Zaczęło się.
Nastał marzec, czyli w moim subiektywnym odbiorze świata - wiosna. Od lat w tym właśnie dniu, niezależnie od pogody porzucam zimową kurtkę. Czapka, szalik i rękawiczki zostają.
Na fali wiosennego optymizmu i przypływu energii część drogi do i z pracy zaczęłam pokonywać na piechotę. Obecnie jestem na etapie szukania najprzyjemniejszej trasy.
Czas, kiedy idę, jest moim czasem. Mogę przemyśleć wiele spraw, zdystansować się, uporządkować myśli. Często przychodzą do mnie mądrości rodem z najlepszych poradników kołczingowych.
Jak w piątek rano, gdy wpadł mi kamyk do prawego buta. Nie wiem jakim cudem, bo cholewka na dobre 12 cm, ale stało się.
Szłam kuśtykając i co krok potrząsałam nogą, żeby przesunąć kamyczek w jakiś kącik, gdzie nie będzie uwierał. A ten skubaniec spod pięty poleciał na środek, dźgając w najczulsze miejsce, potem z powrotem... i tak kilka razy, wte i wewte. A ja szłam i wyrzucałam tę nogę to do przodu, to do tyłu...
...bo przecież nie będę robić z siebie idiotki i ściągać buta na środku ulicy.
Całe szczęście, że lewa noga nie była ani trochę głupia ;)
W końcu kamyczek utknął w palcach. Szłam tak ze sto metrów przekonując samą siebie, że wcale nie jest źle. Oczywiście było dużo lepiej, niż wcześniej, ale nadal uwierało. Spacer przestał cieszyć. Myślałam tylko o tym, jak dotrę do pracy, zdejmę buta i wytrząsnę cholerę.
I wtedy to do mnie dotarło. Znowu to robię. Znowu ignoruję dyskomfort i ból, chcę wytrzymać... Bo przecież nie jest aż tak źle, dam radę. Oczywiście, że dam radę... można wiele znieść, ale czy to konieczne?
Przystanęłam, oparłam się o stojak rowerowy i zdjęłam buta. Razem ze skarpetką, ale co mi tam, kamyk też wypadł. Mały gnojek.
Stojąc na jednej nodze, zakładając skarpetkę i buta rozmyślałam, ile takich kamyczków nosiłam w sobie latami. Wynajdując argumenty i usprawiedliwienia, które uświęcały status quo. Wmawiając sobie, że to przecież nic strasznego, da się wytrzymać. Jeszcze rok, jeszcze dwa. Aż stanie się coś... Ktoś... Przypadek sprawi...
Praca, której nie lubiłam. Toksyczna relacja. Znajomości, które nie wnosiły niczego dobrego w moje życie. Ciągłe, drobne ustępstwa i rezygnowanie z siebie.
Wielu z nich się pozbyłam, ale wiem, że kilka wciąż uwiera. Wskoczyły też nowe. Pytanie - czy mam zamiar je ignorować? Oszukiwać się, że wcale nie jest tak źle?
Możliwe, że to całkiem małe drobinki, lecz to, co w pierwszej godzinie wydaje się być ziarnkiem piasku po latach może osiągnąć rozmiary głazu.
Pominę dalsze kazanie, każdy sobie dopowie co chce.
Najważniejsze, że pozbyłam się kamyczka i dalej szło mi się cudownie!
Przy okazji przypomniało mi się, jak w listopadzie 2016 roku (tak, pamiętam dokładnie) wracałam z pracy z dżdżownicą w prawym bucie. To też był botek ze sporą cholewką i naprawdę nie chcę dociekać, w jaki sposób ów pożyteczny skąposzczet tam się dostał. Prawdopodobnie tak, jak piątkowy kamyczek. Może czas się przyjrzeć moim krokom...
W każdym bądź razie, owego mokrego, listopadowego wieczora poczułam wilgoć w okolicy kostki. Nie chciałam wiedzieć co to jest. Nie odważyłam się zdjąć botka. Stawiałam stopę na zewnętrznej krawędzi buta próbując odsunąć gołą skórę jak najdalej od tego "czegoś" i kuśtykałam do domu. Wytrzymałam, oczywiście.
Jak tylko wpadłam na klatkę schodową zdjęłam obuw i odkryłam pasażera. Pacjent nie przeżył.
Taaak. To był ogólnie podły czas dla mnie, który jednak dał kopa do zmian.
Z przyjemniejszych rzeczy - w piątek wracając z pracy zahaczyłam o niewielki park, znajdujący się tuż przy ulicy Opolskiej, czyli jednej z najbardziej ruchliwych i zakorkowanych arterii mojego miasta.
Szłam sobie ścieżką, gdy coś jaskrawo żółtego, przyczajonego w zmiętej, pozimowej trawie przykuło moją uwagę. Pokonując niechęć do nadkładania drogi [gdzie ci się spieszy, człowieku?] skręciłam w tamtą stronę. Podeszłam, kucnęłam... a tu taka cudna niespodzianka!
Obok następna!
A gdy wstałam, otrząsnęłam się z miejskiego otępienia i zaczęłam prawdziwie patrzeć, ujrzałam to:
Usiadłam na chwilę, bo gdzie mi się spieszyło.
Nie wiem jak w Chochołowskiej, u mnie już są :)
Myślę sobie że
ta zima kiedyś musi minąć...
W. Waglewski
Peace&Love!
Fotka otwierająca:
na licencji (CC BY-ND 2.0): https://creativecommons.org/licenses/by-nd/2.0/
źródło:https://www.flickr.com/photos/tomascarvalho/9528141163;
Pozostałe zdjęcia mojego autorstwa.
Dobry tekst i dobry wniosek, lenistwa i dyskomfortu należy się wystrzegać, jeśli chce się dobrze żyć.
Zgadzam się z Tobą, jeśli pod pojęciem lenistwa nie masz na myśli odpoczynku, relaksu i słodkiego nicnierobienia od czasu do czasu, które to składniki życia są mi do szczęścia wręcz niezbędne 😉
Pod pojęciem lenistwa mam na myśli, że zrobił bym to czy tamto ale nie chce mi się bo ....... (usprawiedliwienie lenistwa). Odpoczynek i relaks jest jak najbardziej wskazany, ciało musi się czasem zregenerować.
Ja kiedyś jako dzieciak założyłem trampki i pobiegłem na podwórek. Po jakimś czasie poczułem, że coś w palcach się rusza. A i ta nie chciało mi się zatrzymać i ściągać buta. Po kilku godzinach nie wytrzymałem, ściągam but a z niego wybiega żuczek. Twardziel z niego. Przez lenistwo, chyba, obaj się męczyliśmy. Od tamtego czasu, jak poczuje dyskomfort to ściągam obuwie.
Coś Ci się w palcach ruszało i buta nie zdjąłeś? Twardziel to z Ciebie jest 😉
wiesz, tak sobie pomyślałam, że w sumie często idziemy z tym kamyczkiem udając, że nic się nie stało, paradoksalnie też tak trochę z troski o siebie.
"...bo przecież nie będę robić z siebie idiotki i ściągać buta na środku ulicy", przecież nie będziemy skakać na jednej nodze, wymachując w powietrzu drugą, nagą girą; a nie daj Bóg jeszcze stracimy równowagę, i dopiero będzie.
zatem trochę myślimy o sobie, ale tak naprawdę o innych - odbiorze swojej osoby w oczach innych. takie tam polskie: "coludziepowiedzo", a może ktoś sie popatrzy, albo przystanie, zjedzie na pobocze?! będzie robił fotki??
a ludzie mają nas centralnie gdzieś!!
rety, jak ja to sobie wreszcie uświadomiłam, jak to wreszcie dotarło do mej zakutej makówki, to była taka ulga, jakby mi ten Twój urosły głaz z hukiem spadł z mojego grzbietu.
ludzie nie poświęcają nam nawet cząstki tych myśli, o które moglibyśmy ich podejrzewać.
mają swoje. w swoich kosmosach.
aa, nawet jeśli.
to niech im sie świat rozweseli od tego mojego kretyńskiego skakania :)
w sumie chód w stylu Monty Pythona też jest niczego sobie :D
Miałam to w tekście, Kochana, prawie takimi samymi słowami! Ale skasowałam...bo pomyślałam, że co będę analizować, niech każdy to sobie przemyśli po swojemu :)
No właśnie. Opinia ludzka w żaden sposób nie wpływa na to, kim jesteśmy.
Poza tym... Co jest gorsze - stracić twarz przed kimś, kto zechce cię wyśmiać, czy przed samym sobą? Trzeba się liczyć z własnymi uczuciami.
Dobrze że wywaliłaś i ten kamyczek :)
!tipuvote hide
Dziękuję 🙂
Pewne emocje, odczucia i reakcje są dla nas ludzi absolutnie wspólne, uniwersalne i bodaj ponadczasowe - nawet jeśli sięgnęlibyśmy 3 tysiące lat wstecz, czy 700 lat w przyszłość - kamyczek w bucie zawsze będzie kamyczkiem w bucie i ...
... po prostu doskonale i trafnie to opisałaś.
Chyba każdy, komu kiedykolwiek wpadł do buta kamyk, w podobny sposób odczuwał i przeżywał ten niefart i zadawał sobie te niemal szekspirowskie pytanie - "zdjąć, czy nie zdjąć?"
Boleśnie odczuwał każde jego poruszenie, a przy tym - dziwnym stopą potrząsaniem - próbował go "alokować" w najmniej uciążliwe miejsce.
Ale dżdżownica...???
@wadera - jesteś wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju :D
Gorąco Cię pozdrawiam :)
Dziękuję i pozdrawiam również 🙂
Twój post został podbity głosem @sp-group-up kurator @michalx2008x
Precz kamyczki! Precz dżdżownice!
A wiesz, co jest w tym ludzkim męczeniu się z kamykami najgorsze? Że tak tudno przyjąć dobre słowa osób, które nauczyły się po prostu wyjmować kamyki z butów i jakoś tak samemu trzeba do tego dochodzić i dojrzewać.
I druga sprawa - oczywiście, że w marcu nie nosi się kurtki zimowej. Wczoraj o dziewiątej wyruszyłam na zakupy w dżinsach, bluzie polarowej (ale takiej zwykłej, wciąganej przez głowę), arafatce na szyi (wiało) i okularach słonecznych (świeciło).
Czy mój strój się wyróżniał? O, zdecydowanie - jednak wciaż królują płacze i kurty z futerkiem na kołnierzach i kapturach, czapki i szaliki. Czy spowodowało to jakiekolwiek rysy na strukturze wszechświata? Nie. :D
Dokładnie! Pierwszą reakcją jest zazwyczaj: łatwo ci mówić..! A im przecież też nie było łatwo...
Ale to się wie dopiero dużo, dużo później ;)
Najwyżej drobne ryski na spiętej psychice co poniektórych osobników :D
A może niektórym dały miły promyczek pozytywu? "Będzie chora, będzie chora. Ja nie będę chora, bo się ciepło ubrałam! Brawo ja!". Tak to widzę. :)
Ano. Niech każdy ma swoją chwilę radości :)
Jak sobie pomyśle ile uwierających kamyczków miałam w butach i je znosiłam... to i teraz czuję ten ból. Ale czy gdy przytrafi mi się następny "kamyczek" nauczona swoim dotychczasowym doświadczeniem po prostu ściągnę but i go wyrzucę, czy po raz kolejny męka będzie się rozciągać a ja zamiast pozbyć się problemu będę próbowała go przesunąć lub przeczekać?
Niesamowity tekst.
Dziękuję ❤️
@julietlucy, najważniejsze, żeby zobaczyć i przyznać przed samym sobą, że coś uwiera. Trzymając się naszej przenośni - czasami nie można wyrzucić kamyczka od razu... bo na przykład przechodzisz przez jezdnię albo niesiesz córeczkę na ręku. W życiu tak samo - są sytuacje, gdzie faktycznie trzeba się wstrzymać, zastanowić, zrobić plan. Najważniejsze, by powiedzieć sobie wprost: uwiera mnie to, boli, przeszkadza, chcę żyć inaczej.
Żeby nie myśleć:
Wcale nie boli
Jakoś to będzie
A co ja mogę?
Nie mam na to wpływu
Takie jest życie
Taki los
Dupa, a nie los. Nie oddawajmy władzy nad własnym życiem innym ludziom, okolicznościom czy losowi.
Waderko !
Przecudowny wpis, trochę cholercia, jakbym widziała siebie z tymi kamykami... I ogółem.
Dzięki, bo daje do myślenia :)
Posted using Partiko Android
Ja też dziękuję :)