Jeżeli już coś robię, nie robię tego na pół gwizdka i jeżeli mogłabym nazwać siebie wierzącą byłabym wierzącą "praktykującą". Bo jeżeli coś lubię i w coś wierze to chce o tym słuchać i zgłębiać wiedzę na ten temat. Kiedyś wierzyłam w Boga... Były to czasy kiedy nic nie analizowałam, tylko przyjmowałam wszystko tak jak mi mówiono. W tym czasie wierzyłam również w Świętego Mikołaja i Gumisie.
PODSTAWÓWKA
Problemy z moją wiarą zaczeły sięw podstawówce, gdy usłyszałam alternatywną do ówczas znanej mi wersji powstania świata i człowieka. Wersja ta dla mnie była bardziej prawdopodobna niż dotychczas mi znana więc zaczełam zadawać pytania.
Nauczyciele religii nie lubią pytań, bo nie mają na nic dowodów a na wszystkie zadane pytania ich odpowiedzią jest Bóg bądź cud.
Pani od religii zaczęła mi wypisywać uwagi za przeszkadzanie w prowadzeniu lekcji i zadawanie pytań niezwiązanych z tematem.
W domu było podobnie... Gdy zadawałam pytania babciom czy mamie zbywały mnie albo bardzo siędenerwowały, że zadaje "głupie" pytania. Jedynie mój tata wyszedł z twarzą i dał mi do myślenia mówiąc mi, że w religii nic nie należy brać dosłownie i że Adam i Ewa byli małpami. Na jakiś czas takie postawienie sprawy przez mojego tate uśpiło moją ciekawość. Ale nie na długo...
GIMNAZJUM
Na pierwszej lekcji religii w gimnazjum pani poprosiła mnie o ściągnięcie naszyjnika z pacyfką. Zaskoczona odmówiłam argumentując, że to moja indywidualna decyzja co i gdzie sobie powiesze. Spytałam czemu mój naszyjnik tak ją razi, powiedziała, że to symbol zła ale mimo moich dalszych pytań nie umiała wytłumaczyć mi dlaczego. Na następną lekcje przyniosła jakiś artykuł/ wykaz symboli jakich prawdziwy katolik nie powinien nosić. Ledwie powstrzymałam się od śmiechu... Za kare za nie ściągnięcie naszyjnika dostałam rozmowe z wychowawcą. Mój wychowawca nie w przeciwieństwie do mnie nie powstrzymał się od śmiechu. Powiedział, żejeżeli potrzebuję mogę nosić ten znak bylebym nie prowokowała w żaden sposób nauczycielki.
Kiedyś w telewizji usłyszałam jak pewna pani- ofiara powodzi jak dobrze pamiętam opowiadała o tym ile siły i w ogóle ile dobrego daje jej wiara w Boga. Przemyślałam to i stwierdziłam, że to rzeczywiście bardzo możliwe, że wiara w Boga pomaga ludziom przetrwać najcięższe okresy w życiu... Dlatego bardzo chciałam wierzyć.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam czytać pożyczoną od babci biblię. Biblia totalnie namieszała mi w głowie skutkiem czego miałam jeszcze więcej pytań. Z każdym kolejnym pytaniem zadawanym katachetce coraz bardziej oddalałam się od wiary w Boga...
BIERZMOWANIE
Czas gimnazjum to także czas bierzmowania. W mojej parafii każdy dostawał indeks. W indeksie było miejsce na podpisy księży przy każdej niedzielnej mszy, świętach i innych spotkaniach kościelnych przez 3 lata(!). Do kościoła nie chodziłam co niedziele, lecz w wielu miejsach podpisy miałam podrobione co nigdy nie zostało przez nikogo odkryte. W indeksie miałam trochę luk, by nie był on podejrzanie pełny. Przez 3 lata chodziłam również na spotkania dla gimnazjalistów, którzy mają przystąpić do bierzmowania. Na jednym z takich spotkań tuż przed bierzmowaniem dowiedziałam się, że ja do bierzmowania przystąpić nie mogę. Czemu? Bo nie jestem uczennicą szkoły z rejonu (choć to nie szkoła a parafia ma znaczenie). Spytałam księdza czemu przez 3 latażaden z księży mi o tym nie powiedział, ten odpowiedział mi, że musiało dojść do niedopatrzenia, ale jeżeli tak bardzo mi na tym zależy to za wyższą opłatą "co łaska" na pewno da się to załatwić (wyższą opłatą co łaska, bo w mojej parafii płaciło się za przystrojenie kościoła i czerwone alby). Ale czemu ja miała bym płacić więcej? Jaki jest RACJONALNY tego powód? ŻADEN!
Odpowiedziałam, że już mi nie zależy, wyszłam i nigdy więcej nie pojawiłam się już w mojej parafii poza sprawami biznesowymi:
-zgoda na bierzmowanie w innej parafii- 50 zł (to był dobry interes, bo w parafii w której bierzmowali mnie bez łaski nie płaciłam ani grosza za sam sakrament, a w mojej parafii jeżeli bym się zgodziła wyniosło by mnie to w okolicach 200 zł);
-pozwolenie na bycie chrzestną w innej parafii- 50 zł
-pozwolenie na ochrzczenie moich dzieci w innej parafii- 100 zł
TECHNIKUM
W technikum już wiedziałam, że nie wierzę i nie chce wierzyć w Boga. Dużo czytałam, sporo wiedziałam. Nie wypisałam się jednak z religii, a taki uczeń, który czytał biblię i różne artykuły na temat religii takiej czy innej nie jest wygodny dla katachety. Pani od religii sama poprosiła mnie bym przyniosła od rodziców deklaracje, że nie zgadzają się by ich dziecko uczęszczało na religie. Na tej samej lekcji na której o tym wspomniała dałam jej deklaracje.
CHRZEST MOICH DZIECI
Dzieci ochrzciłam pod presją rodziny.
Udałam się do parafii, w której byłam bierzmowana. Proboszcz-fajny facet powiedział jakie dokumenty mam przynieść i ustaliliśmy termin sakramentu. Zapłaciłam mu tyle "co łaska" ile chciał i zostało mi się zgłosić dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem żeby potwierdzić datę.
Dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem niefortunnie nie zastałam proboszcza. Był jedynie ksiądz, który nie chciał ze mną rozmawiać, powiedział, tylko, że skoro rodzice dzieci nie mają ślubu to dzieci nie mogą być ochrzczone. Na nic zdawały się próby wytłumacznia księdzu, że proboszcz zna sytuacje i się już zgodził i mnie wpisał. Nawet moje wzruszające teksty typu "dzieci nie są winne" nic nie działały. Ksiądz mnie wyprosił. Cały kolejny tydzień chodziłam i prosiłam, nigdy nie było proboszcza... Aż w końcu dostałam informację, że JEŻELI proboszcz wróci w piątek to chrzest się odbędzie.
Załatwiłam sale (cudem), zamówiłam szatki i gromnice z imionami i datą chrztu (personalizowane żeby małe miały pamiątki na starość). Komiczna sytuacja... Wszystko załatwione, nawet przyszła chrzestna z rodziną z Niemiec już przyjechała. A co jeżeli chrzest się nie odbędzie? Było by co wspominać...
Chrzest się odbył. Nie bez komplikacji, ale się udało...
DZISIAJ
Na dzień dzisiejszy świadomie odrzucam wiarę w Boga. Moich dzieci też nie mam zamiaru wychowywać w wierze. To jakie decyzje podejmą dojrzewając do momentu podejmowania decyzji w tej sferze prawdopodobnie pozostawie im.
Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie deklarujący się jako niewierzący są ludźmi bardziej przyjaznymi,pomocnymi, tolerancyjnymi...Wśród takich ludzi jest mi lepiej.
Ja nie krytykuje wyborów duchowych innych ludzi i wolałabym żeby nikt nie krytykował mojego tekstu pod tym względem, gdyż mimo iż się tym wszystkim podzieliłam uważam, że jest to sprawa bardzo prywatna i nie należy na nikogo wpływać w tej sferze. Pozostałe uwagi i komentarze bardzo wskazane i bardzo o nie prosze.
Napisanie tego tekstu zajęło mi dużo czasu, opowiada on o moich doświadczeniach związanych z religią i OBIEKTYWNIE patrząc nie może nikogo urazić. Wiem o tym, że jest to trudny temat i mogę się na nim przejechać, jednak liczę na otwartość steemian.
Post zgłoszony do konkursu labirynt swiata- temat 3.
Czyli odeszłaś od Kościoła głównie przez złych i głupich ludzi... Może kiedyś wrócisz, nie zamykaj się na te kwestie. Jakby co na Facebooku jest fajna grupa "Jak jest w katolicyzmie?", gdzie możesz zadać dowolne pytania związane z wiarą i dostaniesz odpowiedzi na poziomie. Są tam ludzie, którzy dostrzegają teologiczny kryzys Kościoła przejawiający się np. w ocierających się o herezję bajaniach egzorcystów, którzy niepotrzebnie słuchają osób opętanych (tak jakby szatan był źródłem równie wiarygodnym, co Biblia i oficjalne objawienia), stąd ten incydent z pacyfką, który Cię spotkał, zwykłe niedouczenie utrwalane przez głupich hierarchów. Pamiętaj, że Kościół to nie tylko ludzie tu i teraz i w Twoim otoczeniu, ale też bardziej światli ludzie, w tym zmarli już Ojcowie Kościoła.
Dzięki wielkie za to info. Nie mogę znaleźć tej grupy z Facebooka, a brzmi bardzo ciekawie. Napisz o nich coś więcej, a przede wszystkim daj bezpośredni link. Może zmontujemy jakąś współpracę (występy gościnne?) z #pl-religia?
(Co do merituum, nie zajmuję stanowiska, bo to pytanie do naszej nowej Autorki).
Przepraszam, pomyłka, grupa nazywa się "Jak jest w katolicyzmie?" (nie: "będzie"):
https://www.facebook.com/groups/katojebawka/
Jest też grupa bliźniacza "Jak będzie w akapie? - sekcja katolicka", z tzw. starą gwardią, może nawet będzie lepsza:
https://www.facebook.com/groups/jbwask/
O, i jest jeszcze taka sekcja, nawet mnie jeszcze na niej nie ma:
https://www.facebook.com/groups/dialogawka
Cóż Ci mogę więcej powiedzieć... Są to grupy, na których ci najbardziej oczytani mają poglądy tradycjonalistyczne, szanuje się tu np. msze trydenckie (po łacinie, ksiądz tyłem do wiernych), bp. Marcela Lefebvre, a nie szanuje się modernizmu, rozmywania nauk Kościoła na rzecz "dobroludzizmu" ("nie ważne w co wierzysz, ważne, żebyś był dobrym człowiekiem" cokolwiek to znaczy). Spory teologiczne rozstrzyga się oficjalnym nauczaniem Kościoła i logiką. Mamy tu kilku ateistów i agnostyków, i ich szanujemy, bo zadają mądre pytania.
Co do współpracy, to nie wiem jakiego rodzaju, oni raczej nie są wtajemniczeni w Steemit.
PS - Zastanawiam się czy opis nie brzmi zbyt surowo. Oczywiście oprócz tradycjonalizmu jest tutaj też dużo humoru i zawsze panuje kultura wypowiedzi. Dołącz i sam oceń ;)
Nigdy nie zamykam się na nic. Być może kiedyś będę szukała dalej. Bo już widzę (między innymi dzięki twojemu komentarzowi), że teraz zadawanie pytan na temat religii to nie jest grzech, tak jak wielokrotnie w swoim zyciu wczesniejszym to odczuwalam. Jeżeli w najbliższym czasie będę miałą ochotę zgłębić wiedze w tym temacie to na pewno wróce do twojego komentarza. Na razie pozostaje przy swoim.
Dziękuję, że poświęciłes swój czas na przeczytanie mojej notki i za merytoryczny i pomocny komentarz, bardzo to doceniam
Czy to ta słynna migracja jebawki na Steem?
co to migracja jebawki?
Serdecznie Cię witam w konkursie i na tagu pl-religia :)
Dzięki za zaufanie do nas i pracę włożoną w ten tekst. Bardzo drobiazgowo i otwarcie opisałaś swoją drogę od wiary do niewiary. Nie sądzę, aby ktokolwiek tutaj skrytykował Twoje wybory, czy próbował Cię namawiać do zmiany decyzji.
Zetknęłaś się wielokrotnie z dość smutną, biurokratyczno-finasową stroną Kościoła i Twoje zniechęcenie wcale mnie nie dziwi. Coś jednak chciałbym Ci powiedzieć. Choć sam także JESTEM ATEISTĄ, wiem jednak, że są także inne strony Kościoła, niektóre nawet gorsze - ale inne o wiele lepsze. Są w katolicyzmie rozmaite ruchy odnowy, walczące z biurokratyzacją i są ruchy teologiczne, walczące z klerykalizacją.
A jeśli nawet odrzucić katolicyzm, to przecież świat religii jest o wiele bogatszy, a świat duchowy - jeszcze większy! Mamy już miliard tzw. religious nones (wierzących w Boga ludzi w ogóle poza religiami).
Pisze Ci o tym dlatego, że kiedyś bardzo chciałaś uwierzyć. I dlatego, że Twoim zdaniem wiara ludziom pomaga. Może chciałabyś uniknąć zupełnego ateizmu, znaleźć coś dla siebie poza katolicyzmem?
Ale to tylko takie moje PYTANIA, wynikające z lektury tekstu i moich własnych doświadczeń z ludźmi wierzącymi. Do niczego nie namawiam. Nie znam Cię i moge się zupełnie mylić...
Dziękuję za miłe powitanie, czas poświęcony na przeczytanie tekstu i twoje rady. Rzeczywiście kiedyś bardzo chciałam wierzyć, tak jak z resztą napisałam w tytule "by mieć łatwiej w życiu", jednak w drodze do tej pełnej wiary przeczytałam zbyt wiele i ze zbyt wielką częścią tego się nie zgadzam. Czytałam również o innych religiach.
Teraz wiem, że wiara w Boga tego czy innego, pomijając nawet udział w Kościele nie jest mi potrzebna. Po części wynika to z tego, że praktycznie każda osoba związana z religią w moim życiu źle mnie potraktowała i nie chce w takim czymś uczestniczyć, a po częsci z tego, że zbyt dużo wiem racjonalnych rzeczy, w które wierze i nie muszę szukać na siłe odpowiedzi, bo one już dawno są znane.
Teraz mam swoją rodzinę i wierze w nią i taka wiara mi wystarcza. Skupienie się na rozwoju dzieci,
zdrowiu, wiara w to, że uda mi się je wychować na dobrych ludzi. Nie czuję potrzeby ani racjonalnych
powodów by dalej szukać czegoś poza tym co mam już teraz.
Uświadomiłem sobie teraz, że nasze drogi do niewiary zaczęły się od tego samego miejsca, tzn. od momentu, kiedy poznaliśmy "alternatywną wersję powstania świata i człowieka". Zobacz, jeśli Cię to zainteresuje. Mój stary post:
https://steemit.com/polish/@assayer/jak-zostalem-ateista
Darwin miał trochę racji, obawiając się publikacji swojej pracy i tego, co ona zrobi z poglądami na świat. Z drugiej strony, nie zamieniliśmy się w bandę zdziczałych bestii, więc nie jest chyba aż tak źle :)
Na pewno wpadnę i przeczytam, z resztą chyba będę wracała do tego tagu i czytała coraz więcej, bo już mi się tu podoba.
Co do Darwina i bandy zdziczałych bestii... Pare zdziczałych bestii by się znalazło :D
Interesujący tekst. Moim zdaniem wiara i kosciół to dwie różne płaszczyzny, które niekoniecznie przenikają się tak jak powinny by ludzie utożsamiali je jako jedność.
Jest dokładnie tak jak mówisz, a przynajmniej na pewno było tak gdy ja jeszcze w tym uczestniczyłam. Tak na prawde to Kościół zaczął odsuwać mnie od wiary. Głosił wielkie słowa, których niczym nie umiał poprzeć, a zachowanie osób związanych z tym (katecheci, księża) na których ja natrafiłam nie prezentowali sobą zachowań, które tak powszechnie były głoszone przez Kościół jako jedyne prawidłowe, np. MIŁOŚĆ DO BLIŹNIEGO. Bo jeżeli ksiądz wygłasza takie wielkie słowa z ambony, to czemu nie umie wcielić tego w życie gdy przychodzę do niego osobiście i proszę o pomoc? Zagrał swoją rolę na mszy i na tym koniec? Wiara nie jest potrzebna do tego, by być dobrym człowiekiem. A po moich doświadczeniach mogłabym nawet stwierdzić, że jedno wyklucza drugie. Ale że z natury jestem człowiekiem, który wierzy w ludzi wolę poprostu wersję, że JA miałam pecha do ludzi spotkanych na mojej drodze.
świetny post! aż żałuję, że nie mogę rozwinąć z Tobą tego tematu na żywo :)
bardzo podoba mi się Twoje podejście, ponieważ zachowałaś się racjonalnie, jak zdrowy, normalny człowiek - zaczęłaś zadawać pytania. odrzucenie innych było bardzo niewłaściwe, co pokazuje ile "zła" znajduje się w religiach i systemie nauczania (nie tylko katecheci mogą się pochwalić taką wiedzą ze swojej dziedziny). jeśli chodzi o mnie, to do końca podstawówki byłam osobą bardzo wierzącą (co dziwne, bo moją rodzinę określiłabym jako "wątpiącą", często podważali istnienie Boga), później jednak wypisałam się z lekcji religii i nazwałabym się ateistką. parę lat później wszystko się zmieniło, ale to zbyt dużo by opisać :) nie określiłabym siebie jako osobę wierzącą w Boga, jednak z pewnością nie jestem też ateistką, przez lata badań stworzyłam swój własny pogląd. świat pokazuje, że wiara chrześcijańska to brednie, ale pokazuje też znacznie więcej, co sprawia że zaczynamy się zastanawiać, bo coś tu faktycznie nie gra. jesteśmy otaczani symbolami, których znaczenia większość osób nie zna. dlatego też pragnę odnieść się do tej sytuacji z pacyfką.
akurat w tej kwestii muszę się zgodzić z Twoją katechetką. otóż dla Chrześcijan pacyfka jest nazywana Krzyżem Nerona - symbol nienawiści do Chrześcijan, co rozpoczęło się od Nerona, który ukrzyżował apostoła Piotra głową w dół. jej reakcja była właściwa (w tym przypadku "głupi miał szczęście"), to wstyd dla wierzącego aby o tym nie wiedzieć. jednak każdy symbol to kopalnia znaczeń - warto się dokopać do tych prawdziwych. dla naszych pokoleń pacyfka oznacza pokój, prawda? piękne rzeczy, hipisi dumnie je nosili, (zapewne sama z tego powodu go założyłaś, bo wpisał się w kulturę punków etc) miał oznaczać pokój i miłość: przełamany krzyż wpisany w okrąg to róża i pięść łamiącą karabin. mówiono, że zapoczątkowali to Amerykanie w trakcie wojny w Wietnamie w latach 60., co miało być projektem „Nuclear Disarmament” (nuklearne rozbrojenie). był to jednak ruch czysto polityczny, za który odpowiadał Bertrand Russell (organizator protestów w Anglii), który wybrał ten symbol w geście niechęci do wszystkich religii, szczególnie do chrześcijaństwa. zdecydował się na niego, ponieważ źródła podają że w średniowieczu wykorzystywali go sataniści (złamany krzyż chrześcijański), ot taki pstryczek w nos. jakie są inne znaczenia "pacyfki"? według niemieckiej mitologii to runa śmierci, Anton Szandor LaVey - twórca kościoła Szatana nazywa ten symbol "ulubionym satanistów", a jeśli chodzi o ezoterykę, jest to czwarta pieczęć planety Jowisz, oznaczająca bogactwo, zdrowie i honor. uważam, że warto zagłębić się w symbolikę, szczególnie jeśli odrzuciło się wiarę w Boga. nie raz można się zdziwić :)
przepraszam, że tak się rozpisałam...
Brzmi ciekawie, ale nurtują mnie dwa pytania:
Na pierwsze pytanie po części odpowiadasz pisząc, że:
Czy na pewno tak było, są jakieś źródła historyczne na to wskazujące, że Russel rzeczywiście tym się kierował?
Jeszcze jedno. Czy nie sądzisz, że to my nadajemy znaczenie temu co nosimy? Jeśli ktoś nosi pacyfkę i nie wierzy w interpretację z odwróconym krzyżem, ale interpretację z noszeniem pokoju, to właśnie taką interpretację ma ta pacyfka. Zdaje się, że nawet według teologów wiara to nie jest jakieś czary-mary i magia, że noszenie jakiegoś złego symbolu nieświadomie i bez popierania tego złego znaczenia symbolu spowoduje opętanie czy cokolwiek złego...
Ale debata! @theadelina, unikajmy proszę określania poglądów innych jako "brednie". Każdy światopogląd ma plusy i wielkie dziury. Szanujmy się :)
@assayer faktycznie zabrzmiało to ostro, nie chciałam nikogo urazić, bardziej miałam na myśli media i popkulturę które otwarcie szydzą z chrześcijaństwa niż własne poglądy :)
@ciekawski nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pierwsze dwa pytania. (1) prawdopodobnie to czynniki tradycji+skojarzeń, wiele chrześcijańskich pism o tym wspomina, jednak faktycznie nie podają źródła. (2) wszyscy Chrześcijanie wierzą, że symbol krzyża jest święty więc moim zdaniem każdego powinna dotyczyć takie samo uprzedzenie wobec złamanego krzyża. jednak to jest tylko moja interpretacja.
w kwestii Bertranda Russella - był to bardzo inteligentny człowiek, śmiało krytykujący religie, członek masońskiego "Fabian Society", który z pewnością znał prawdziwą symbolikę. dlaczego nie miałby znać ulubionego symbolu satanistów, leninowsko-masońskiego pochodzenia? byłoby to dziwne, tym bardziej że po drugiej stronie globu politycznie wykorzystywano "pacyfki" do sfałszowania manifestacji pokoju w czasach wojny w Wietnamie. nie potrzebuję źródła, które otwarcie napisze intencje Russela, wystarczy połączyć fakty (kiedyś w jakimś czasopiśmie o tym czytałam i wydało mi się logiczne).
osobiście uważam, że symbole mają znaczenie dlatego jesteśmy stale nimi otaczani. dla mnie bardziej wiarygodna jest wiedza alchemików niż teologów. w młodości nosiłam pentagramy, pacyfki, później swastyki (gdy zaczynałam interesować się symbolami, nie byłam neonazistką :D), co teraz uważam za błąd. nie wierzę w opętania etc. w codziennym życiu trudno jest sobie wyobrazić jak mogą wpływać na nas symbole, wydaje się to być wręcz śmieszne, jednak dlaczego wszystkie ważniejsze miejsca na świecie, a także ważni ludzie otaczają się symbolami? nie wiem jak konkretnie to na nas wpływa, jednak uważam że nie jest to bez powodu. stale się uczę, jednak układa się to w całość - i niestety - wszystko wskazuje na to, że nie musimy znać prawdziwego znaczenia symbolu aby on oddziaływał na naszą materię.
Oczywiście, że symbole mają znaczenie, ale czemu moja "definicja" pacyfki ma być gorsza od "definicji" katechetki skoro już wcześniej symbol ten oznaczał różne rzeczy i ja nie dopisałam sobie mu swojego osobistego znaczenia? Ja potrafiłam powiedzieć co ten symbol dla mnie znaczy, a ona jako nauczycielka umiała powiedzieć tylko, że to złe...bez zadnych szczegółów.
Pełna zgoda, moja argumentacja jest jednak bardziej w tym kierunku, że wiele rzeczy można nazwać złamanym krzyżem, kiedy to dla drugiej osoby może wcale nie jest złamany krzyż. To prosty symbol, więc łatwo zobaczyć tam to co się chce, niczym w pareidolii - tutaj widać dwie twarze. Można uznać, że mała litera "t" szydzi z krzyża na przykład, a ja widzę literę a nie krzyż. Pacyfka to po prostu trzy kreski, nie każdy widzi złamany krzyż tam. Parafrazując znane powiedzenie o pięknie "meaning lies in the eyes of beholder". Chodzi o to, że jak komuś źle się kojarzy taka pacyfka, to niech nie korzysta, nie mam z tym problemu i nie wytykałbym takiej niechęci palcem, ale nie ma potrzeby demonizować z tego powodu symbolu przypisując mu kategorycznie złe konotacje.
To czy znał i zrobił to celowo to jedno pytanie, na które niestety nie odpowiemy. Drugie, to czy naprawdę taka jest "prawdziwa symbolika"? Czy w ogóle są dowody że leninowskie i masońskie środowiska takiej symboliki używały wtedy? I skąd pomysł że nawet jeśli używały to ich interpretacja jest ta "prawdziwa"? Przykładowo znak "O" reprezentuje literę, może cyfrę, gdy jest przekreślony to oznacza zbiór pusty, może dla jakiejś grupy jest symbolem czegoś innego jeszcze - żadna z tych interpretacji znaku "O" nie jest "tą prawdziwą", liczy się kontekst.
Mają znaczenie zwykle dlatego bo my, ludzie im je nadajemy, ewentualnie społeczeństwa poprzez mity i inne tego typu rzeczy. To wszystko może być modyfikowane i wielorako intepretowane zależnie od intencji. Symbole to nie są magiczne runy. Innymi słowy - nawet jeśli jakiś satanista tak czy owak traktował ten symbol, to chrześcijanin noszący go jako symbol pokoju nie robi nic satanistycznego - nawet dewaluuje satanistyczne znaczenie symbolu nadając mu nowe znaczenie - pokojowe. Jak wyżej, nawet teolodzy nie wierzą chyba w takie "czary mary", że symbol sam w sobie może wierzącym zaszkodzić.
Cóż. Co kto lubi, ale mam nadzieję, że nie obrazisz się gdy powiem, że powoływanie się na alchemików nie brzmi dobrze w poważnej dyskusji, nie w XXI wieku.
Wszystko na nas oddziałuje, prawdą jest, że czasami sama natura danej rzeczy działa na naszą psychikę, ale w ograniczonym stopniu - nie przesadzajmy. Przykładowo kolor czerwony w restauracji zwiększy trochę nasz apetyt według niektórych badań, ale nie przekaże nam zróżnicowanego przekazu w stylu "religia jest zła, a komunizm dobry, trzeba walczyć z kapitalistami, jedyny dobry świat to ten w którym wszyscy są idealnie równi". Z kolei widoczna na ekranie wkurzona mina animowanej postaci przekazuje nam negatywne emocje, nieokreśloną złość, ale nie przekazuje nam konkretnej wiadomości "musisz zamordować Jana Kowalskiego trzeciego czerwca o 15:00". Z niczego lub względnie niczego (prosty symbol) nie stworzymy czegoś wysoce złożonego (jakiś przekaz satanistyczny uniwersalny i niezależny od kontekstu i wiedzy odbiorcy).
I tak samo symbol pacyfki może się z czymś kojarzyć podświadomie - strzałką w jakimś kierunku, rozchodzącym się w trzy strony i niespójnym kształtem, podziałem okręgu na nierówne kilka części, zaburzony środek ciężkości okręgu, ale w żadnym wypadku wbrew naszej woli nie przekaże nam jakiejś wiadomości lub wartości antyreligijnych, jeśli sami takiej interpretacji nie otrzymamy świadomie. To byłoby pseudonauką podszywającą się pod psychologię.
@julietlucy nie chodzi o to, co ten symbol oznacza dla Ciebie, katechetki czy kogokolwiek innego. ważne jest to, co on NAPRAWDĘ oznacza - dlaczego został stworzony. na to nie mamy już wpływu.
@ciekawski ostatnio była głośna afera odnośnie internetu (Fb) że potrafił wpływać na decyzje ludzi poprzez reklamy, które mogły nimi w pewien sposób "manipulować" (np podczas wyborów), uważam że tak samo jest z symbolami. dzieje się to na tyle podświadomie, że nie jesteśmy w stanie tego zlokalizować, jednak na bardzo dużą skalę. nie interesuje mnie to, co kto nosi i co na ten temat uważa - jest mi to totalnie obojętne. sama wolę się trzymać od tego z daleka :) większość interpretacji symboli jest nam narzucana - w końcu żaden cywil nie wymyślił że pacyfka ma oznaczać pokój, serce miłość, a pentagram diabła, co również zmusza do refleksji.
Nie możemy zrównywać konkretnego przekazu słownego do przekazu swobodnych i nieskodyfikowanych prostych symboli. Przekaz słowny korzysta z języka - który ma zdefiniowane, akceptowane przez ludzi, powszechnie znane znaczenie, nietajne, mniej więcej konkretne. Symbol pacyfki nie ma powszechnie znanego znaczenia satanistycznego w naszym społeczeństwie. Jeśli symbol pacyfki pojawi się w społeczeństwo składającym się ze 100 ludzi którzy nie wiedzą nawet czym jest satanizm, to pacyfka w tym społeczeństwie absolutnie nie ma znaczenia satanistycznego, ani krzty.
Przekaz w reklamie na Facebooku "Trump jest fajny" może na mnie oddziaływać, bo rozumiem znaczenie słowa "fajny" i każdy na świecie posługujący się językiem polskim rozumie. Wszyscy gromadą akceptujemy to znaczenie i jesteśmy jego świadomi. Wyświetlenie mi pacyfki natomiast nie przekaże mi wartości satanistycznych jeśli ja nie wiem że pacyfka = satanizm. Nie ma żadnej powszechnej wiedzy w społeczeństwie, że pacyfka = satanizm. Gdyby zresztą była to nie byłoby teorii spiskowych na temat jej "prawdziwego i ukrytego znaczenia". To ponownie zachodzi o pseudonaukę - w uproszczeniu, albo coś w społeczeństwie oznacza X i wtedy jest to powszechna wiedza, albo nie oznacza X i tylko wtedy jest miejsce na teorie spiskowe pod tytułem "to tak naprawdę oznacza X"... Może jest takie znaczenie pacyfki w określonych kręgach, ale nie można nazwać go "tym prawdziwym", bo istnieje tylko w tych kręgach.
Nie ma czegoś takiego jak "prawdziwe" znaczenie. Ani słów samych w sobie, ani symboli, bez znajomości tego znaczenia u nadawcy i odbiorcy. Przy słowach mamy znaczenie takie jakie jest publicznie znane. I to znaczenie też w czasie się zmienia, język ewoluuje.
Wyobraź sobie, że trafiasz do równoległego świata gdzie przez przypadek od zawsze słowo "fajne" oznacza "niefajne", czyli coś niemiłego, odrzucającego, i jest tak od zarania dziejów i początków języka polskiego. Nawracałabyś ludzi, że fajne naprawdę oznacza coś "miłego", pożądanego? Nie, bo myliłabyś się, w takiej sytuacji fajne naprawdę oznaczałoby w tym świecie coś niemiłego, "niefajnego", bo tak przyjęli ludzie.
Symbol pacyfki nie jest znany przez ludzi jako satanistyczny, tym bardziej nie ma "prawdziwego, satanistycznego znaczenia" - ma takie znaczenie jakie nadaje mu kontekst, nadawca lub jakie zna odbiorca. A w naszej kulturze przyjął się jako symbol pokoju.
Pięknie ująłeś to wszystko co ja o tym myśle a czego nie umiem napisać tak ładnie i dosadnie jak ty.
Przez te wszystkie lata, gdy oczekiwałam odpowiedzi katechetów na moje pytania "na własną rękę" też dużo czytałam i rozmyślałam nie tylko o wierze w zakresie chrześcijaństwa ale i poza nim. Prawdopodobnie dążyłam do tego co osiągnęłaś ty, czyli mieć swoją wiarę bez żadnych wątpliwości, coś w co będę w stanie uwierzyć na 100%. Dotarłam do punktu, w którym jestem teraz i jest mi tu póki co dobrze.
Oczywiście jako osoba szukająca wszelkich informacji na temat wiary znałam też różne symbole. I uwierz mi mogła bym w tym czasie z głowy wygłosić mowę na temat pacyfki na całą lekcję, bo po prostu się tym interesowałam. Postawiłam się pani od religii z kilku powodów, po pierwsze skoro miała mnie ona uczyć czegokolwiek warto by było, żeby miała wiedzę szerszą ode mnie czym niestety nie pochwaliła się na pierwszej lekcji, po drugie (i jest to też powód dlaczego nie odpowiada mi totalnie religia chrześcjijańska) dla mnie nie ma "NIE BO NIE" lub "TAK BO TAK". Jeżeli ktoś mi coś zakazuje lub coś każe to chce znać tego powód. Tym bardziej jeżeli robi to nauczyciel, który mimo, że taką wiedzę powinien posiadać odpowiada właśnie "tak, bo tak". Szanowałam jej wiarę, ale w kwestii naszyjnika postawiłam się dając jej do zrozumienia, że to symbol, który dla mnie znaczy coś innego a to po czym Bóg ocenia człowieka nie powinno znajdować się na ciele, tylko w środku. Jak by czułam, że w oczach Boga jestem dobrym człowiekiem, bo on zna moje wartości i powód dla którego nosze ten symbol. Wiedziałam, że jezeli jest, to nie patrzy tak prosto jak ta pani.
Nie mówię, że każdy katecheta jest zły, bo pod koniec technikum wróciłam z ciekawości na religie żeby poznać nowego nauczyciela od religii i facet był super! Rozmawiałam z nim na różne tematy i na lekcjach i na przerwach i po szkole i miał tak trzezwe podejście do religii, że prawdopodobnie gdybym spotkała go na początku swojej edukacji, dziś nie nazwałabym się ateistką.
Ja bardzo lubię takie długie komentarze, bardzo schlebia mi to ile ktoś poświęca mi czasu:)
Świetny wpis. Po części się identyfikuję, po części wpis oraz dyskusje w komentarzach zainspirowały mnie do napisania czegoś w temacie religii, czego zarys siedział mi w głowie. Jeśli coś z tego wyjdzie fajnego to się podzielę :)
Szanuję postawę "nie krytykuję wyborów duchowych innych ludzi" :)
Dziękuję na opinię. Chętnie przeczytam to co ty masz do napisania. Ciesze się, że można tu tak swobodnie i z kulturą rozmawiać na takie tematy. Bez oceniania i prób wpływu na czyjes zdanie.
ja poruszę dwie sprawy
Ale nawet gdyby był jakiś ksiądz, który znał by odpowiedzi na Twoje pytania to raczej nie było by możliwości aby prowadzić lekcję odpowiadając tylko na pytania. bo jednak jakiś program musi zrealizować. U mnie w zawodówce z pół roku mieliśmy z takim księdzem, który przez ostatnie 10 minut odpowiadał na wszystkie pytania. i w sumie trudno było zadać mu pytanie na jakie by nie dał rady odpowiedzieć. byli tacy co dokuczali katechetce czy zakonnicy ale na księdzu sie wykładali :)
A na tym kanale możesz znaleźć odpowiedzi na niektóre nietypowe pytania. niestety facet rzadko nagrywa https://www.youtube.com/channel/UCtYCn-CIcrFuQ_guzYmM2zQ
Wydaje mi się, że religia jako przedmiot szkolny jest przedmiotem wyjątkowym na tyle, że gdy uczeń ma jakiekolwiek wątpliwości o których mówi głośno to nauczyciel powinien w pierwszej kolejności starać się rozwiać dzieciakowi wątpliwości co do tego tematu. Tym bardziej, że program nauczania według którego ja byłam prowadzona przez swoją cała edukacje nie wprowadził do mojego życia duchowego nic jak widać po moim poście. Być może w innych szkołach jest inaczej i wszelkie pytania są zbędne albo jest ich mało.
Ja też wspomniałam już gdzieś w komentarzu o panu katechecie, którego niestety poznałam pod koniec technikum a z którym mimo, że byłam już zdecydowaną ateistką mogłam porozmawiać o wszystkim i nie zaszczekała bym go za nic. Wierzył w to o czym mówił, chciał o tym mówić. A gdy pytałam "czemu" to on nie odpowiadał "bo tak" tylko odpowiadał tak bym zrozumiała i też potrafił przyznać, że nie wie lub szukał specjalnie dla mnie jakiejś odpowiedzi...Mimo, że mówiłam wprost, że nie wierze.
Wiem, że są ludzie niewierzący, którzy bardzo chcą wpływać na innych ludzi. Ja taka nie jestem. Zupełnie analogicznie jest z ludźmi wierzącymi. Nie rozumiem, nie popieram i nie lubie takich ludzi. Jest taka złota reguła etyczna każdy ją raczej zna- nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. Odnieść te zasade można odnieść do każdej sytuacji w życiu. Skoro ja nie chce by ktoś wpływał na moje poglądy w temacie religii czy innym to ja też nie wpływam na innych ludzi w tych tematach.
Bardzo współczuje sytuacji żony. Ludzie to nieraz potwory jednak nie generalizowałabym, że wierzący są tacy a ateiści tacy... Wolę sama sobie mówić, że nie miałam szczęscia do ludzi których spotkałam na tej drodze mojego życia.
nie no racja, popieram ten tok myślenia. tylko chciałem sie podzielić moimi sytuacjami :)
dobry tekst. fajna opowieść z życia.
Congratulations @julietlucy! You have completed some achievement on Steemit and have been rewarded with new badge(s) :
Award for the number of comments
Click on the badge to view your Board of Honor.
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Do not miss the last post from @steemitboard!
Participate in the SteemitBoard World Cup Contest!
Collect World Cup badges and win free SBD
Support the Gold Sponsors of the contest: @good-karma and @lukestokes