Jak zostałem ateistą

in #polish7 years ago (edited)



Próbuję przypomnieć sobie, jak to się stało, że pewnego dnia przestałem wierzyć w Boga.


Najstarsze z moich wspomnień sięgają licealnej lektury “Niezwyciężonego” Stanisława Lema. Bohaterowie tej książki na odległej planecie zmagają się z mikro-robotami, powstałymi na skutek sztucznej ewolucji i łączącymi się w ogromne, inteligentne chmury, zdolne niszczyć statki kosmiczne i wymazywać ludzką pamięć. Chyba po raz pierwszy dowiedziałem się wtedy, że żywe może nie różnić się od martwego, że granica między jednym a drugim nie jest wyraźna. Ewolucja biologiczna może być dalszym etapem ewolucji Kosmosu, a w takim razie  “życie” wcale nie musi być “tchnięte” w materię przez Wszechmocnego Boga. Dziś te procesy są coraz dokładniej opisywane poprzez “wielką historię” (Big History), a astrofizyk Eric Chaisson dowodzi nawet, że obie ewolucje przebiegają na tej samej zasadzie.


Rzeczywistość według współczesnych nauk: supergromada Laniakea. Zawiera 100 tysięcy galaktyk. Jedną z nich jest nasza Droga Mleczna, złożona ze 100 miliardów słońc...


W każdym razie, nawet jeśli nie straciłem wtedy do końca wiary, Bóg stał mi się mniej potrzebny, gdyż zacząłem tłumaczyć sobie pochodzenie życia na nowy sposób. Co ciekawe, jakoś nigdy nie robiły na mnie wrażenia różnice między Księgą Rodzaju, a naukową teorią Big Bangu. Początek całego Wszechświata jakoś mnie nie martwił. Mój Bóg był chyba nie tyle Stwórcą świata, co Dawcą życia i właśnie tutaj zaczęły się moje problemy.


Powieść Lema to jedyny moment, kiedy pamiętam siebie jako wierzącego, a odkrycie “mechanicznej ewolucji” jako wewnętrzny wstrząs, z którym trudno mi było sobie dać radę. Kiedy w kilka lat później zacząłem studiować i popularyzować wiedzę o wczesnym chrześcijaństwie, a zwłaszcza o historycznym Jezusie z Nazaretu, byłem już ateistą. Czytałem poważne akademickie prace pisane po angielsku nie tylko przez ateistów, ale przede wszystkim przez protestantów, Żydów, nielicznych katolików. Najpierw opisywałem te prace w internecie, potem na łamach krakowskiego “Znaku”. Zorientowałem się, że jedyna hipoteza, uznawana przez biblistów o różnych światopoglądach mówi o tym, że Jezus był żydowskim prorokiem, wierzącym w rychłe nadejście Królestwa Bożego i koniec świata. Miało to nastąpić za życia jego samego i jego uczniów. Nowy Testament to w gruncie rzeczy jedna wielka apologetyka: dramatyczne próby zrozumienia, dlaczego Królestwo nie nadeszło.


Największego dystansu nabrałem do katolicyzmu. Moje artykuły “biblisty-ateisty” były czytane i różniły się mocno od kościelnej biblistyki, układanej poprawnie według wskazówek z Watykanu. Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów poprosiło mnie o zrobienie tłumaczenia tajnej instrukcji watykańskiej “Crimen Sollicitationis”. Ten ponury dokument, którego nie wolno było powielać, komentować ani trzymać poza biskupimi sejfami, stanowił przez dziesięciolecia podstawę do prowadzenia w Kościele min. tajnych spraw o pedofilię. Praca nad tłumaczeniem pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego przestępstwa seksualne wobec nieletnich (których w Kościele wcale nie było więcej, niż np. w sierocińcach) spowodowały wyludnienie się kościołów w tylu krajach niegdyś chrześcijańskiej Europy. 


Do dziś źle to wygląda, choć papieże już nie przemilczają tematu. W marcu z udziału w papieskiej Komisji do Ochrony Nieletnich zrezygnowała Maria Collins, irlandzka ofiara przemocy seksualnej duchownych. (Powód: kardynałowie zablokowali powstanie trybunału, mającego sądzić biskupów, ukrywających przestępstwa podległych im księży diecezjalnych). Na katolickich stronach wciąż nie wolno mi podawać linka do mojego “nieautoryzowanego” tłumaczenia, a kiedy pytam, czy polski Kościół przygotowuje własną, oficjalną wersję, spotykam się z głuchym milczeniem…


Apartamentowiec Spire Lofts, dawny Kościół Wincentego de Paulo na nowojorskim Brooklynie (fot. własna)


Czy to wszystko daje mi solidne i w pełni wystarczające powody, aby być ateistą? Kościół złożony z grzeszników może przecież wykrzywiać Boże dobro; hipotezy o Jezusie historycznym są w gruncie rzeczy bardzo wątłe z powodu braku nie-chrześcijańskich źródeł do badania jego nauczania, a nawet ewentualne powstanie życia z materii nieożywionej nie oznacza jeszcze, że Wszechmocny nie istnieje. Opowiadam tutaj historię moich zwątpień, na ile potrafię ją odtworzyć. Nie twierdzę, że układa się ona w spójną całość.


W ostatnich latach największy wpływ na mój ateizm miało przeprowadzone przez fizyka Davida Deutscha rozróżnienie między “elastycznymi” hipotezami o świecie niewidzialnym, stawianymi przez dawne mitologie i “twardymi” hipotezami współczesnej nauki. Przez świat niewidzialny Deutsch rozumie zjawiska i procesy zbyt szybkie albo zbyt powolne, zbyt ogromne albo zbyt mikroskopijne, abyśmy je rejestrowali naszymi zmysłami.


I tak w znanym greckim micie objaśniającym pory roku bogini Demeter, matka Persefony, jest zimą smutna, gdyż jej córka musi przez tych kilka miesięcy mieszkać w podziemiach Hadesu. Skutkiem stresu bogini jest chłód i jałowa ziemia. Deutsch zauważa, że gdyby starożytni Grecy wybrali się do Australii, mieliby problem z tym mitem, gdyż w czasie greckiej zimy - w Australii jest akurat najcieplej. Czy w tej sytuacji Grecy odrzuciliby mit? Najprawdopodobniej uzupełnili by go o jakieś ad hoc wyjaśnienie, np. że w Australii jest tak gorąco, bo tam właśnie Demeter przegania upały z Grecji.


Deutsch tłumaczy sukcesy nowożytnej nauki tym, że hipotezy naukowe nie dają się tak łatwo “naciągać” pod nowe, zaskakujące obserwacje. Obecne wyjaśnienie pór roku: oś Ziemi jest nachylona w stosunku do płaszczyzny jej obrotu wokół Słońca, co daje przez pół roku silniejsze, a przez drugie pół roku słabsze nagrzewanie. Odchylona od osi Grecja marznie w tym samym okresie, kiedy leżąca na drugiej półkuli, nachylona do osi obrotu Australia - walczy z letnimi upałami. Zdaniem Deutscha przy takiej 'twardej" hipotezie np. ewentualne odkrycie, że Grecja i Australia mają te same pory roku w tym samym czasie - od razu sfalsyfikowałoby całą teorię. Nie ma żadnej łatwej do wprowadzenia zmiany, która - podobnie jak poprawka z przeganianiem ciepła przez Demeter w greckim micie - mogłaby teorię “nachylenia do płaszczyzny obrotu” uratować.


Potrzebna byłaby zupełnie nowa teoria. W tej sposób nauka rozwinęła się bardzo szybko, zastępując słabe hipotezy coraz lepszymi, podczas kiedy mity  przez całe stulecia podlegały zaledwie drobnym, wymuszonym poprawkom. 


Creation Museum w Kentucky (USA) umieściło w zrekonstruowanej Arce Noego dinozaury. A jak przeżyły potop pancerniki? Na zdjęciu szkielet glyptodona, przodka pancerników z Ameryki Południowej. 


Zostawmy jednak na boku mity. Czy teologia chrześcijańska i inne teologie powstałe w tzw. religiach Księgi - nie postępują przypadkiem podobnie? Katolicyzm pod wpływem Jana Pawła II uznał na przykład, że ewolucja to “coś więcej niż hipoteza”. Jak to rozumieć? Ano tak, że człowiek wprawdzie powstał na skutek ewolucji jako zwierzę, ale potem Bóg wykorzystał ten “wyewoluowany materiał biologiczny” i tchnął w niego duszę…


Czym taka “poprawka” (a raczej pospieszna, powierzchowna synteza) różni się od korekty starożytnych Greków, którzy według Deutscha ratowaliby mit o Persefonie, zagrożony obserwacjami z Australii? Nie widzę tu prawie żadnej różnicy. I znów: nie jest to jednoznaczny powód do odrzucenia Boga. Religie Księgi z ich “teologią wymuszonych poprawek” mogą nie budzić zaufania, ale są przecież jeszcze inne religie.... 


W pewnym momencie masz już jednak zbyt wiele tych wątpliwości i nagle odkrywasz, że tak naprawdę stałeś się już ateistą. To trochę jak z przyjaźnią. Wybaczamy przyjaciołom jedną nielojalność, potem drugą, może jeszcze trzecią. Jednak po przekroczeniu pewnej granicy zaufanie znika. 


Dziś żyję w smutnym przekonaniu, że Bóg prawdopodobnie nie istnieje.


Według steemitowego @orenshani7 “twarde”, sprawdzalne hipotezy mogły poprzedzać religię. Jego zdaniem elity kapłańskie w wielkich starożytnych cywilizacjach Mezopotamii, Egiptu, Chin wyłoniły się jako grupy, które zaczęły wiązać obserwacje ciał niebieskich z takimi zjawiskami, jak wzbieranie rzek, deszcze i susze. Kapłani zaczęli trafnie “prorokować”, kiedy najlepiej siać, a kiedy urządzać żniwa. Tak powstały religie. Zarówno prości rolnicy, jak i królowie zwrócili się wtedy do kapłanów z innego rodzaju pytaniami: “Czy urodzi mi się syn?” albo “Czy wypowiedzieć wojnę sąsiedniemu królestwu?” Kapłani nie znali odpowiedzi, ale szybko odkryli, że w zupełności wystarczy, aby tylko niektóre z ich proroctw się sprawdzały. Gdy komuś proroctwo się sprawdziło, opowiadał o tym innym w zdumieniu, a wyznawców przybywało. 


Zdaniem @orenshani7 działa tu ten sam mechanizm, co w przypadku gry na loterii: szansa na trafienie konkretnej kombinacji liczb jest niezmiernie mała i (prawie na pewno) nigdy ci się to nie przydarzy. Ale kiedy tysiące i miliony wypełniają kupony, szansa na czyjąś wygraną rośnie. Wierzący trwający przy Bogu bo “cuda się zdarzają” nie różni się niczym od gracza, kupującego kolejny kupon, bo “Zawsze ktoś wygrywa, a zatem dlaczego nie ja?”



OD AUTORA:

Publikuję ten post w ramach naszego cyklu temaTYgodnia jako “Najostrzejszy zakręt w moim życiu”, gdyż sam ten temat wymyśliłem i uznałem, że muszę w tej sytuacji dać innym dobry przykład :) Nie zgłaszam jednak tego postu do rywalizacji o nagrodę w naszym konkursie, gdyż byłoby to nielogiczne w sytuacji, kiedy ufundowałem część nagrody. NIE GŁOSUJCIE NA TEN POST W PODSUMOWANIU TEJ EDYCJI TEMATYGODNIA!

(Jeśli jednak post się spodobał i chcecie upvotować, to się nie obrażę ;)


Zródła zdjęć: 1, 3


Dodatkowe informacje:

Eric Chaisson, The Natural Science Underlying Big History, tu.

Dariusz Kot, Jezus zapomniany, tu. 

Tajna watykańska instrukcja Crimen Sollicitationis, tu.

David Deutsch, A new way to explain explanation, tu.

@orenshani7, The winner effect, tu.


English translation of this post here




Sort:  

Świetny post.
Bardzo ładnie i logicznie wyprowadziłeś argumenty. Jednak zastanawia mnie druga - bardziej emocjonalna strona bycia ateistą. Skoro, kiedyś wierzyłeś, a teraz już nie wierzysz - to przypuszczam, że jest duża "dziura" w twoim życiu... Jak sobie z tym radzisz? Czy masz jakąś alternatywę (może swoją własną duchową ścieżkę)? Czy też jest Ci dobrze bez tego?

Pozwolę się podpiąć pod Twoje pytanie i też trochę napisać o tym jak to jest ze mną.

Czy też jest Ci dobrze bez tego?

Nie będę opisywał jak to się stało, że stałem się ateistą i dlaczego (nie było to konsekwencją jakichś wydarzeń ani czyichś działań, jedynie pewnych zmian we mnie samym). Wydaje mi się, że trwało to kilkanaście miesięcy i straszliwie ale straszliwie mnie to wyczerpywało. To były prawdziwe katusze. Próbowałem tę swoją wiarę utrzymać ze wszystkich sił, choć coraz mniej mi się ona kleiła.
W końcu, w pewnym momencie - pyknęło. Zrozumiałem, że oszukuję samego siebie, że już nie wierzę. I wtedy przyszła ulga. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce a ja odetchnąłem. Wszystko zaczęło mieć sens.

Wiem, że wielu ateistów boi się śmierci. Boją się pustki, niebytu i nieistnienia. Trochę tego nie rozumiem, bo jako ateista wierzę (tak ateizm to też jakaś wiara), że po śmierci nie będę świadom tego, że nie istnieję więc po co sobie tym zawracać głowę :-). Dla mnie śmierć jest taką samą częścią życia jak procesy trawienne i defekacja (nie będę przepraszał za taką analogię ;-).

Nie jestem pewny, jak będzie wygladało faktyczne moje umieranie. Te maszyny biologiczne, w jakich siedzimy, każdemu zaczną w pewnej chwili nawalać.... Chciałbym zachować wtedy mój ateizm, czy jakikolwiek inny światopogląd, jaki wtedy będzę miał - ale czy dam radę? Nieistnienie to może i nie problem, ale umieranie może być dość trudne...

Drodzy Panowie, dziękuję za podjęcie tematu i wyjaśnienia swojego punktu widzenia
Jednak, nie chodziło mi tutaj akurat o moment umierania, a wręcz przeciwnie - o samo życie...
To znaczy, jest przecież wokół nas wciąż mnóstwo rzeczy i zjawisk, których nauka jeszcze nie odkryła lub nie objaśniła. Myślę, że właśnie w tym miejscu człowiek tworzy sobie różne wierzenia, religie i filozofie aby te pozornie niepasujące do siebie (niewyjaśnione jeszcze) kawałki rzeczywistości można było tymi wierzeniami "posklejać". Ja osobiście, choć dawno porzuciłam dogmaty religijne, w których zostałam wychowana, to "wypracowałam" sobie własną drogę filozoficzno-spirytualną, która pozwala mi łączyć pewne elemnty mojej rzeczywistości w sensowną całość.
Zastanawiałam sie tylko z czystej ciekawości, jak radzą sobie ludzie, którzy takiego "kleju" w postaci jakichkolwiek wierzeń czy przekonań filozoficznych nie używają. Czy nieczego wam nie brakuje w takim zwykłym codziennym życiu? Czy może te "niewyjaśnione" zjawiska są tak nieistotne, że nie warto zawracać sobie tym głowy?

Czy może te "niewyjaśnione" zjawiska są tak nieistotne, że nie warto zawracać sobie tym głowy?

Jakie niewyjaśnione zjawiska masz na myśli? Zjawiska, których nauka nie potrafi wyjaśnić? Czy zjawiska opisywane w mitologiach i religiach?

To co najważniejsze to umieć pogodzić się z poniższym:
shitUknow.png

Jestem tylko człowiekiem - nie jestem w stanie wiedzieć i rozumieć wszystkiego. I nie jest mi to do niczego potrzebne. No bo jak mam zweryfikować ostatnich kilka tysięcy lat historii ludzkości. Jak mam wierzyć w rzeczy zapisane w książkach przez historyków, którzy przecież mieli pracodawców. Jak wierzyć w zapisy w Książce o której wspominacie jeśli była tłumaczona wiele razy, przepisywana wiele razy, modyfikowana wiele razy. Nie jestem w stanie zweryfikować większości rzeczy, które mnie dotyczą we współczesnym życiu a co dopiero z mniej czy bardziej zamierzchłej przeszłości. No i trudno. :-)

Nie jestem pewny, czy tacy ludzie w ogóle istnieją. Ateizm moim zdaniem najczęściej oznacza brak wiary w Boga i świat, jak to mówisz, spirytualny. I tyle. Moim zdaniem także ateiści jak najbardziej muszą "zaklejać" czymś dziury w wiedzy naukowej, zwłaszcza że jak już pisałem poniżej, akurat psychologia, socjologia, nauki najbliższe naszemu codziennemu doświadczeniu - są najmniej ścisłe, najmniej godne zaufania. Mało wiemy o człowieku...

Ja także używam jako kleju różnych idei - wziętych z filozofii, także z dobrej, realistycznej literatury, a poza tym staram się uczyć od osób, które moim zdaniem mają "olej w głowie". Co ciekawe, ta najważniejsza w życiu umiejętność - budowa własnego światopoglądu - robiona jest wyłącznie po amatorsku. Każdy sobie. Dlaczego nasze szkoły nie uczą umiejętności budowy światopoglądu? (Nie mówię tu o tradycyjnym wychowaniu czy katechezie, tzn. nie mówię o wpajaniu uczniom gotowych wizji świata - tylko o uczeniu umiejętności "klejenia" obrazu świata z nauki i innych rzeczy...)

Dziekuje, całkowicie zgadzam się z tym, że program szkolny powiniem nauczać również (a może przede wszystkim) umiejętności odnajdywania się wrzeczywistości. W sumie, dzisiaj każdy ma nieograniczony dostęp do jakiejkolwiek wiedzy - a z drugiej strony ludzie wydają się być coraz bardziej pogubieni w tym wszystkim.
Jeszcze raz dziękuje.

program szkolny powiniem nauczać również (a może przede wszystkim) umiejętności odnajdywania się wrzeczywistości

Większość dorosłych ma z tym problem. Większość nigdy sobie z tym nie daje rady. To kto ma tego uczyć? A nawet jeśliby znalazło się odpowiednio wielu kompetentnych nauczycieli, którzy by to potrafili to czemu mieliby to robić? Bo czy istnieje jeden właściwy sposób na odnalezienie się w rzeczywistości? Nie. Podejrzewam, że to kwestia bardzo indywidualna. A nawet gdyby tak nie było, gdyby istniało X takich sposobów i wszystkich ich można by nauczać to czy szukanie ich na własną rękę nie jest najważniejszą przygodą naszego krótkiego życia? Czy naprawdę wszystko musimy mieć podane na tacy?

Nieistnienie to może i nie problem, ale umieranie może być dość trudne...

Z obawy przed bólem i cierpieniem jakie często niesie ze sobą umieranie? To niestety też jest niemała część naszego życia, więc czemu z umieraniem miałoby być inaczej. Ja wiem, że teraz łatwo się o tym pisze, ale jeśli będę cierpiał przed śmiercią to wiara w Boga mi w niczym mi nie pomoże (tym bardziej, że byłaby dla mnie nieszczera po tym jak większość życia przeżyłem jako ateista).

Celne pytanie. W przeciwieństwie do @orenshani7, który właściwie uważa wielkie religie za rodzaj masowego oszustwa, podobnego do gier liczbowych, ja akurat nie czuję się najlepiej z moim ateizmem.

Moim zdaniem im więcej masz wiedzy o historii religii, a także ogólnej wiedzy z takich dziedzin jak kosmologia czy biologia, czy badania nad umysłem - tym bardziej rozumiesz, że sama nauka nie wystarczy, aby mieć jakieś wyobrażenie o życiu i coś ze swoim życiem robić. Z nauką jest trochę tak jak ze starym dowcipem o pijaku, co szukał nocą zgubionych kluczy do samochodu pod latarnią, bo tylko tam było światło. Przy samochodzie nie szukał, bo tam mu było za ciemno. Podobnie nauka może iść tylko tam, gdzie sprawdzają się jej doświadczalno-matematyczne metody. Akurat psychologia, socjologia, nauki najbliższe naszemu codziennemu doświadczeniu - są najmniej ścisłe, najmniej godne zaufania. Mało wiemy o człowieku. Tę niewiedzę każdy z nas uzupełnia jak może, często pożyczając z dawnych religii, w które niby to już nie wierzymy...

Yuval Harari nazywa "religią" nawet świecki humanizm, czyli wiarę w takie byty jak ludzka godność czy prawa człowieka. W tym sensie nawet ja nie jestem ateistą :)

Napisałeś: "Mało wiemy o człowieku. Tę niewiedzę każdy z nas uzupełnia jak może".

Każdy z nas ma potrzebę wiary. Trzeba jakoś ułożyć życiowe puzzle. Znaleźć w tym wszystkim sens. Nawet jak twierdzisz, że utraciłeś wiarę to tak naprawdę poprzez swoje korzenie, wychowanie nadal jesteś pod wpływem religii. System wartości, wpływy w sztuce, literaturze i szeroko pojętej kulturze.
W naszej wiedzy jako cywilizacja mamy szeroką wyrwę, którą musimy czymś zasypać. Religia, zwłaszcza chrześcijańska, póki co sprawdza się bardzo dobrze. Nie zabijaj, kochaj... Do mnie te wartości przemawiają.
Paradoksem nauki jest, że im więcej wiemy tym ... mniej wiemy. Dodatkowo jest to wiedza ograniczona naszym pojmowaniem, naszym aparatem poznawczym. Jedno przełomowe odkrycie rodzi tysiące nowych pytań. Boję się, że POZNANIE jest funkcją dążącą do nieskończoności.
Tutaj jest miejsce gdzie chowa się według mnie BÓG.
Dla mnie BÓG == NIEPOJĘTE.

Z Bogiem, który = niepojęte według mnie zgodzą się nawet najbardziej zatwardziali ateiści, jak Dawkins. Problem zaczyna się w momencie, kiedy to proste przyznanie się do niewiedzy chcemy uzupełniać dodatkowymi danymi z różnych historycznych "objawień", np. że Bóg jest osobą, że jest wszechmocny, że dba o ludzi itp. W tym momencie dopiero rozchodzą się najczęściej drogi wierzących i ateistów, a także drogi różnych religii...

Każdy z nas ma swoją opowieść jak głosi Dezyderata. Tak samo jest z religią. Są dogmaty, prawdy i "objawienia". Mimo zewnętrznych objawów spójności tak naprawdę wyznajemy miliardy różnych religii. Napędzani innym wychowaniem, wspomnieniami tworzymy od najmłodszych lat, układamy z puzzli własną religię opartą na "motywach" oficjalnych religii.
Jak się tak zastanowić to bez Boga cała nasza cywilizacja i to wszystko co robimy jest g...no warte, a my sami jesteśmy w czarnej dupie. Popatrz na swoją grafikę z artykułu. Nawet pyłkiem na pyłku tam nie jesteśmy. Po co tyle się starać? Po co tyle bólu i cierpienia? Żart. W dodatku w kiepskim stylu. - Tak widzę nasze położenie. Żeby się utrzymać na powierzchni i nie zwariować nasza cywilizacja musi w coś wierzyć. W Mikołaja, Boga czy Świętą Macierz Raid 5.

No tak, ale bez Boga nie ma także Nikogo, kto by nam zagwarantował, że nasze życie i nasze wysiki nie są g...warte. Może są? Dlaczego nie?

Natomiast jeśli założymy że nasza cywilizacja jest czymś, o co warto walczyć i czego bronić, wtedy już faktycznie musimy się zastanowić, o jaki obraz świata i człowieka ją oprzeć. Jak na razie faktycznie większości "motywów" do układania tego obrazu dostarczało nam chrześcijaństwo... Nadal dostarcza. Ze świeckiego humanizmu czy ewolucjonizmu trudno wyprowadzić logicznie jakieś wartości...

Wydaje mi się, że mamy dziś na Zachodzie chrześcijańską etykę (normy i sposoby działania), bez metafizyki, która by określała cele tego wszystkiego.... Stąd "stres", pustka życiowa, brak zaufania, ostre podziały polityczne itd.

Wydaje mi się, że na aktualnym etapie rozwoju cywilizacyjnego, by to wszystko trzymać w ryzach, nic lepszego niż Bóg nie wymyślimy.
Kiedyś może zobaczymy świat z innej perspektywy i będzie możliwe zbudowanie odmiennego systemu. Póki co według mnie rozsądek jako bazę podpowiada Boga. Takie małżeństwo z rozsądku dla tych wątpiących. ;-)
P.S. Mój okres buntu i poszukiwania raczej minął i moja droga jest symetryczna do twojej, ale ... w lustrzanym odbiciu.

NIE GŁOSUJCIE NA TEN POST W PODSUMOWANIU TEJ EDYCJI TEMATYGODNIA!

Nie ułatwiasz ludziom życia. Myślałem, że już mam faworyta :-).

really sorry ;)

Fajnie, że się podzieliłeś jak to było u Ciebie!

Dziś żyję w smutnym przekonaniu, że Bóg prawdopodobnie nie istnieje.

Jak widzę, zostawiłeś sobie taką "furtkę" używając słowa: prawdopodobnie.

Myślę, że jest sporo ludzi, którzy zostawiają sobie taką furtkę. Jeśli nawet świadomie tego nie robią to sądzę, że jest to ukryte w ich podświadomości.

Osoby bardzo racjonalne, silnie związane z nauką i badaniami liczą się praktycznie tylko z dowodami i faktami - coś w stylu "niewiernego" Tomasza, który uwierzy dopiero jak zobaczy zmartwychwstałego Jezusa i sam się przekona dotykając jego ran.

Sam jestem takim "racjonalnym naukowcem" to wiem skąd to się bierze.

Bardzo polecam ten filmik (napisy PL):

W zupełności się zgadzam, że zostawiłem sobie "furtkę do wiary", bo jak można inaczej? Tak jak już pisałem w odpowiedzi dla @katrinagr, metoda naukowa nie sięga wszędzie, a decyzje światopoglądowe i tak musimy podejmować. Więc element "wiary" jest nieodzowny, aby połatać luki. Ale te "łaty" niekoniecznie muszą pochodzić z chrześcijaństwa....

Filmik zobaczyłem. Ten ksiądz używa sposobu rozumowania Lewisa, który skutkuje wobec nie zorientowanych w badaniach historycznych. Stojąc przed wyborem czy uznać Jezusa za kłamcę, szaleńca czy Boga, wielu wybierze tę ostatnią opcję. Tymczasem dzieje chrześcijaństwa są pełne wierzących w tzw. niską chrystologię, gdzie Jezus jest kimś niezwykłym, ale nie aż Bogiem. Innymi słowy, jest jeszcze czwarta, piąta, szósta i wiele innych opcji, widocznych w tekstach źródłowych.

Kwestia, czy Jezus uważał się za Boga i mówił o tym, jest bardzo dyskusyjna. Tu w ostatnim akapicie masz linki do debat, jakie zorganizowałem na ten temat z katolickimi teologami: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezus_historyczny#Dyskusja_w_Polsce

Bardzo, bardzo fajny post :)

Dziękuję. Jeśli mam być zupełnie szczery, to obawiałem się, że ten post będzie bardzo kontrowersyjny.

Rozumiem Twoje obawy ale chyba tak nie jest :)
Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem ateistką jednak zawsze lubiłam historię i lubię drążyć niektóre tematy. W linkach, które podałeś na końcu wpisu znalazłam interesujące lektury ;)
W moim przypadku ziareno "wiedzy" zasiał pewien doktor filozofii z którym miałam przyjemność mieć zajęcia na studiach.

obawiałem się, że ten post będzie bardzo kontrowersyjny.

Też jak @grecki-bazar-ewy sądzę, że na dzień dzisiejszy Twój wpis chyba nie jest aż tak kontrowersyjny jak mógłby być kiedyś. Dziś jest sporo ludzi, którzy utracili wiarę w Boga.

Powiem więcej niedługo może się okazać kontrowersyjnym publiczne przyznawanie do wiary w Boga.

Wspominasz, że tłumaczyłeś Crimen Sollicitationis. Czy nauczyłeś się łaciny w związku z wiarą czy był ku temu inny powód?

To jest z angielskiego. Gdy istnienie Instrukcji wyszło na jaw, Watykan zrobił tłumaczenie z łaciny na angielski. Dokładny adres źródła jest we "Wprowadzeniu tłumacza".

Ten skarb został odkryty dzięki OCD Team! Odpisz na ten komentarz jeśli zezwalasz na podzielenie się nim z innymi! Akceptując to masz szanse na otrzymanie dodatkowej nagrody i jedno z twoich zdjęć z artykułu może zostać wykorzystane w naszej kompilacji postów! Możesz śledzić @ocd - i dowiedzieć się więcej na temat projektu i zobaczyć inne skarby! Dążymy do przejrzystości.

O! No to chłopaki polecieliście po bandzie... Ateistyczny post z Polski?!

Bardzo dziękuję i zgadzam się oczywiście.