Czy wolno nam nie wspierać pracy w niedziele?

in #polish7 years ago

Przeciwnicy pracy w niedziele, zatroskani o pracowników, którzy (gdyby nie ich sytuacja ekonomiczna) akurat ten dzień tygodnia o wiele chętniej niż inne poświęciliby na coś innego, powinni dobrze się zastanowić, czy polityczne zakazy są środkiem zgodnym z ich wartościami.

Osoby śledzące ten profil pewnie wiedzą, że jestem przeciwny temu, by ktokolwiek mógł narzucać pokojowym jednostkom swoje zadnie siłą. Ponadto uważam, że osoby aspirujące do pouczania innych powinny w pierwszej kolejności świecić własnym przykładem i żyć zgodnie z promowanymi przez siebie wartościami.

Wspomniani wyżej przeciwnicy pracy w niedziele powinni przede wszystkim sami nie korzystać w tym dniu tygodnia z żadnych usług wymagających pracy "uciskanych" według ich wizji pracowników oraz unikać - również w inne dni tygodnia - wspierania ich pracodawców.

Ludwig von Mises w książce Biurokracja napisał:

[K]apitalistyczny system produkcji stanowi gospodarkę demokratyczną, w której każdy grosz daje prawo głosu. Konsumenci to naród suwerenny. Kapitaliści, przedsiębiorcy oraz rolnicy są mandatariuszami tego narodu. Jeśli przestają go słuchać, lub jeśli nie uda im się wyprodukować, najmniejszym możliwym kosztem, tego czego domagają się konsumenci, tracą swój urząd. Ich zadanie polega na służeniu konsumentowi. Zysk i strata to instrumenty, przy pomocy których konsumenci dzierżą mocno w cuglach wszelką działalność gospodarczą.

cytat z Misesa.jpg

To celne spostrzeżenie przypomina o tym, że rynkowe interakcje dają nam możliwość wspierania przedsiębiorców działających zgodnie z naszymi wartościami i nie wspierania tych, których wartości nam nie odpowiadają. Przeciwnicy "zmuszania" (dobrowolna umowa między pracownikiem a pracodawcą nie jest oczywiście zmuszaniem) do pracy w niedziele mają zatem doskonałe narzędzie do promowania swoich wartości - jest nim rynek, na którym mogą odpowiedzialnie głosować swoimi pieniędzmi, sprawiając na przykład, że otwieranie sklepów w niedziele staje się mniej opłacalne. Przy wysokim poparciu głosujących konsumentów, właściciele sklepów mogą przyciągać ich dopasowanym do ich wartości "programem wyborczym", tj. reklamować swoją działalność tym, że zamykają swój sklep w niedziele (lub sami stają tego dnia za ladą). Nie wymaga to żadnego zakazu - wystarczy odpowiednio duża popularność wspomnianego poglądu i konsekwentne działanie wyznających go konsumentów.

Wprowadzane przez polityków ograniczenia handlu lub innej pracy w niedziele mają natomiast to do siebie, że wymagają pracujących w niedziele funkcjonariuszy i inspektorów (np. Państwowej Inspekcji Pracy), którzy będą tego dnia egzekwować przepisy i pilnować pracodawców. Co więcej, ich praca finansowana jest z podatków, więc przeciwnicy pracy w niedziele są zmuszani do wspierania swoimi pieniędzmi odpowiedniego organu państwa - czyli pracodawcy, który działa sprzecznie z wyznawanymi przez nich wartościami.

Do takich absurdów dochodzimy, gdy dobrowolność przestaje być podstawowym kryterium oceny relacji międzyludzkich. Dobrowolnie zawierane umowy stają się "zmuszaniem do pracy", a walką z tym "zmuszaniem" zajmuje się państwo - instytucja nie tylko "zmuszająca" (zgodnie z tą retoryką) swoich funkcjonariuszy, ale również realnie zmuszająca wszystkich podatników do finansowania tego "zmuszania".

Na rynku, w relacji z prywatnymi podmiotami możemy zdecydować, że nie będziemy wspierać pracy w niedziele, jeśli się jej sprzeciwiamy. Działalność państwa sprawia jednak, że ostatecznie tego wspierania nie unikniemy.


Dziękuję za uwagę. Zapraszam do komentowania, głosowania i udostępniania. Polecam również obserwowanie mojego profilu.

Moje inne wpisy o podobnej tematyce:

Sort:  

Dla wyjaśnienia - jestem przeciwny temu zakazowi, bo deklarowany cel można (i powinno) się osiągnąc przy pomocy innych instrumentów, które by zagwarantowały, że praca w niedzielę jest naprawdę dobrowolna.

Z drugiej jednak strony to stwierdzenie "dobrowolna umowa między pracownikiem a pracodawcą nie jest oczywiście zmuszaniem" to jest niestety bullshit - całkowicie dobrowolna to ona by była, gdyby ów pracownik miał skuteczne instrumenty, żeby się przeciwstawić jakimkolwiek naciskom ze strony pracodawcy, a sami dobrze wiemy, że tak nie jest. Wolny rynek działa tylko wtedy, kiedy obie strony kontraktu mają taką samą pozycję negocjacyjną, a tutaj tak nie jest, nigdy nie było i pewnie nigdy nie będzie.

Ale zakaz w obecnym kształcie to nie jest żadne rozwiązanie i będzie z tego więcej szkody niż pożytku.

"Wolny rynek działa tylko wtedy, kiedy obie strony kontraktu mają taką samą pozycję negocjacyjną"

To by oznaczało, że nie mielibyśmy rynku, a jakiś rodzaj komunizmu.
Doprawdy nie rozumiem argumentów, jakoby stawianie przez zatrudniającego wymagań zatrudnianemu było w jakiś sposób wymuszaniem czegoś na tym drugim. Każdy ma swoje warunki, oczekiwania czy żądania. Zatrudniający oczekuje X od zatrudnianego, w zamian za co wypłaca mu wynagrodzenie. Albo ktoś na taką umowę przystaje, albo nie. Nie ma tutaj miejsca żaden przymus czy przemoc.

Stawianie przez zatrudniającego wymagań zatrudnianemu jest wymuszeniem jeśli są to wymagania pozakontraktowe, a częścią kontraktu jest także obowiązujące prawo. I jeśli to prawo mówi np. że mam prawo odmówić pracy w niedzielę/dzień wolny ustawowo od pracy to powinny być instrumenty zapewniające mi faktyczne prawo do takiej odmowy bez ponoszenia żadnych (bez wyjątku) negatywnych konsekwencji. I tyle.

Jeśli zatem ktoś się świadomie i dobrowolnie decyduje na pracę w niedzielę bo mu za to odpowiednio dużo zapłacą to nie mam z tym żadnego problemu, choć i tutaj zasady "wolnorynkowe" niekoniecznie muszą się sprawdzać, bo chyba byś nie chciał, żeby np. operował Cię chirurg, który jest od 48 godzin na dyżurze i w zasadzie pada na pysk, na co się zdecydował oczywiście całkowicie dobrowolnie bo mu zaoferowano wyjątkowo atrakcyjną stawkę ;-)

A skoro odbywa się to tak jak to zazwyczaj u nas się odbywa "wicie, rozumicie, potrzeby firmy ble ble ble..., odmowa będzie niemile widziana ble ble ble..." to jest to wymuszenie.

"Stawianie przez zatrudniającego wymagań zatrudnianemu jest wymuszeniem jeśli są to wymagania pozakontraktowe, a częścią kontraktu jest także obowiązujące prawo. I jeśli to prawo mówi np. że mam prawo odmówić pracy w niedzielę/dzień wolny ustawowo od pracy to powinny być instrumenty zapewniające mi faktyczne prawo do takiej odmowy bez ponoszenia żadnych (bez wyjątku) negatywnych konsekwencji. I tyle."

Z tym że takich obostrzeń w prawie nie było, zatem praca w niedzielę była jak najbardziej zgodnym z przepisami działaniem i nie stanowiła żadnego wymuszenia, żadnego przymusu a po prostu jeden z elementów umowy.

"Jeśli zatem ktoś się świadomie i dobrowolnie decyduje na pracę w niedzielę bo mu za to odpowiednio dużo zapłacą to nie mam z tym żadnego problemu"

Tak właśnie było, ale przez nowe regulacje już nie będzie w większości przypadków.

"A skoro odbywa się to tak jak to zazwyczaj u nas się odbywa "wicie, rozumicie, potrzeby firmy ble ble ble..., odmowa będzie niemile widziana ble ble ble..." to jest to wymuszenie."

Ponownie: nie ma tu żadnego wymuszenia. Jest warunek stawiany przez jedną ze stron, który to warunek druga strona może odrzucić i nie zgodzić się na zawarcie umowy. Dopiero gdyby jedna ze strona wymusiła na drugiej zawarcie kontraktu wbrew jej woli, np. zmuszając ją do tego groźbą zastosowania przemocy, wówczas byłoby to wymuszenie.

Ciężko by było znaleźć na świecie 2 ludzi którzy mieli by identyczną pozycje negocjacyjną! A jednak dobrowolnie zawierałem wiele umów... czasem nawet wiele dziennie. Czemu z resztą obie strony miały by mieć równą pozycję by zawrzeć korzystną dla obu stron umowę?

Dla jasności, nie mamy teraz w Polsce wolnego rynku, chyba że w szarej strefie. A pogląd, zgodnie z którym nierówna pozycja negocjacyjna oznacza zmuszanie, prowadzi do wniosku, że zmuszaniem jest niemal wszystko (bo raczej nie zdarzają się osoby o dokładnie równych pozycjach negocjacyjnych), więc jest chyba mało przydatny do oceny relacji międzyludzkich, chyba że ktoś chce się pławić w skrajnym pesymizmie.

"wolny rynek" działający na zasadzie "róbta co chceta" był dosyć powszechnym zjawiskiem w XIX wieku - skończyło się to kilkoma krwawymi rewolucjami, nie wspominając o wojnach czy innych ciekawych zjawiskach takich jak np. handel niewolnikami, który miał jak najbardziej "wolnorynkowe" korzenie ;-)

To właśnie dzięki rynkowi i kapitalizmowi i stojącymi za nimi ideami liberalnymi udało się skończyć z niewolnictwem. To rynek i kapitalizm przyczyniły się do tego, że nie mamy niewolnictwa, a twierdzenia o roli handlu niewolnikami w rozwoju rynku są fałszywe:
http://mises.pl/blog/2018/02/28/wplyw-handlu-niewolnikami-brytyjskiego-imperializmu-rozwoj-gospodarczy-europy-byl-niewielki-rozdz-26-ksiazki-burzuazyjna-godnosc/

Poza tym rynek to nie jest żadne "róbta co chceta", ponieważ rynek opiera się na jednej, fundamentalnej i podstawowej regulacji: przestrzeganiu prawa własności, zobowiązaniu się do nienaruszania i poszanowania własności. Zatem nie można niszczyć czyjejś własności czy zlecić komuś takiego zniszczenia bez konsekwencji.

Prosiłbym zatem o niepowielanie mitów i fałszywych przekonań dotyczących rynku.

Co do niewolnictwa to jest ono w swym zaraniu jak najbardziej "wolnorynkowe", aczkolwiek zgadzam się, że i za jego zniknięciem stoi ten sam mechanizm. Po prostu z czasem wynaleziono bardziej finezyjne narzędzia pozwalające na realizację tego samego celu tylko taniej i efektywniej. Zatem zniknięcie (a w zasadzie ukrycie) tego zjawiska jest zasługą "wolnego" rynku.

"nie można niszczyć czyjejś własności czy zlecić komuś takiego zniszczenia bez konsekwencji"

ależ można, każda rewolucja na tym w zasadzie polega, choć bardziej idzie nie o niszczenie, ale o redystrybucję ;-)

Aha, i pozwól proszę że to jednak ja sam będę decydował o tym co uznaję za fałsz, mit albo też co będę "powielał".

Chyba pozostaje w tym momencie tylko spytać o definicję wolnego rynku. Jeśli ktoś jest mu przeciwny, może w zasadzie wszystko co najgorsze nazywać "wolnym rynkiem" lub zasługą "wolnego rynku", tylko jaki to ma sens?
Rozmówcy mogą sobie wtedy podnosić nawzajem ciśnienie bezproduktywną wymianą zdań, używając tej samej nazwy dla dwóch zupełnie różnych zjawisk - tylko to nie jest rozmowa, a raczej przeplatające się monologi na dwa różne tematy.

Jasne, nikt nie broni Ci wypisywania głupot :)

I nawzajem ;-)

Handel niewolnikami nie jest elementem wolnego rynku. Wolny rynek nie oznacza "róbta co chceta". Jeśli punktem wyjścia będzie wypaczona teoria własności, zgodnie z którą można przemocą "zawłaszczać" innych ludzi, to jakich byś do tego nie dodał zasad dotyczących wymiany tytułów "własności", nie otrzymasz wolnego rynku (już sama opozycja słów "wolny" i "niewolnik" powinna Ci zasugerować, że Twoja wypowiedź jest wewnętrznie sprzeczna).

Sunday work or not work. If the Government has a regulation against it, then an employer should not be able to require an individual to work on Sundays. If the people do not agree with the law, then it is upto the people to change the law. Whether an individual works for the private sector or for the government then they should not be working on Sunday if that is the law. One thing people conveniently seem to forget is that preachers are "Paid employees" of the church, and thus if the government says no one is allowed to work on sundays, then that includes church pastors and preachers. I know the people will argue they are not working. Well a complicated discussion which most like will not be solved.

I agree with your post..