych poziomach w tym samym terminie jest ekstremalnie trudne w demokratycznym kraju. Wcale nie, weźmy przykład z Belgii, gdzie wybory samorządowe, parlamentarne i europejskie odbywają się tego samego dnia. Okazuje się, że w dziesięciomilionowym społeczeństwie partie polityczne potrafią wskazać różnych kandydatów na różnych listach. W takim rozwiązaniu widzę tylko korzyści, po pierwsze, szacunek czasu wyborców, po drugie, oszczędność z racji kosztów organizacji wyborów.
... a może europarlament?
Dochodzimy do końca, a w zasadzie powodu, dlaczego napisałem ten post. Obserwując przygotowania wszystkich partii do eurowyborów, odnoszę wrażenie, że wszyscy mają nas za idiotów, lub cytując klasyka "za ciemny lud", który pójdzie zagłosować bez względu, kto będzie na listach. Wyborcy, decydując się oddać głos, przede wszystkim wybierają listę partii, którą popierają, a dopiero w drugiej kolejności nazwisko konkretnego kandydata. W upartyjnionej polityce, gdzie partyjne dyscyplina jest ponad zdrowy rozsądek i osobiste przekonania parlamentarzysty, bez znaczenia jest, kto ten mandat zdobędzie. Marzyłby mi się oddolny ruch obywatelski, żeby głosować na nieoczywistych kandydatów, dając tym prztyczka "partyjnym lokomotywom na czele list".
Gdybym mógł zmienić w polskiej polityce jedną, jedyną rzecz, to zrobiłbym tak, żeby nie było wyborów parlamentarnych raz na 4 lata, tylko żeby co rok wymieniać około 25% parlamentarzystów (mamy 16 województw, więc akurat po 4 województwa na rok). I wtedy by nie było żadnych super obietnic tuż przed wyborami, bo "cały czas byłoby tuż przed wyborami", a rząd musiałby się liczyć z tym, że może stracić większość po roku czy dwóch, a nie dopiero po czterech latach. Co uważa Pan o takim rozwiązaniu?
Rozumiem Twój tok myślenia i po części z nim się zgadzam. Niestety są pewne zagrożenia w takim rozwiązaniu, po pierwsze trwała by nieprzerwana kampania wyborcza. Parlament nie byłby w stanie podjąć dyskusji nad wrażliwymi kwestiami (vide aborcja i jak kombinował w tej sprawie Hołownia przed wyborami samorządowymi), bo zawsze by były gdzieś wybory w najbliższym czasie.
Druga sprawa to okręgi wyborcze nie pokrywają się z obszarami województw, na dodatek różna jest ilość mandatów do zdobycia w każdym okręgu.
Ja bym zmienił inną rzecz, kandydujesz z okręgu w którym mieszkasz min. 3 lata. Skończyło by to turystykę po Polsce w poszukiwaniu mandatów. Na przykład poseł Wipler kandydował do sejmu z okręgu toruńskiego, w samorządowych walczył o fotel prezydenta Warszawy, a w europarlamentarnych startuje w okręgu pomorskiem.
Wielu posłów to rentierzy, którzy mają pełno domów i wszędzie mogą mieszkać :). Bogaci reprezentują interesy bogatych, biedni nie mają pieniędzy na kampanię wyborczą.
Tak, wiem, że w różnych województwach jest różna ilość posłów i okręgi się nie pokrywają, dlatego napisałem "około".
Imo w parlamencie to i tak nikt już w dzisiejszych czasach nie walczy o dobro "swojego okręgu", tylko o ogólne postulaty swojej partii.
Hołownia mówił też, że nigdy nie będzie go w koalicji, w której będzie Michał Kołodziejczak :).
Ale to nie jest do końca wina partii tylko właśnie społeczeństwa, które głosuje na jedynki mimo że są na nich osoby już skompromitowane.
Co do zmniejszenia sejmu i kto by pracował. Tak szczerze to lepiej żeby mniej pracowali. Może mniej glupot by wymyślali, ale też znów to wina wyborców bo czy rozliczają za pracę? Za wykonanie tego do czego się zobowiązali czy na fajne głowy z telewizora?
Do sejmu i do europarlamentu zawsze głosuje na ludzi wyselekcjonowanych i staram się sprawdzać co zrobili. Jakoś tak się złożyło że jeszcze nie zagłosowałem drugi raz na tę samą osobę.
Do samorządu w tym roku w ogóle nie poszedłem, bo nie potrafiłem w ograniczonym czasie znaleźć sensownych informacji o kandydatach.
No i całe partie też warto rozliczać, a właściwie wszystkie oszukały wyborców.
Powiem tak, że moje życie z dnia na dzień coraz bardziej zależy od polityków i to w takim bezpośrednim znaczeniu.
Mimo to, przy każdych wyborach puszczam sobie tę piosenkę żałując, że nie ma u mas takiego rozwiązania. Na Ukrainie też już chyba od tego odeszli.
Ale szlag mnie trafia, że wybory samorządowe są traktowane tak po macoszemu, kiedy ich wpływ na życie jest tak istotny - dużo większy niż w przypadku wyborów na Prezydenta RP