Szczerze, to planowałam dzisiaj triumfalną prezentację swego dzieła rękodzielniczego.
Dzieła nie ma, triumfu nie ma.
Jedyne co mogę zaprezentować, to krótka historia zmagań twórczych zakończonych impasem i skutkujących kolejną falą przemyśleń życiowych i analiz.
Zaczęło się od konkursu pod tagiem #pl-rekodzielo. Po raz pierwszy od pięciu lat wzięłam do rąk nici i zmotałam wdzianko na jajko. Z powodzeniem! Przypomniałam sobie, jak to lubiłam, jak miło płynął przy tym czas i jak cieszyły mnie efekty.
Idąc za ciosem wróciłam do porzuconego dawno temu pomysłu na koronkowy choker (rodzaj dopasowanego do szyi naszyjnika, potocznie zwanego dusikiem). Zima poszła precz, szyję można odsłonić... robię!
Pierwszy cios - nie mam czarnej nici. Mam brązową, czerwoną, białą, kremową, fioletową, zielony melanż i nędzne resztki czarnej... no tak, niegdyś najchętniej robiłam czarne bransoletki.
Dobrze więc, zrobię brązowy choker, nie musi być tak żałobnie. Przygotowałam nici, czółenka (główne narzędzie obok rąk) i szydełko. Najbardziej nie lubię nawijania nici na czółenko, nuda.
Podejście pierwsze
Pierwsze dwie próby standardowo do kosza - błędy w liczeniu, za mocno albo za luźno...
Próba trzecia zaskoczyła - dobrze idzie, bardzo dobrze. Trochę krzywo, ale wiem, że po zmoczeniu i wyprasowaniu koronki (a może i wykrochmaleniu) wszystko się wyrówna. Cały wieczór spędzam na plątaniu, nieśmiało włączam audiobook sprawdzając, czy nie zaburzy mi to pracy (co rusz liczę słupki i pętelki, patrząc na wyrysowany schemat)... nie zaburza. Świetnie!
Następnego dnia kontynuuję. Rano pierwszy zonk. Koraliki, które w ciepłym świetle lampy wydawały się być brązowe, w rzeczywistości są w kolorze fioletowym. Spoko, fioletowy pasuje do brązu. Taki kawał już zrobiłam, jakieś 30%... nie zrezygnuję przecież teraz. Robię dalej. W międzyczasie porywam się na mini sesję zdjęciową, wykonaną telefonem.
Zachęcona sukcesem dnia poprzedniego włączam sobie film. Tak tylko będę zerkać. Jednym okiem na monitor, drugim na schemat. Prawa półkula chłonie akcję, lewa liczy supełki.
Duży błąd, bo to Atomic Blonde - na ekranie Charlize Theron i James McAvoy w ponurej scenerii Berlina Wschodniego, w głośnikach zaś sama klasyka muzyki pop lat 80-tych. Po 10 minutach obie gałki oczne zezują na monitor, zaś półkule grzeją się próbując przyswoić dane, wysyłając jednocześnie prawidłowe dyspozycje dłoniom.
Film się kończy, wytrącona z transu zwracam oczy na mój choker i widzę błąd. Poważny. W koronce czółenkowej jest tak, że nie da się spruć. Można w miarę zręcznie rozplątać tylko ostatnie kilka minut pracy. Jakby się uparł, można rozplątać wszystko - trzy razy wolniej, niż trwa samo tworzenie. Połowa naszyjnika idzie do kosza:
To dziwne, ale nie czuję złości.
Dlaczego mi nie wyszło? czy to znaczy, że mam sobie odpuścić?
Nie, to znaczy, że te fioletowe koraliki są jednak do dupy - odpowiadam sama sobie i zaczynam szukać nowego schematu. Bo tamten był zbyt czasochłonny jednak.
Podejście drugie
Zaczęłam jeszcze tego samego wieczoru, tym razem bez koralików. Jedna próba, druga, trzecia, dupa. Krzywo, nic się nie schodzi i nic nie pasuje w tym schemacie. W porządku, ma prawo, bo wzór z internetu, na pewno źle rozpisany. Idę spać.
Podejście trzecie
Kolejny piękny dzień, można zacząć od nowa!
Rozmyślam nad naszyjnikiem i stwierdzam, że to chyba wina nici. Ta brązowa jest dość cienka, dlatego mi nie wychodzi. Patrzę na resztki czarnej - grubsza! Dobieram znany mi wzór, bardzo oszczędny, powinno wystarczyć. Niepomna doświadczeń włączam film - ale tym razem taki, który znam i dzięki temu nie zaangażuję zbytnio swej uwagi.
Tyle, że to Las Vegas Parano. Po 10 minutach gapię się w monitor i rechoczę. Koronka się "robi" gdzieś na rubieżach mej świadomości. Mniej więcej w połowie filmu budzę się z delirki i sprawdzam stan prac.
Jasna cholera. Powykręcane, rozłazi się w palcach, a powinno być zwarte. Końcówka jakby z innej bajki wzięta. Teraz już jestem zła. Robiłam ten wzór kilka razy, na tej samej nici i było dobrze. Pięć lat temu mi wychodziło. Wrzucam wszystko do pudełka i jestem obrażona do końca dnia.
Podejście czwarte i piąte
Kolejny, piękny dzień...
Naszyjnik nie daje mi spokoju, próbuję zdecydować, co dalej. Może to wszystko nie ma sensu - tyle godzin pracy i zero efektów. Może to znak, że powinnam sobie dać spokój? Że był na to czas dawno temu, a teraz pora zająć się czymś innym? Na przykład zleceniem, co leży odłogiem. Nie potrafię ocenić, czy moje parcie na ten cholerny choker, to dziecinna zachcianka, czy prawdziwa potrzeba serca.
Tak czy inaczej sięgam po kolejny wzór. Trochę bardziej skomplikowany, ale znany. Biorę do ręki bransoletkę zrobioną pięć lat temu - liczę supełki, pętelki, łączenia, rozpisuję schemat na kartce.
Przewijam nici na czółenkach - znowu brązowa. Zaczynam. Odpuszczam filmy i włączam audiobook.
Już od początku czuję, że nic z tego - jest coraz gorzej. Mimo to brnę dalej, jakby zaślepiona uporem i chęcią udowodnienia samej sobie, że dam radę! Emocjonalnie daleko mi do Buddy, jestem jak wulkan sekundę przed wybuchem. Szarpię nici, rzucam mięsem, komentuję pod nosem. Gówno, do dupy.
Porzucam brązową nić i zaczynam od nowa - ten sam wzór, tym razem na nici czerwonej.
Nein, nein nein!
No ja p*******...
Koniec. Wściekła zbieram wszystko - koronki, nici, czółenka, nożyczki, szydełko i klnąc wrzucam do pudełka. Nie robię więcej, w dupie to mam!!!
Zrób coś pożytecznego w końcu, do k***y nędzy - warczę pod nosem i idę pisać artykuł.
Epilog
Wszystkie prace skotłowane spoczywają w pudełku, chwilowo jestem wyczerpana tematem chokera. Na razie chcę sie zająć zleceniem, za to przynajmniej mi ktoś zapłaci. Tylko czy o to w życiu chodzi...
Nie wiem, do czego zmierzam w tej historii. Co życie chce mi powiedzieć? Odpuść sobie, czy raczej nie poddawaj się?
A może - odpuść sobie na razie, ale się nie poddawaj?
A może - weź, idź na spacer :)
zdjęcia własne, kadr z filmu wykorzystany na prawie cytatu
Powiem Ci, że... Przechodziłem przez podobne porażki... Teraz kiedy parzę herbatę to tylko parzę herbatę i wychodzi mi doskonała. :)
Film widziałem... Rozumiem powagę sytuacji... :) Zaprawdę Charlize Theron jest jak dobre francuskie wino... im dojrzalsza tym lepsza!
... a może poszli do lasu ?! :)
Będą kolejne dni... :)
Wiesz, że jak kończyłam pisać, to właśnie to miałam w głowie???
To jedno z moich ulubionych powiedzonek "z dupy" :D
Jak go używam, to często muszę potem dopowiedzieć kawał.
Kawał jest boski, bardzo go lubię. Podobnie jak dowcipy o Stirlitzu. :)
Jako zamiennika używam czasami tekstu Olgi Lipińskiej "Idźcie przez zboże, we wsi Moskal stoi."
Oraz na panikarzy powiedzonka mojego dowódcy z wojska "Nie takie czołgi na nas szły!"
wybaczcie, że się Wam wcinam, ale czy może ktoś przytoczyć ten kawał? zainteresowałem się. Odwdzięczę się historiami o Łotyszach
mam nadzieję, że nie zepsuję, bo ten kawał pamiętam od dziecka:
Partyzanci uciekając przed Niemcami schowali się w pustej studni. Przybyli Niemcy, stają nad studnią i zaczynają kombinować:
Gdzie są partyzanci?
A echo ze studni:
Gdzie są partyzanci, gdzie są partyzanci, gdzie są partyzanci...
A może poszli do lasu?
Echo ze studni:
A może poszli do lasu, może poszli do lasu, może poszli do lasu...
A może wrzucimy granat do studni?
Echo:
A może poszli do lasu, może poszli do lasu, może poszli do lasu....
Zazwyczaj, gdy to opowiadam, śmieję się tylko ja. Tak jak teraz :D
Nie znałem. Wersja bardziej na bogato. :)
Jedna z wersji:
Partyzanci schowali się przed Niemcami w pustej studni i postanowili udawać echo. Nadchodzą Niemcy. Jeden z nich zagląda do studni i pyta:
Echo odpowiada:
Niemiec znowu pyta:
Kolejne pytanie:
No popatrz, moja wersja jest ciut inna. Choć może ewoluowała przez te dziesiątki (dosłownie) lat. Opowiedział mi ten kawał starszy brat, on to umiał opowiadać :)
Zajmuję się głównie wektorami, rysuję je myszką i bywam w tym niezły. Zdarza mi się zostawiać obrazki na jakis czas, gdy zapędzę się w kozi róg, gdy przestaje działać koncepcja i nie umiem, albo nawet nie wiem jak zrobić żeby mi się podobało. Ale najgorsze jest coś innego. Programy wektorowe dostosowują rozdzielczość do przybliżenia, więc zdarza mi się zapomnieć o całym obrazku i skoncentrować się zupełnie na detalu mało widocznym z perspektywy całości. Potrafię 3 godziny spędzić nad owadzim nosem potwora, nad biedronką, liściem, palcem z pazurem. Czasem trzeba potem ściągac te szczegóły, bo nie pasują, albo wychodzą za ciemne. Pozostaje zgrzytanie zębów nad straconym czasem i wymuszony pośpiech nad resztą pracy. Badź dzielna, zrobisz sobie pięknego dusiciela. Pozdrawiam!
Dziękuję :)
Zdarza mi się podobnie - cyzelowanie szczegółu i utrata szerszej perspektywy. Najlepsze jest to, że można tę tendencję zauważyć zarówno w drobnej twórczości, jak i w życiu ogólnie. Warto czasem się zatrzymać, odpuścić, zdjąć temat z pola widzenia :)
zawsze sobie wtedy wyobrazam ze te obrazki cierpią takie niedorobione. to uprawdopodabnia finał
Na pewno nie należy zniechęcać się "na zawsze". Proponuję odpocząć, iść na spacer i gdy umysł się zresetuje, to bez problemu zrobisz piękny naszyjnik :) będę na niego czekać ile potrzeba :D najważniejsze to nic na siłę. Jak nie idzie - trudno, a potem pochwalisz się pięknym dziełem :)
p.s. podziwiam za czółenka, ja tylko igła i szydełko.
Gdyby nie Twój tag i konkurs, to pewnie nigdy bym nie wróciła do tego, więc na pewno będę próbować.
Sama nie wiem dlaczego zaczęłam od czółenka, zapewne dla mnie igła byłaby wyzwaniem :)
I super :) tak trzymać.
(ja dziś też nie zdążyłam wrzucić mojego motylka na konkurs :( cóż jak pech to pech)
Znam ten ból ... ;)
Bardzo dobry wpis:) Lecz przez znacznie większe zainteresowanie tagiem niż podejrzewałem jestem zmuszony rozdzielać głosy o niższej wartości.
W porządku :) Dzięki!
Fajnie napisane. Czytalem o koralikach a mialem wrazenie jakbym jakis thriller ogladal :D
Nieźle. Co to się działo. Rękodzieło powinno sprawiać przyjemność. Z konkursami z rękodziełem dałem sobie spokój, to nie dla mnie, a zresztą i tak by nic nie stworzył.
Pozdrawiam.
A Twój grill? To dopiero rękodzieło! Nawet płytki betonowe sam zrobiłeś.
Fajnie wyszło, jestem zadowolony, ale to by podchodziło chyba bardziej pod budownictwo. :)
Nieźle. Co to się działo. Rękodzieło powinno sprawiać przyjemność. Z konkursami z rękodziełem dałem sobie spokój, to nie dla mnie, a zresztą i tak by nic nie stworzył.
Pozdrawiam.
Lubię takie dusiciele. :)
A łotewskie kawały i puenta z otchłanią lodówki.
Wyborne księżniczko.